Rozdział 32

26 5 10
                                    

 Patrzałam przez okno na dzieci różnych ras bawiące się razem. Piękny widok. Takie beztroskie, śpiewają swoją wyliczankę, i nie martwią się niczym oprócz tego, że są jeszcze trochę głodne. Dobrze, że na razie nie mamy żadnych najazdów. Nadal nie stać nas na walkę. Bez sojuszników, bylibyśmy już skazani na zagładę.

Usłyszałam odgłos kroków Grega za sobą. Nie podoba mu się kiedy wstaję ze szpitalnego łóżka, ale i tak dzisiaj o północy czeka mnie podróż do Verna. Co za różnica czy wstanę teraz czy za kilka godzin? Chociaż, Greg nie wie o tym, że chcę mu się wymknąć. Nie powiedziałam mu o tym bo pewnie pod żadnym argumentem nie zgodziłby się mnie gdziekolwiek wypuścić w takim stanie .

Triklop stanął obok mnie.
- Powinnaś leżeć – powiedział pretensjonalnie.
- Wiem – odpowiedziałam spokojnie.
- Idź się położyć, sprawdzę twoje rany.
Bez sprzeciwu ruszyłam w kierunku swojego szpitalnego łóżka. Całe trzy dni spędziłam gapiąc się na chorych sąsiadów, rozmawiając z nimi, z Amicem, ze Stworzycielem i raz nawet z Merlinem, co było wyjątkowym fenomenem, bo on raczej rzadko wychodził ze swojego mieszkanka, jeżeli nie w ogóle. Nie podobał mu się mój stan, ale niestety oboje wiedzieliśmy, że jak na razie mamy związane ręce i możemy polegać tylko na łasce i niełasce Verna. Przekazał mi, że moim oddziałem zajęła się Amina, co trochę mnie zdziwiło. Widać, powoli się do mnie przekonuje, chyba, że zamierza dać w kość mojemu oddziałowi. Ale jakby nie było, wierzę, że moi dadzą sobie radę, są silni.

Kiedy tylko przypomniałam sobie o oddziale, zaraz naszły mnie myśli o Demi. Natychmiast je odsunęłam. Nie teraz. Nie mogę się teraz rozmiękczać.

Położyłam się na brzuchu. Greg podwinął mi koszulkę, zdjął opatrunek i zaczął starannie badać stan ran. Kiedy przyszłam tutaj od Verna, nawet nie poszłam do Merlina, tylko od razu skierowałam się do szpitala. Tam już od razu wiedziano po kogo wołać. Greg razem ze Stworzycielem przeprowadzili na mnie skomplikowaną operację trwającą chyba z cztery godziny. Pousuwali niektóre kable i musieli pouzupełniać ubytki tkanek które zdążyły obumrzeć. Na szczęście nie było tego wiele. 
- Nie jest jakoś cudownie pięknie, ale jest lepiej – stwierdził triklop.
Pokiwałam głową.
- Za ile będę mogła stąd wyjść? - zapytałam jak zwykle.
- Jeszcze tak z tydzień tu poleżysz moja droga – odparł.
Westchnęłam ciężko.
- Przynajmniej się wyśpisz – dodał.
- Taaa – mruknęłam wcale nie pocieszona.
Poklepał mnie po ramieniu i poszedł. Leżałam dalej na brzuchu. Chociaż stworzyciel i Greg zadbali o to bym jak najszybciej mogła odzyskać pełną sprawność, to jednak dalej występował ból i to nie mały. Ograniczał moją szybkość i dokładność reakcji. Jeżeli nie zginę na tej misji to będzie cud.

Przespałam się jeszcze.

Obudziłam się jakoś godzinę przed całkowitym zajściem słońca, ale nie potrafiłam już zasnąć. Rozejrzałam się. W sali panował półmrok. Pacjenci leżący obok mnie chyba już spali. Mam nadzieję, że Greg też już poszedł do siebie i nie będzie potrzeby wyjaśniania mu dlaczego muszę stąd wyjść.

Godzina dłużyła się, ale w końcu zapadł zmrok. Powoli ześlizgnęłam się ze swojego łóżka i ruszyłam na czworakach do wyjścia. W tej pozycji nie widzieli mnie ani pacjenci na podwyższonych łóżkach, ani pilnujący przez szyby pomieszczenia personelu. Przemknęłam się nasłuchując każdego szelestu. Na szczęście nie napotkałam żadnej przeszkody. Delikatnie otworzyłam drzwi, błagając w myślach by nie zaskrzypiały i przeszłam na dwór. Zamknęłam drzwi i wstałam, lekko krzywiąc się na twarzy. Przyspieszyłam idąc w kierunku tunelu.

Corvus IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz