Niebo powoli przybiera coraz ciemniejszy odcień. Amarantowe smugi przemycają się między chmurami, by zaraz zmienić swą barwę na indygo, a następnie przejść w mocny granat i pogrążyć całe miasto we śnie. W objęcia Morfeusza wpadają wszyscy znajdujący się w Krakowie – poważni dorośli, smutni staruszkowie i śmiejące się dzieci. Nawet psy wygodnie układają się na posłaniach i zamykają znużone powieki. Światła zostają zgaszone, a wieczorne rozmowy zastąpione lekkim posapywaniem. Zostaję sam na zatopionej w ciemnościach ulicy. Towarzyszy mi tylko nikłe światło lamp, rozpraszające panujący wokół mrok i oddechy mieszkańców. Kładę się na twardym asfalcie i wpatruję się w niebo. Liczę gwiazdy, rzadko kiedy zasłaniane przez przejeżdżające nade mną samochody. To naprawdę dziwne podróżować nocą. Czy wtedy ludzie czują się tacy odizolowani od innych jak ja? Czy nie jest im smutno, czy się nie nudzą, a może sprawia im to radość? Jeżeli w nocy zasłaniają mi gwiazdy, to kiedy śpią? Czy opuszczają swoich przyjaciół, rodziny, zostawiają ich samych w domu?
Kiedy gubię się w liczeniu po raz dziesiąty, rozproszony przez, tym razem, czerwoną furgonetkę, poddaję się. Wstaję i lekkim krokiem podążam w stronę najbliższej ławki. Słyszę ciche dźwięki kropli deszczu odbijających się od chodnika, ale ich nie czuję. Przelatują przeze mnie, jakbym wcale nie istniał, jakbym był tylko chmurą myśli, wspomnień, smutków i radości. Przechowywalnią mądrości. Czasem żałuję, że nie wiem, co to znaczy „mokre", „miękkie" czy „lepkie", ale tak naprawdę nigdy nie jest mi to potrzebne. Całymi dniami obserwuję żywych, wyłapując coraz to ciekawsze rodziny, z którymi warto spędzić trochę czasu. Wtedy wlatuję do nich przez okno i siadam na kanapie lub kredensie, przysłuchując się rozmowom, dokładnie oglądając talerze podczas kolacji czy wpatrując się w kolorowe obrazki na telewizorze, szukając własnego miejsca. Dawno już jednak opuściłem moją ulubioną familię, a raczej to ona opuściła mnie. Po długich namysłach młoda para wyprowadziła się do odległego Paryża, znów zostawiając mnie samego na przedmieściach Krakowa, skutkiem czego siedzę teraz odosobniony w parku, zamiast leżeć zwinięty w kłębek, jak kot, gdzieś pomiędzy Adamem i Karoliną. Przyglądam się kwiatom we wszystkich kolorach tęczy, oglądam piękne, mocne drzewa rosnące tu jeszcze na długo przed moim pojawieniem się. Zachwycam się aurą magicznej nocy i znów zaczynam liczyć gwiazdy. Pobiłbym mój własny rekord, gdyby nie głuchy dźwięk ludzkich kroków nadchodzący zza wielkiego dębu, brutalnie przerywający mi słowa „czterdziesta ósma". Jestem zdziwiony żywymi o tak późnej porze, a zarazem wściekły na nich, że przerywają mi wyśmienity odpoczynek. Naprawdę nie mam teraz ochoty na spotkania, więc nawet nie oglądam się za siebie. Los jednak chce inaczej, dlatego po chwili na ławce obok mnie siada ona. Dziewczyna o rysach twarzy dwudziestolatki, jednak jej mysie warkoczyki i rozpromienione, szare oczy przywodzą mi na myśl przedszkolaka. Dziewczyna o uśmiechu, tak pięknym, jak lilie, róże i chryzantemy razem wzięte. Dziewczyna w letniej, jaskrawożółtej sukience w drobne kropeczki. Dziewczyna, w której zakochuję się od pierwszego wejrzenia. Dziewczyna, dzięki której moja niechęć do innych momentalnie znika.
Czuję pełno motylków obijających się od ścian mojego brzucha, czuję ciekawość, strach i podniecenie. A zaraz potem odchylam głowę do tyłu i zaczynam śmiać się na cały głos. Śmieję się do rozpuku, bo moje zakochanie jest wręcz idiotyczne. Istota taka jak ja, nie może zakochać się w człowieku, bo ten, nigdy jej nie zobaczy, nigdy jej nie przytuli, nie obejmie, nie pocałuje. Nie będzie to szczęśliwy związek, o nie, to będzie tragiczna miłość, bo jedna z połówek, nie będzie wiedziała o tej drugiej. Śmieję się więc nadal z idiotyzmu mojej miłości nie do zniesienia, a chwilę później znów patrzę na dziewczynę i na jej głębokie, błyszczące oczy i stwierdzam, że mimo czekającego nas fatalnego zakończenia chcę przeżyć tę miłość, chcę siadać przy niej na ławce, tak jak robimy to teraz, oglądać razem z nią obrazki na telewizorze, budzić się przy niej i pocieszać, kiedy z jej cudownych, szarych oczu wypłyną słone łzy. Z tego powodu siedzę z nią jeszcze trochę i nie mogę nadziwić się jej piękności, a kiedy ona wstaje, ja wstaję razem z nią i podążam tam gdzie ona. Czy na tym właśnie polega miłość? By robić wszystko razem?
Obiekt moich westchnień dochodzi w końcu do domu. Wyjmuje klucz i zgrabnie otwiera drzwi. Robi to cicho, tak jakby bała się, że kogoś może obudzić. Kogóż sen jednak mogłaby przerwać moja pani, wchodząc do własnego mieszkania? Kiedy wślizguje się do sypialni, a ja zaglądam tam przez malutką szparkę, dochodzi do mnie okropna prawda. Moja pani jest już czyjąś panią. Jest dziewczyną, narzeczoną, żoną, nieważne. Należy do kogoś, jest dla kogoś kimś ważnym, tak ważnym, jak jest dla mnie. Patrzę w osłupieniu, jak młoda kobieta przebiera się w piżamę, a następnie kładzie się obok chłopaka leżącego na łóżku. Ten lekko pomrukuje, a jego wargi układają się w delikatny uśmiech. Jestem zły, że muszę podzielić się dziewczyną. Nic nie przekonuje mnie fakt, że nadal pozostaję dla wszystkich niewidzialny i tak naprawdę jej ludzka miłość nigdy nie dowie się o moim istnieniu. Ze smutkiem zwijam się w kłębek i kładę się między nimi, tak jak kiedyś robiłem to u Adama i Karoliny. I ku mojemu zdziwieniu, tu jest mi o niebo lepiej.
CZYTASZ
Zbiór one-shotów 5
RandomPiąta edycja grupowego konkursu na one-shoty. Wszystkie prace zostały napisane przez członków facebookowej grupy Wattpad Polska. Okładkę wykonała @_feather_