Umarliśmy [JESTEM]

72 5 0
                                    

Ja... nie wiem jak to się stało.

I czemu tak się stało?

Nie powinno nas być!

Umarliśmy.

Wiem tylko, że wtedy miałam mieszane uczucia. I choć z początku w środku chowałam ogromną nadzieję, z każdą sekundą dzieliła się i traciła kolejne odłamy. One opadały i znikały, bezpowrotnie.

Siedziałam na osmalonej podłodze i ocierałam palące łzy. A on stał przede mną i walczył ze sobą, by mnie nie przytulić. Tuż pod jego bosymi stopami, wesoło zatańczył srebrzysty szron. Był chyba jedynym, co się cieszyło.

- Pamiętasz? - posłał mi czułe spojrzenie. Podniósł z ziemi nadal palące się resztki fotografii i zdmuchnął z niej wszelki pył.

- Oparzysz się - niemal prychnęłam. Nie chciałam by to tak zabrzmiało, ale... to wyszło samo. Przeczesał dłonią włosy, cudnej barwy czystego śniegu, i uśmiechnął się smutno.

- Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał... - westchnął ciężko, kiedy zdjęcie zamarzło. Schował zatrwożony wzrok, wbijając go w podłogę. Kiedy go podniósł, czaiła się w nich niewypowiedziana troska i dławiący strach. Pierwszy raz w życiu w tych niezwykłych oczach zobaczyłam przerażenie. Chciałam jak najwcześniej odwrócić wzrok, ale coś mnie powstrzymywało. W tamtej chwili znienawidziłam to... cokolwiek to było.

Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy, które delikatnie mnie poparzyły, a następnie - wyparowały. Teraz ja miałam ochotę go przytulić, ale wiedziałam, jak to się skończy. Krótko mówiąc, źle.

- Nie podchodź do mnie - poprosił niemal niedosłyszalnym, łamiącym się głosem. Nie brzmiał jak... jak on.

- Proszę, Charlie, proszę.

Czułam, że widzi we mnie wszystkie moje uczucia. Byłam dla niego jak otwarta księga, z której mógł czytać. Byłam przed nim naga.

Niegdyś mieliśmy nadzieję. Ne gasnącą, ciągle dającą światło. Porównywałam ją do zapalonej świecy w ciemności. Stała się dla nas wysepką na bezkresnym, niemiłym oceanie. Domem. Jednak i ona gasła. Świeca wypalała się, wysepkę zalewano, a dom burzono.

- Melissa, proszę... choć raz mnie posłuchaj. Błagam, Melissa! Nie rób tego - krzyczał, robiąc kroki w tył. Uciekał ode mnie...

- Nic nie zrobię - westchnęłam. Potem zapanowała cisza. Złocistymi nićmi przetykał ją tylko odgłos palonych przedmiotów, dźwięk ognia. Ciągnęła się w nieskończoność i żadne z nas nie zamierzało jej przecinać.

- I co teraz będzie? - Niepewnie na niego spojrzałam.

- Nie wiem. - Wzruszył ramionami, jakby ta sytuacja go nie dotyczyła. Zaczynała go irytować, co widziałam to w jego jasnych tęczówkach, które tak pokochałam.

- Umarłeś.

- Ty też.

- Ale jesteśmy.

- Nadal.

- Charlie? Chciałabym cię dotknąć. - Przygryzłam wargę, nawet nie podnosząc na niego wzroku. Zamknęłam oczy, w pewnych strachu czekając na jego reakcję. Bałam się, że może teraz odejść i mnie zostawić.

Nawet nie poczułam, kiedy znalazł się obok. Jedynie na swojej rozpalonej skórze poczułam dziwne mrowienie. Przeszedł mnie delikatny dreszczyk i dmuchnął na mnie zimy wiatr.

Zaraz potem zimne usta przylgnęły do moich, jego mroźny oddech wymięszał się z moim, gorącym. Jego zlodowaciałe dłonie zaczęły błądzić po moim ciele. Swoimi dotknęłam jego twarzy.

Zamrażał mnie jego dotyk, kiedy ja parzyłam go swoim. Po chwili mdleliśmy już, on z gorąca, ja z zimna. Nie zamierzaliśmy jednak przestać. W końcu padliśmy na ziemię, przytuleni do siebie, pełni emocji, w obolałych ciałach. Miałam ochotę krzyczeć, ale ograniczyłam się do cichego westchnięcia, w którym zawarłam każdą z emocji, rozsadzających mnie od środka.

Z ostatnim dotknięciem swoich ust, zasnęliśmy, by już nigdy się nie obudzić. Już nas nie było.

Zbiór one-shotów 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz