Anioł nad przepaścią [ANIOŁ]

99 7 2
                                    


Adrenalina buzuje mi we krwi. Stoję na krawędzi klifu i obserwuję wzburzone fale, rozbijające się o brzeg. Wiatr wieje mi w oczy, dlatego mrużę je, próbując opanować kołatanie serca. Obok mnie stoi Noah. Czuję jak jego palce nerwowo wbijają się w moje ramię, zupełnie jakby to on zaraz miał skoczyć do wody.

— Daj spokój, stary. Nie musisz niczego udowadaniać — przekonuje mnie, bym tego nie robił. Ale wiem, jak bardzo się myli. Zrobię to, choćby błagał mnie na kolanach.

Wyrywam się spod jego uścisku i ściągam koszulkę. Wyciągam przed siebie ręce. W mojej głowie pojawia się multum myśli. Ile ludzi skaczących stąd zginęło? A ile z nich było pijanych i mieli na celu tylko dobrze się bawić? A ile z nich chciało odebrać sobie życie? Wzdrygam się. Wyobrażam sobie jak spadam i uderzam o taflę z hukiem. Wszyscy wokół są przerażeni, a ja przez moment doświadczam bólu tysiąca ostrzy wbitych w skórę. A potem nicość. Głucha cisza, puste myśli. Dalej nie ma już nic.

Kiedy od oderwania stopy od podłoża dzielą mnie sekundy, słyszę za sobą delikatny głos:

— Nie rób tego, Evan.

Gwałtownie się obracam. Z pewnością to nie był Noah. Za mną stoi dziewczyna. Ma białą, przewiewną sukienkę. Na jej twarzy maluje się spokój. Jej rude, potargane włosy wpadają do oczu. Uśmiecha się.

— Podjedź bliżej — prosi.

Przełykam głośno ślinę. Z jakiegoś powodu, mam ochotę słuchać jej non stop. Moje ciało pokrywa gęsia skórka.

— Nie — mówię stanowczym głosem.

— Nie? — dopytuje zaskoczona. W odpowiedzi kręcę głową. Nie jestem w stanie zdobyć się na nic więcej.

— Nie? — powtarza Noah.

Już wiem, że mój plan się nie powiedzie. Powoli siadam na brzegu, pozwalając swoim nogom zawisnąć nad przepaścią. Wybucham płaczem po raz pierwszy od wypadku. Łzy ciekną strumieniami po moich policzkach i nie potrafię nad tym zapanować. Nie mogę nic zrobić. Więc po prostu płaczę.

— Wiem, co czujesz — Dziewczyna podchodzi do mnie i kładzie dłoń na moich plecach.

— Nic nie wiesz — fukam. — Annika nie żyje przeze mnie! Prowadziła samochód, a gdybym ja nie zwrócił jej uwagi na jakąś głupotę, nie straciłaby kontroli na pojazdem!

— Już to przerabialiśmy — Noah załamuje ręce. — To wcale nie twoja wina. Wpadła w poślizg, przez ciężarówkę, przejeżdżającą obok.

— Nie — krzyczę, zanosząc się płaczem. — Kłóciliśmy się przez całą drogę! Kiedy otworzyłem oczy i ujrzałem ją na siedzeniu obok, marzyłem tylko o tym, żeby móc ją przeprosić. Dojrzałem stróżkę krwi na jej skroni i tak niewinne przekrzywioną w bok główkę. Chciałem ją objąć i pocałować. A kiedy dowiedziałem się, że nie żyje...

Właścicielka rudej burzy włosów zajmuje miejsce obok. W jej oczach błyszczą łzy. Łapie moją dłoń i ściska ją tak mocno, że bieleją mi knykcie.

— Pragnąłem, by jeszcze raz odwzajemniła mój pocałunek. By odwzajemniała go do końca życia. Straciłem ją! Straciłem przez własną głupotę!

Noah spogląda na mnie ze współczuciem. Właśnie tak patrzą na mnie wszyscy, kiedy wspominam tamten dzień. A ja nie potrzebuję współczucia. Potrzebuję Anniki.

Ocieram łzy. Nie jestem słaby.

— Wybaczyła ci — odzywa się dziewczyna.

— Niby skąd możesz to wiedzieć? — prycham.

— Co wiedzieć? — wtrąca mój kumpel.

— Powinnam już iść — Rudowłosa wstaje. — Tu znajduje się odpowiedź na twoje pytanie.

Mówiąc to otwiera plecak, należący do mnie, wkłada do niego notes i znika. Przecieram oczy, ale wszystko wokół mnie nagle wydaje się być jak za mgłą. Nim się orientuję, leżę na ziemi nieprzytomny.

*

Budzę się w sali. Zapach od razu przywołuje mi na myśl szpital, a białe, puste ściany tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że wiem, gdzie się znajduję.

Badam wzrokiem dokładnie każdy szczegół. Poszarpane firany w oknach, włączony telewizor, znajdujący się pod sufitem, pierzasta kołdra, okrywająca moje ciało. Wenflon w zgięciu ręki. Niewiele myśląc, zrywam go. Muszę się stąd wydostać. Nie mogę tu być, podczas gdy moja Annika...

Szukam plecaka. Leży obok szafki nocnej, więc otwieram go i sięgam po zeszyt. Kartki są śnieżnobiałe, niezapisane i cała nadzieja, jaka we mnie żyła, umiera właśnie wraz z moim wnętrzem.

Jeszcze raz wertuję kartka po kartce. Dopiero za trzecim razem natrafiam na krótki list.

Hej, Evan!

Wcale nie myślę, że tutaj — w niebie, jest luksus. Wręcz przeciwnie — ciągle mamy ręce pełne roboty. Mówiłam Ci, że nic nie jest takie łatwe na jakie wygląda.

Kochanie, piszę to, żebyś mógł w końcu zacząć żyć. Obserwuję Cię. Obserwuję Cię każdego dnia i widzę jak w środku cicho łkasz. Nie zabiłeś mnie. Nie zabiła mnie nasza kłótnia. Nie zabiło mnie twoje odwrócenie mojej uwagi od jezdni. Przestań się zadręczać! Spotkałam tutaj Lisę — rudowłosą anielicę, która powiedziała, że może przekazać ci ten notes ode mnie. Jestem taka szczęśliwa, że możesz to przeczytać!

Wiem jaką miłością mnie darzyłeś. Wiem, że ta kłótnia była najgorszym pożegnaniem jakie można sobie wyobrazić, ale przebaczam Ci. I mam nadzieję, że i ty przebaczysz mnie.

Kocham Cię, Evanie Peters. Kocham Cię do końca świata i o jeden dzień dłużej.

Annika.

Moja Annika. Moja Annika. Moja Annika.

Podchodzę do okna i uderzam w szybę pięścią. Na tyle lekko, by jej nie strzaskać, ale też na tyle mocno bym poczuł ból, gorszy od tego, który coraz gęściej kwitnie w moim sercu.

— Kocham Cię, Anniko Rivers. Kocham Cię do końca świata i o jeden dzień dłużej — mówię, myśląc, że skoro cały czas mnie obserwuje, usłyszy moje słowa.

Jeszcze raz sięgam po zeszyt, by przytoczyć sobie fragment o przebaczeniu.

Z uśmiechem i ulgą szukam tamtej strony, ale okazuje się być pusta. Przewijam kolejne. W końcu sprawdzam je jedna po drugiej. List zniknął. Nie ma go. Jestem pewny, że go nie ma. Jestem pewny, że przed chwilą tu był.

Wtedy do sali wchodzi lekarz. Ubrany jest w biały fartuch, a jego mina mówi najgorsze.

— Gdzie ja jestem? — pytam, jeszcze raz dokładnie przeszukując notatki. Po prostu zniknął.

Patrzy na mnie zaniepokojony. W końcu wypuszcza powietrze.

— W szpitalu psychiatrycznym, Evanie. 

Zbiór one-shotów 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz