Rozdział 12

60 8 6
                                    

 Patrzałam na szczyty drzew za którymi leniwie chowało się słońce. Lekko mrużyłam oczy, raziło mnie światło. Eh, te przeklęte wyostrzenie zmysłów... To jest jedna z tych chwil w których tego nienawidzę. Czasem zastanawiam się, czy nadal widać kable na mojej twarzy. Właściwie... to nie mają prawa zniknąć, zostały zaprojektowane tak, by mój organizm ich nie rozpuścił. Teraz nie mam żarówek tylko świece, więc trudniej jest cokolwiek dostrzec... na przykład moje worki pod oczami. Eh... dlaczego ta przeszłość tak głęboko we mnie siedzi? To głupie...

Przetarłam oczy. Nie byłam wcale zmęczona. No może trochę... ale czekałam, nawet niecierpliwie. Jestem ciekawa co się zdarzy w miejscu do którego idziemy. Czy zawrzemy sojusz, czy tamci nie okażą się naszą zgubą... chociaż i tak już jesteśmy zgubieni...

Stojąc na wysokiej gałęzi drzewa, patrzałam w dół. Amina i jej pośrednik już czekali, ubrani w stroje maskujące. Pośrednik jest zmiennokształtnym i na razie wygląda jak człowiek. Jeżeli dobrze pamiętam, to miał na imię Nael. Nawet ładne imię. Nie sądzisz? Ładne imię dla wyrzutka swojej rasy, którym zapewne był zanim tu trafił.

Demi nadal nie ma. Ehh... może czeka na mnie gdzieś w krzakach? Lepiej już zejdę do nich.

Szybko i sprawnie zeszłam po drzewie. Nauczyłam się już by nosić rękawiczki z obciętymi palcami kiedy mam zamiar wdrapać się na drzewo. Mniej zadrapań i drzazg. Nie licząc palców ale muszę jakoś wyczuwać dobre oparcie. Szkoła Amica.

Stanęłam w końcu na miękkim mchu, a następnie podeszłam do tej dwójki.
- Cześć – przywitałam się.
- Cześć – odparli niezgrani w czasie.
Pamiętam jak długo się męczyli, żeby choć trochę przyjąć nasz „przyszłościowy" slang, kiedy to zrozumieli, że brzmią zbyt sztywno.
- Gotowi? - zapytałam spokojnie.
Ta...spokojnie ale i tak gdzieś w głębi duszy czułam niepewność.
- Tak – odparła Amina statecznie. - Gdzie jest Demi? Powinniśmy już wyruszać.
- Zaraz przyjdzie. Umówiliśmy się tuż po zachodzie słońca, więc jeszcze ma chwilę.
- Mhm – mruknęła niechętnie.

Nie żebym nie lubiła Aminy... ale jakoś nie przepadam za jej charakterem. Jest taka... oschła, czasem nawet zgryźliwa. Nie wiem, może to kwestia tego co przeżyła. Jakiś ciężkich doświadczeń w życiu... nie wiem. Żyjemy w pokoju ale nigdy nie miałyśmy okazji się poznać. Może podczas podróży coś się o niej dowiem? Chociaż wątpię.

Na szczęście nie czekaliśmy długo na Demi. Zaraz przybiegła w wilczej postaci, z przepięknie lśniącym w błocie czarnym futrem. Zmieniła się w człowieka podchodząc do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Błoto całe szczęście odpadło... no może nie całe. Była już przebrana w strój maskujący. Ja zresztą też.
- Cześć – powiedziałam. - Gotowa?
- Tak – pokiwała energicznie głową.
Spojrzała jeszcze w las i pomachała komuś ręką, jakby na pożegnanie. Pewnie tam stała jej wataha. Zaraz odwróciła się z powrotem do nas.
- To chodźmy już – mruknął pośrednik zniecierpliwiony.

Bez ociągania i w milczeniu ruszyliśmy w las. Powoli, majestatyczne światło zachodu uciekało spomiędzy drzew, zostawiając nas na łaskę i niełaskę ciemności. Czasami, gdzieś na granicy pola widzenia, można było dostrzec jakieś gwałtowne ruchy, usłyszeć szelest liści, sypiące się kamienie i tym podobne. To pewnie zwierzęta chowały się przed nieznanymi przybyszami z kosmosu. Ćwierkanie ptaków, chociaż już i tak rzadko je ostatnio słyszałam, dobiegało końca. Czasami obok ucha przeleciał jakiś brzęczący owad, a w jeszcze pozostałych strumieniach światła, popisywał się swoim pięknem motyl. Magia lasu. Kocham przyrodę. Chyba nawet trochę jak elfy. Chociaż one nie tylko są z nią związane emocjonalnie ale też jakby... fizycznie, magicznie... To trudne do wyjaśnienia, po prostu czują się z nią związani. Ja nie mam takich możliwości... jestem przecież sztucznie wyhodowanym człowiekiem.

Corvus IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz