Rozdział 2

72 12 5
                                    

- Denin, pobudka – usłyszałam zdecydowany głos – Jak możesz spać na warcie – warknął.
Obudziłam się natychmiast, spałam czujnie i byle co mogło mnie obudzić, tym bardziej ganiący ton głosu. Szybko złapałam równowagę na wysokiej gałęzi. Spojrzałam na odpowiednik budzika, czyli Amica. Chwile siedziałam spięta, gotowa do skoku na napastnika, ale po chwili przetarłam zmęczoną twarz i się rozluźniłam. Amic kucał przede mną. Tak naprawdę, gdyby był przeciwnikiem, już dawno bym nie żyła.
- Nie spałaś dzisiaj w nocy czy co? - parsknął Amic, najwyraźniej nie w humorze.

- Tak... nie... częściowo. - odparłam zasłaniając usta dłonią przy ziewaniu.
Jest szósta wieczór. I tak owszem, nie przespałam ostatniej nocy, ale mu tego nie powiem. Tylko go to przyprawi o nerwy. Spojrzałam na Amica. Patrzał na niebo.
- Za chwilę przyjdzie zmiana. Przespałaś sobie wartę – mruknął.
- Coś się działo? - spytałam zmęczona.
- Nie... ale mogło się dziać – parsknął – Nieważne. Chodźmy do mnie. Napijesz się kawy i może w końcu rozbudzisz.
Wiedział jak mnie przekupić. Uwielbiam kawę. To on mnie w niej rozkochał. Jego wina, ja tylko poddałam się jego presji...

- Dobra. Na taki układ to mogę iść – uśmiechnęłam się chcąc rozładować sytuację.
Parsknął znów, ale tym razem z ledwie widocznym uśmiechem. Podszedł do pnia i zaczął schodzić w dół. Szybko i bezbłędnie niczym wiewiórka. Moje oczy chwilę śledziły jego płynne, elfie ruchy. Czasem poruszał się jakby w ogóle nic go nie krępowało, jakby nie miał kości. Nie mam pojęcia jak oni to robią. Zaraz podążyłam za nim. Nie dorównywałam mu szybkością ani giętkością.

Poszliśmy przez gęsto usiane rośliny do części lasu zamieszkałej przez garstkę elfów. Tak, garstkę. Ta rasa jest bliska wyginięcia. Jak wiele innych. Dzieci rodzi się bardzo mało, a warunków żeby je wychowywać – nie ma.

Spojrzałam w górę. Ten kto o tym wie, ma problem z ich dostrzeżeniem. Ten kto nie wie, nawet się nie domyśli, że gdzieś tam między gałęziami siedzi nasz patrol. Uśmiechnęłam się nieznacznie na myśl o tym, jak bardzo cantet byłby zaskoczony, kiedy nagle okrążyliby go ze wszech stron. Idziemy przez las. Odprowadza nas kilka par oczu. Albo i więcej.

Doszliśmy do drzewa o dość grubym pniu. Nikt, kto widzi te drzewo pierwszy raz, nie domyśliłby się, że są tu jakiekolwiek drzwi. Ja wiem o tym od niedawna, a nawet mogę je otworzyć. Amic przekazał drzewu, że ma do mnie zaufanie. Nikt, komu Amic nie pozwoli, nie wejdzie do środka. No chyba, że wejdzie się z buta, z drobną pomocą piły mechanicznej. Na szczęście dotychczas jej nie wynaleziono. Ale jest jeszcze siekiera. Tylko ktoś by się musiał trochę namęczyć. Tylko trochę.

Elf przesunął delikatnie dłonią po pniu. Dopierto teraz w pniu ukazał się zarys na kształt drzwi. Drzewo je otworzyło. Czy to je rani? Nie sądzę. Elfy na pewno by tego nie chciały, a drzewo też by wtedy nie było tak przychylne. Pewnie ma z nim to jakieś połączenie, jest częścią drzewa. Weszliśmy do wnętrza. Usłyszałam ciche skrzypienie gdy zamykały się za mną drewniane wrota.
- Rozgość się – zaprosił Amic.
Wnętrze oczywiście było drewniane. Od wejścia prowadziło kilka stopni w dół. Dom czy też mieszkanie, znajdowało się w połowie pod ziemią, a w połowie było częścią drzewa. Sufit był drzewem, ściany ziemią i korzeniami. Podłoga drewnianymi listwami. Z tego dużego pokoju prowadziły tylko jedne drzwi do toalety. Reszta, czyli drobna kuchenka, biuro, biblioteczka, sypialnia i salon, mieściły się w tym pokoju. Taka kawalerka.

Usiadłam przy okrągłym, również drewnianym stoliku. Miał gdzieniegdzie zarysowane różne rzeźbienia. Tu smoka, tam liścia, tu znów czegoś innego. Podejrzewam, że Amic sam to wyrzeźbił ale jakoś nigdy nie miałam okazji go zapytać. Albo po prostu nie było na to czasu. Jak zwykle.
Na stole wypalała się jedna samotna lampa, w której energicznie tańczył płomień. Przeciwny żywioł Amica.
- Dwie łyżeczki? - zapytał nastawiając wodę na kawę.
- Trzy – odparłam.
- Co taka mocna? - spojrzał na mnie lekko marszcząc brwi.
- Ciężka noc – sapnęłam.
- Mhm. Znowu śniły ci się trupy? - bardziej stwierdził niż zapytał.
Patrzałam na swoje palce, nieświadomie śledzące wyrzeźbione wzory.
- Nie – odparłam po chwili. - Jakoś wyjątkowo nie.
Pokiwał głową sypiąc kawę do kubków.
- A więc co tym razem?
Parsknęłam cicho i przetarłam twarz.
- Raczej nie powinieneś o tym wiedzieć.
Wzruszył ramionami.
- I tak mi powiesz – spojrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem.
Parsknęłam z cieniem uśmiechu na twarzy. Mówił prawdę. Zaraz jednak mina mi zrzedła.
- Więc? - zapytał spokojnie.
Oparł się plecami o blat i skrzyżował ręce na torsie. Przeniosłam wzrok ze wzorków na niego.
- Mogę ci ufać? - zapytałam po chwili ciszy.
Westchnął ciężko, ale nadal był opanowany, jak zazwyczaj.
- Inaczej już by cię tu nie było.
Skrzywiłam się lekko, przypominając sobie sytuację sprzed kilku miesięcy, jak to uratował mi życie, kiedy już prawie wykrwawiłam się na śmierć. Blizny zostały. Niemi świadkowie walki.
- Wiem – odparłam spokojnie.
Czekał już nic nie mówiąc, aż w końcu się przełamię i podejmę temat. Spojrzałam prosto w jego niebieskie oczy, oprawione w bladą, szlachetną twarz.
- W moim pokoju jest stworzyciel. Merlin jest wściekły. Czekamy na jego decyzję – wyrzuciłam prawie jednym ciągiem.
Dopiero teraz poczułam, że lekko się spinam. Jak zwierze instynktownie wyczuwające zagrożenie, gotowe do zerwania się w szaleńczym wyścigu po życie. Rozluźniłam biedne mięśnie znów skupiając wzrok na rzeźbieniach.

Męczącą ciszę przerwał dźwięk gotującej się wody. Amic zaparzył cudownie pachnąca kawę po czym przyniósł ją i usiadł naprzeciwko. Postawił przede mną pełny kubek. Spojrzałam w czerń obejmując gorące naczynie zziębniętymi dłońmi. Zimno mi.
- Merlin nie jest głupi. Musi być pewny, że jego decyzja nie skończy się źle. Czekajcie... - pomieszał w kubku łyżeczką - Tyle wam tylko zostało. 

Corvus IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz