Sto tysięcy jednakowych miast [NIENAWIŚĆ]

438 33 14
                                    


Dzień należał do jednych z najcieplejszych tego roku. Kolorowe, ciasne uliczki przepełnione były turystami, którzy chętnie zwiedzali położone nad jeziorem miasteczko.

Nie brakowało żebraków, ulicznych grajków i innych nagabywaczy. Jeden z nich — stary i bezzębny mężczyzna — zbliżył się do idącej za rękę pary. Wysoki, rudy chłopak zmarszczył nos na widok staruszka, ale trzymająca go za rękę dziewczyna nie wydawała się być źle nastawiona.

Bezdomny postanowił to wykorzystać.

— Życzę miłego dnia. — Uśmiechnął się do nich i skłonił się.

— Bardzo dziękujemy — prychnął rudzielec i mocno uścisnął dłoń ukochanej. Prawie niezauważalnie przyspieszyli.

Starzec poczuł, że jego szansa na ciepły posiłek może w bardzo szybkim tempie uciec z jego pola widzenia, więc przełknął ślinę, oblizał wargi i zagrodził im drogę.

— Czy wiecie państwo — wydusił desperacko — że to miasto nie zawsze nazywało się Sprawiedliwość?

Chłopak parsknął, ale dziewczyna uśmiechnęła się ciepło i odrzuciła na plecy niesforne pasmo jasnych włosów. 

— Tak? A jak się nazywało?

— To mogę wam opowiedzieć, za dyszkę. — Mężczyzna postanowił zaryzykować. Tego dnia miał wyjątkową nadzieję, że uda mu się coś zarobić i napełnić żołądek ciepłym kebabem i gorzkim alkoholem, który zadziwiająco skutecznie koił smutek i żal.

— Dziękujemy, ale nie skorzystamy — burknął młodzieniec. Próbował pociągnąć za sobą blondynkę, ale ona już sięgała po portfel.

— Niech pan opowiada. — Wręczyła starcowi pieniądze, a on prędko schował je do kieszeni znoszonych spodni.

— Dobrze. To było tak...

***

Leżące nad jeziorem miasto cieszyło się złą sławą. Sama jego nazwa podpowiadała przybyszom, czego należało się po nim spodziewać. Ciasne uliczki śmierdziały rozpaczą, szczynami i trupem, a stojący na głównym placu szafot zawsze błyszczał od krwi. Największym i najbardziej przepełnionym budynkiem była Cytadela, w której więźniowie czekali na śmierć.

Nikt rozsądny nie wjeżdżał do Nienawiści.

Do jednej z licznych cel więziennych wpadało wyjątkowo jasne światło Księżyca. Kraty rzucały cień na wilgotne, kamienne ściany, słomiane posłanie, dużą miskę pełniąca funkcję nocnika, łańcuchy i dwie pary solidnych, drewnianych drzwi.

Na niewygodnym, wbijającym się w rzyć posłaniu leżał młody, jasnowłosy mężczyzna. Mimo później godziny, jego oczy pozostawały szeroko otwarte. Przez całe szczupłe ciało przechodziły dreszcze i w zasadzie, nikt nie powinien się temu dziwić - najwyżej dwudziestoletni mężczyzna czekał na poranną egzekucję.

Nagle większe drzwi otworzyły się, a  do środka weszła wychudzona brunetka. Spojrzała na przykutego więźnia, a na jej pociągłej twarzy pojawił się smutek. Po chwili otrząsnęła się i postawiła na podłodze duże naczynie.

— Co tu robisz? — mruknął ochryple jeniec. Potem odchrząknął. Kilka dni temu zdarł sobie gardło, gdy strażnicy odciągali go od zakrwawionych zwłok jednego z dostojników, a potem długo niczego nie mówił — przez to brzmiał jak staruszek.

— Przyszłam cię umyć — odparła rzeczowo dziewczyna, a potem kucnęła, wyjęła wilgotną gąbkę i zbliżyła się do niego. Bez zbędnych ceregieli przejechała nią po jego twarzy, a blondyn rozluźnił się.

Zbiór one-shotów 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz