Rozdział 17

43 7 5
                                    


Jak na ironię zaczęło padać. Burza tylko podkreślała mroczność nocnej atmosfery. Dobre było przynajmniej to, że wszyscy stawili się punktualnie. Wielki dąb to było chyba najstarsze i największe drzewo jakie tutaj znaleźliśmy. A, że wokół niego rozciągała się mała polanka, często się tutaj spotykano z najróżniejszych powodów.

Patrzałam na swój oddział. Stali na baczność, moknąc z zaciętymi minami. Wszyscy mieli na sobie broń oraz ubranie maskujące. Roug nieźle ich wyćwiczył, wydają się bardziej zdyscyplinowani.
- Mam nadzieję, że wypoczęliście, bo to nie będzie krótka przebieżka. Jak widzicie pogoda nam sprzyja... - uśmiechnęłam się ironicznie, nieco rozluźniona po spotkaniu z Amicem.
Spojrzałam po nich jeszcze raz. Dobrze, że nikt nie śpi w pobliżu.

- Za mną, biegiem! - ryknęłam.  Pobiegłam w las. To najlepszy tor przeszkód jaki można sobie wymarzyć. Ciemny, nieprzewidywalny i zdradliwy.

Biegłam w stronę małego jeziora. Znajdowało się dosyć daleko, ale tak ma być.

Przeskakiwaliśmy nad kłodami, ledwie widocznymi pieńkami. Liście i gałęzie smagały po ciele, a deszcz zamazywał wzrok. Musieli biec tak żeby za mną nadążyć, żeby cały czas w miarę mnie widzieć, bo inaczej mogli się zgubić. Nie było to łatwe zadanie, szczególnie w ciemności ze strojami maskującymi. Muszą być bardzo spostrzegawczy i szybcy. I tego od nich wymagam.

Byliśmy już blisko celu. Wyrobiona kondycja pozwalała na dalsze działanie. Podłoże uciekało mi spod stóp, miękki mech dezorientował błędnik. Wszystko działo się w ułamkach sekund. Instynkt nakazał natychmiastowy skok nad rowem. Kiedy tylko moje stopy na powrót dotknęły ziemi, ruszyłam biegiem przed siebie.

Nagle usłyszałam, że ktoś się przewraca. Coś głośno trzasnęło. Zatrzymałam się natychmiast i spojrzałam w tył. Reszta prawie na mnie wpadła. Nie podnosił się. Spojrzałam na resztę. 

- Nie zostawia się brata w potrzebie! Za mną! - krzyknęłam i podeszłam szybko do poszkodowanego.  Szybko się zreflektowali i ruszyli za mną, gdzieś po drodze odpowiadając mi wojskowym „Tak jest!".
Kucnęłam obok leżącego. Zaciskał zęby i trzymał się za nogę. Spojrzałam na nią. Ewidentne złamanie otwarte piszczela. Krew nie leciała jakoś obficie, ale jednak to otwarta, poważna rana. Cholera. Kolejna osoba z oddziału wypada.
- Seweryn i Demi weźcie go z powrotem do medyków – rozkazałam. - Sam nie będzie w stanie iść.
Szybko zerwali się z miejsc i starając się chwycić żołnierza tak, by sprawić mu jak najmniej bólu, popędzili z powrotem do obozu. Dlaczego wysłałam aż dwójkę? To niebezpieczne czasy. W razie czego, będą mieli się jak bronić, a Demi ma jeszcze sprzymierzoną watahę.

Patrzałam chwilę za nimi, po czym spojrzałam na resztę oddziału. 

- Reszta za mną! - rozkazałam. Popędziłam dalej. Jakby dla pogorszenia naszej sytuacji, gdzieś obok trzasnął piorun. Adrenalina jeszcze bardziej przyspieszyła bicie zaskoczonego serca, ale nic poza tym. Biegliśmy dalej.

Po jakimś czasie szalonego biegu, linia drzew się skończyła i wybiegliśmy na polanę. Przed nami rozciągało się nieduże jezioro. Ciemna noc maskowała taflę wody, ale dzięki wiatrowi była w miarę widoczna.

Zatrzymałam się tuż przed wodą i powoli zaczęłam wchodzić w jej otchłań. Kiedy się ucieka, nie warto robić dużego hałasu. Co prawda, woda i tak będzie chlupać, ale teraz zamaskuje to deszcz, a gdyby ktoś nas ścigał, to na pewno nie będzie w stanie usłyszeć tak cichych dźwięków. Przy okazji wyrównamy oddechy, co się przyda żeby na dłużej wstrzymać powietrze przy nurkowaniu.

Corvus IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz