Ojciec. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś go tak nazwę... to było głupie tak się wystawiać na niebezpieczeństwo. Ale musiałam. Uczucia... tęsknota, nie pozwoliły mi go tak po prostu zostawić. Obserwowałam go już dłuższy czas. Oczywiście nie pokazywałam się w tajnej bazie naukowej, za żadne skarby. Oni z łatwością by mnie rozłożyli.
Wiedziałam, że ma tutaj swój domek. Widziałam, jak z tygodnia na tydzień marnieje coraz bardziej. Jak przestaje, jeszcze bardziej niż kiedyś, dbać o swój wizerunek. Nie mogłam już dłużej na to patrzeć, a jego próba samobójcza była wręcz kopem do działania. Albis był ze mną. Nawet nie wiedziałam kiedy się pojawił. Ale cieszyłam się z tego. Dodawał mi otuchy. Nie żałuję.
***
- Powiedz, że żartujesz, żebym nie musiał cię opieprzać - wydusił lodowato Merlin.
Sapnęłam cicho. Znajdowaliśmy się w jego gabinecie, który jak zawsze, był zaśmiecony, a Mistrz ani myślał tu posprzątać. Mówił, że potrafi się w tym wszystkim odnaleźć. Akurat.
- Nie żartuję – odpowiedziałam cicho, bez odrobiny skruchy.
Co jest powodem naszego sporu? Pewnie zaraz się dowiesz. Merlin kocha szczegółowo wytykać wszystkim błędy. Nie ominie żadnego, szczególnie gdy jest zły. A teraz, jest wręcz wściekły.
- Czyli mam rozumieć, że sprowadziłaś tu tego cholernego cantera, w którego żyłach już od pokoleń płynie ta skażona krew i który przez zasraną większość twojego życia, utrudniał nam dotarcie do ciebie?! - ryknął mi prosto w twarz.
Ta pozostawała przez cały czas zimna jak lód, pomimo zdziwienia. Nigdy nie widziałam go takiego. Zawsze jest opanowany. No, może zazwyczaj... czasami. Ale na pewno nie taki.
- Gdyby nie on, nigdy bym tu przed tobą nie stała – odparłam.
- Bo sukinsyn stworzył cię dla cantetów, czy ty tego nie potrafisz pojąć?!
- Po pierwsze – powiedziałam zimno z naciskiem – stworzył mnie w niewiedzy. Po drugie. Ocalił mi życie gdy umierałam po ucieczce z więzienia. Myślisz, że dlaczego tak nagle poprawił się mój stan przed pomocą Albisa? Nie mam zdolności leczniczych – przewiercałam go wzrokiem. - Po trzecie. Absolutnie stracił kontakt z jakimkolwiek cantetem, nie mówiąc już o rodzinie która go opuściła.
Merlin nie zamierzał ochłonąć.
- Zrozum, że on może cię tylko wodzić za nos! Kłamać! Oszukiwać! To natura każdego canteta – warknął.
- Nie znasz go tak jak ja.
- Znam cantetów.
- Ale nie znasz jego.
Mój głos nadal był lodowaty, nie zamierzałam odpuścić. Mistrz zacisnął zęby i zwęził usta w wąską szparkę. Patrzał na mnie jak na wroga.
- Wyjdź, muszę to przemyśleć – rozkazał ostro.
- Tak jest.
Odwróciłam się i wyszłam, patrząc bez uczuciowo przed siebie. Zamknęłam spokojnie drzwi. Gdybym trzasnęła, tylko pogorszyłoby to sytuację. Merlin widział każdy gest i rozumiał jego znaczenie.Rozejrzałam się. Przed drzwiami czekała Demi w wilczej postaci. Dobrze znowu ją widzieć. Gorzej, że patrzała na mnie ze smutkiem. Wiedziała co mnie trapi, znała sytuację, nie jest głupia. Kucnęłam obok niej i podrapałam za uchem. Nieco ją to rozluźniło.
- Nie martw się, Merlin nie jest głupi, zdecyduje mądrze – szepnęłam.
Nie byłam zła na Mistrza. Dużo przeszedł, głównie z winy cantetów. Sam też przez całe życie upewniał się w przekonaniu, że są to najwięksi wrogowie. W sumie ma racje. Rozumiem jego rozdrażnienie. Ale kiedyś w końcu przekona się do stworzyciela. Kiedyś... Przynajmniej mam taką nadzieję.Demi przekrzywiła łepek. Przez ostatnie lata zrobiła duże postępy w mówieniu. Woli jednak być wilkiem. Może z powodu wojny, a może po prostu tak jest jej lepiej.
- Chodź, trzeba przekazać wieści stworzycielowi.
Szczeknęła cicho, zgadzając się ze mną i potruchtała przez bibliotekę. Poszłam za nią nieśpiesznie wkładając ręce do kieszeni spodni. Mam nadzieję, że stworzyciel się teraz nie wycofa, że nie przestraszy się tego wszystkiego. Bardzo bym się na nim zawiodła gdyby tak się stało, a Merlin mógłby stracić do mnie zaufanie.Podeszłyśmy do jednego z regałów. Sięgnęłam za jedną z książek i przekręciłam kawałek luźnego drewienka. Cały regał odchylił się w bok ukazując małą klapę w podłodze. Mechanizm ten, był niezauważalny gołym okiem, a więc dla obcej osoby, zupełnie nie do wykrycia. To bardzo się liczyło. Każdy corvus miał taki pokój w tej bibliotece. A raczej pod nią.
Otworzyłam przejście i zeszłyśmy z Demi po schodach. Usłyszałyśmy jak regał przemieszcza się z powrotem na miejsce. Musi to być potężny mechanizm, skoro potrafi przesunąć coś tak ciężkiego, i jednocześnie na tyle płynny by nie zwalić wszystkich książek z półek.
Wracając. Tu był mój mały pokoik. Oświetlały go jedynie płomienie świec. Trochę brakuje mi tu elektryczności, chociaż kiedyś przeniosłam ze sobą latarkę, ale niewiele to zmieniło. Stał tu regał z książkami i mapami, biurko z prostym krzesłem oraz niewielkie łóżko. Wszystko było wykonane z drewna. Na wprost wejścia były drzwi do toalety, nieco odbiegającej od tych czasów w przyszłość, za co byłam ogromnie wdzięczna. Trochę luksusu w postaci prowizorycznej kanalizacji nie zaszkodzi. A o to w środku lasu bywało trudno.
Przy biurku siedział nie kto inny jak stworzyciel. Spojrzał na mnie nerwowo gdy tylko weszłam. Pewnie rozmowa z Merlinem poniosła się po bibliotece.
- Jak bardzo jest źle? - zapytał, widziałam, jak bardzo stara się zachować pozory spokoju.
Człowiek odważny, który nigdy nie doświadczył prawdziwego mordu.
- Przemyśli to – odparłam wzruszając ramionami, jakby nigdy nic, chcąc chyba bardziej uspokoić siebie niż jego.
Podeszłam do biurka. Kątem oka widziałam jak Demi układa się na łóżku i udaje, że śpi. Stworzyciel skrzywił się.
- Wiedziałem, że tak będzie. Nie potrzebnie się narażasz.
Zacisnęłam zęby. Nie ze złości. Bardziej z bezradności.
- Nie – pokręciłam głową patrząc mu prosto w oczy - nie możesz się zmarnować w tej spróchniałej chatce. Tym bardziej twoja inteligencja.
Prychnął zanim zdążyłam dokończyć.
- Tylko na tym wszystkim zależy... - tym razem ja mu przerwałam.
- Nie... tato – sapnęłam ciężko uciekając wzrokiem. - Zależy mi na tobie.
Spojrzał na mnie unosząc brew.
- Nie po to łamałam zakazy, nie po to kłóciłam się z mistrzem, nie po to narażam Demi i siebie, żeby cię tylko wykorzystać – ciągnęłam zdecydowanie znów patrząc mu w oczy. - Równie dobrze mogłabym cię tam nawiedzić, wyciągnąć informacje a potem zabić.
Patrzał na mnie jeszcze chwilę powątpiewając, ale zaraz spojrzał przed siebie, w nieokreślony punkt, chyba spokojniejszy. Milczeliśmy chwilę. Ciężką chwilę w rytm naszych bezgłośnych oddechów. Nie stchórzy.
- Dziękuję – wyszeptał.