Rozdział 15

64 9 4
                                    


Kiedy wróciliśmy, było popołudnie. Na szczęście nie wydarzyło się nic co mogłoby nam zagrozić. Ledwo zwracano na nas uwagę. Miejscowi żyli jak co dzień, z tym, że wydawało mi się ich jakoś mniej. Pewnie co poniektórzy uciekli stąd, widząc coraz więcej wojsk.

Muszę podsunąć stworzycielowi pomysł wykonania tunelów z lasu do wioski. Może i nasz przyjaciel Vern ma takie tunele, ale jakoś nie mam ochoty go o to prosić. Będąc jego sojusznikiem, czuję się jakby do mojego gardła, wciąż był przyłożony nóż, tylko czekający na dogodną okazję żeby poderżnąć mi gardło.

Staliśmy teraz wśród reszty corvusów i pośredników. Zdawaliśmy relację. Merlin, siedząc na swoim miejscu, słuchał uważnie z kamienną twarzą. Nie powiedziałam o tym, czego zażądał ode mnie Daniel. Tak jak mówiłam, wolę to załatwić na osobności.
- Niech im będzie – mruknął niechętnie Merlin. - Przynajmniej tyle jest załatwione – postukał palcami o stół. - Teraz Vern, przywódca spectrów będzie na takim samym stanowisku jak my. Będzie zapewne uczestniczył w naszych obradach. Jakoś będzie się do nas przedostawał, pewnie tunelami, zobaczymy.
Chyba miałam rację. Mistrz wytrzymał niechętne i nieufne spojrzenia.
- Wiem, mi też się to nie podoba... ale cel uświęca środki. Trzeba sobie jakoś radzić. Mam nadzieję, że nie będę musiał wysłuchiwać kłótni i wszelkiego rodzaju dyskryminacji. Nie jesteśmy małymi dziećmi – mówił zdecydowanie patrząc na każdego po kolei. - Pamiętajcie jaki jest cel.
Zapanowała grobowa cisza.
- Zrozumieliście? - zapytał spokojnie ale stanowczo.
- Tak – odparliśmy jednocześnie, jak na komendę.
- Cieszę się. Możecie już iść.
Machnął na nas ręką, oparł łokcie o stół a brodę o pięści. Wszyscy wstali i powoli poszli do wyjścia, mażąc o tym, żeby wszystko skończyło się dobrze. Ja, znowu, zostałam. Spojrzałam na Mistrza. Patrzał mi prosto w oczy bez uczuciowo.
- Musimy porozmawiać Denin – odezwał się spokojnie. - Chodźmy do mojego pokoju.
Wstałam i poszłam za nim bez oporu. W sumie, to sama chciałam mu to zaproponować. Ale może lepiej, że sam to zrobił. Uniknę wyjaśnień.

Weszliśmy. Kazał mi usiąść na jakimś taborecie, a sam usiadł na swoim krześle. W pokoju panował półmrok i jak zwykle, pachniało ostrzonym ołówkiem oraz kurzem. Zaczął czegoś szukać przy okazji wzniecając chmurę kurzu. Skrzywiłam się i kaszlnęłam cicho kiedy zaczęło gryźć mnie w gardło. On, niewzruszony, szukał dalej. Po chwili, trzymając jakieś zawiniątko w ręce, obrócił się z krzesłem przodem do mnie. To nie wróży nic dobrego. Podał mi zawiniątko i skinął głową żebym je odpakowała. Nieufnie odsłoniłam fałdy materiału.

W środku... znajdował się ten notatnik. Wyglądało na to, że Merlin go czytał. A więc jednak, niemądre było pozostawianie go tak po prostu na stole. Widocznie mistrz znał jego wartość. To może się źle dla mnie skończyć.
- Jak on znalazł się w naszej kryjówce? - zaczęłam pierwsza żeby nie od razu stać się ofiarą.
Merlin spojrzał na mnie ze spokojem.
- Jakiś czas temu gościł u nas Synir, było to tuż przed jego śmiercią. Pomógł nam wtedy z technologią... widocznie zapomniał tego dziennika, albo specjalnie go tam umieścił.
Zmarszczyłam lekko brwi. Może to miejsce wydawało mu się najbezpieczniejsze do ukrycia takich informacji?
Merlin jednak szybko wyrwał mnie z zamyślenia.
- Wiem o wszystkim. Wiem o tym czego żąda od ciebie Vern...
Spojrzałam na niego zdziwiona, lekko marszcząc brwi.
- Skąd?
- Już przedtem przedstawił mi ten warunek, kiedy byliśmy w fazie zakładania znajomości...
Zmarszczyłam brwi zaskoczona, czując się tak lekko zdradzona. Tak lekko.
- I dlaczego nie zaprotestowałeś? - zapytałam spokojnie ale słychać było pretensję w głosie.
- Denin – powiedział ostrzej, spojrzał mi prosto w oczy, przechylając się do przodu. - I tak udało mi się wynegocjować lepszą sytuację dla ciebie. Wiem, że tobie to nie pasuje, nam też to nie pasuje, nie chcemy żebyś zginęła... - wyrzucił i po chwili dodał mrukliwiej - ale tak jak mówiłem, cel uświęca środki, walczymy w obronie ras i waszej mocy. Czasami nie da się inaczej jak poświęcić samego siebie.
Patrzałam na niego przez chwilę z wyrzutem, po czym sapnęłam i oparłam czoło o dłoń a łokieć o kolano. Dobre rozumiałam jego spojrzenie na tę sprawę... zresztą dotychczas... sama tak myślałam. Chociaż tego się nie spodziewałam.
- Mistrzu... - sapnęłam zrezygnowana.
- Nie Denin. Musisz się tego podjąć czy chcesz czy nie. Inaczej nasz sojusz się nie utrzyma. My się nie utrzymamy bez tego sojuszu. Rozumiesz? Uparł się na ciebie i koniec, ma taką zachciankę... i niestety musimy jej wysłuchać.
- Przecież mogliśmy mu zagrozić jakąś zmianą w czasie niekorzystną dla niego... - mruknęłam.
- I gdybyśmy to zrobili, nie mielibyśmy sojusznika. On o tym wie.
Westchnęłam ciężko.

- Ile jeszcze osób muszę zabić w swoim życiu? - spojrzałam na niego z beznadziejnym wyrazem twarzy.
- To dla dobra nas wszystkich Denin.
Spuściłam wzrok gdzieś w kąt, nie protestowałam już, bo wiedziałam, że to co mówi, jest prawdą.
- A ten notatnik – dodał po chwili, - trzymaj głęboko schowany. U mnie bardziej będą się spodziewać go znaleźć. Przejrzałem go, ale większości rzeczy nie jestem w stanie odszyfrować. Ty lepiej znałaś tego Michela czy tam Synira, więc może tobie się uda. A z tych nie zaszyfrowanych też możesz dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy... między innymi trochę o cantetach.
Spojrzałam na niego z lekkim zaciekawieniem przebijającym się przez zrezygnowanie. Schowałam po chwili książeczkę do kieszeni. Trochę trudno mi było się pogodzić z tym, że Merlin nalega, bym płaszczyła się przed Vernem. Ale no cóż... cel uświęca środki.
- Przemyśl to i pamiętaj nie zaniedbywać znowu oddziału. Roug ich ciężko wymęczył, więc możesz dać im dzisiaj wolne. Ale... jeżeli mamy wygrać tę wojnę, nie możesz zapominać o treningu. Jasne?
Pokiwałam głową. 

***

Mój biedny oddział stał przede mną w pełnym zestawie, powiększeni o nowego członka jakim jest Amic. Wyraźnie byli zmęczeni. Stali na baczność, co chwilę mrugali i wyglądali jakoś ociężale. Roug naprawdę dał im kość... albo po prostu są w złej formie.
- Spocznij – rozkazałam.
Mój głos poniósł się echem po podziemnej sali treningowej. Wykonali polecenie.
- Cieszę się, że mogę was z powrotem widzieć wszystkich całych i zdrowych... ale musimy niestety wrócić do rzeczywistości. Od teraz niestety częściej będę nieobecna, więc oddział częściej będzie przejmował któryś z corvusów. Tak zdecydowano odgórnie. Mam nadzieję, że nie będę musiała wysłuchiwać potem skarg na was?
- Nie dowódco! - hardo krzyknęli chórem.
- Cieszę się – mówiłam spokojnie ale stanowczo.
Jakoś nie miałam humoru do żartów.
- Macie wolne do trzeciej w nocy. Potem zaczynamy trening i każdy ma stawić się obok wielkiego dębu. Czy to jasne?
- Tak jest!
- Świetnie. Idźcie spać bo wyglądacie jakbyście wrócili z tortur.
Uśmiechnęli się zdawkowo. W sumie, to pewnie ten trening będą mogli przyrównać do tortur.

Pożegnali się i poszli. Demi od razu zmieniła się w wilka i pobiegła. Lepiej jakby się przespała bo może jej być ciężko przetrzymać drugą nockę z rzędu. Ale jak woli, będzie uczyć się na błędach. Ja zresztą też...


___________________________________________

Doznałam olśnienia! Znów dzięki Kiler37, który zachęcił mnie do pomysłu nad którym się wahałam i w ogóle miałam ochotę wyrzucić go do kosza... ale jednak widać coś z tego wykiełkuje. No nic... znów przepraszam za opóźnienie i wracam do wołającej z odmętów mojego plecaka matmy... jeszcze wołającej...

Corvus IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz