Pożegnanie [JESTEM]

86 3 0
                                    


Siedziałem na fotelu, patrząc bezmyślnie w ścianę i podziwiając wiszące na niej nasze wspólne fotografie. W dłoni trzymałem kartkę i długopis. Zacząłem spisywać to, co leżało głęboko na dnie w moim sercu.

Kochana Kasiu!

Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi. Pamiętasz? Ja, Ty i Julka. Stanowiliśmy kochającą się rodzinę i nic nie wskazywało, że ulegnie to zmianie. Nic. Kiedy to piszę, łzy spływają mi po policzkach. Ty to pewnie wiesz, obserwując mnie z miejsca, w którym przebywasz po śmierci. Pozwól, że opowiem wszystko od początku.

Wszystko się zmieniło podczas wycieczki rowerowej. Jechaliśmy przez las i wywróciłaś się przez wystający, gruby korzeń. Złamałaś obie kości przedramienia. Wyłaś z bólu i płakałaś. Nie pozwoliłaś sobie nawet zrobić prześwietlenia. Razem z pielęgniarką musieliśmy Cię przytrzymać, żeby radiolog mógł wykonać rentgen.

To był dopiero początek.

Nie mogłaś jeść. Pić. A nawet się ubrać. Osobie praworęcznej trudno się przestawić i wykonywać czynność drugą, słabszą ręką. Z moją pomocą dałaś radę. Po początkowych problemach przyzwyczaiłaś się do wykonywania codziennych czynność lewą dłonią.

Nie wiedzieliśmy wtedy, że ten stan rzeczy nie będzie trwał do miesiąca jak przy zwykłym złamaniu, a wydłuży się do pół roku. Kości nie chciały się zrosnąć, a lekarze bezradnie rozkładali ręce. Nie mogli znaleźć przyczyny tego stanu rzeczy.

W końcu zrobili Ci dokładniejsze badania. Miałaś raka. Zawsze paliłaś jak smok. Dwie paczki dziennie. Śmiałaś się, że wszyscy kiedyś umrzemy. Jedni szybciej, drudzy później. Kiedy usłyszałaś wyrok, zamknęłaś się w sobie. Nie reagowałaś nawet na zaczepki naszej córeczki, która chciała się z Tobą bawić. Patrzyłaś tylko bezmyślnie w ścianę. Widziałem w Twoich oczach, że nie chcesz umierać. Gasłaś z dnia na dzień. Mimo to wzbraniałaś się przed podjęciem leczenia. Bałaś się, że wszystkie włosy Ci wypadną, a ja przestanę Cię kochać. Nie miałaś czego. Kochałbym Cię nawet wtedy, gdybyś miała garba, dwa krzywe zęby i kilka kłaczków na głowie. Przynajmniej teraz tak myślę. Wytrzymałem z Tobą Twoje wszystkie wybuchy złości i nie tylko.

Po namowach całej rodziny zgodziłaś się podjąć leczenie. Wzięłaś trzy chemie. Po drugiej wypadły ci wszystkie włosy. Leczenie rokowało pomyślnie — guz zmniejszył się o połowę — ale z niego zrezygnowałaś. Schudłaś, wpadłaś w depresję i chciałaś zabić mnie i Julkę. Nie mogłaś się pogodzić z myślą, że umrzesz i zostawisz nas samych. Próbowałem zapisać Cię do psychologa, ale nie chciałaś. Uciekłaś po pierwszej wizycie.

Lekarze próbowali Ci pomóc. Proponowali przeprowadzenie operacji — usunięcia lewego płuca. Zgodziłaś się. W naszych sercach zagościła nadzieja, ale szybko zgasła. Okazało się, że w wyniku zmniejszonego przepływu powietrza przez płuca, serce musiało ciężej pracować i powstał przerost lewej komory, który uniemożliwiał zabieg.

To był już koniec.

Lekarze próbowali namówić Cię na eksperymentalną terapię refundowaną przez fundusz zdrowia — odmówiłaś, mówiąc, że nie jesteś królikiem doświadczalnym. Moje prośby na nic się nie zdawały. Zaczęłaś pić, a do lekarza chodziłaś tylko po środki przeciwbólowe.

Twój stan się pogarszał. Mogłaś tylko pić przez słomkę, miałaś trudności w oddawaniu moczu. Musiałem zakładać Ci cewnik, ale Ty i tak go wyrywałaś i biegłaś nago na dwór, a śnieg sięgał Ci do kolan. Szukałaś siekiery, żeby nas zabić. Nie chciałaś, żebyśmy musieli się z Tobą użerać. Planowałaś najpierw uśmiercić mnie i Julkę, a potem siebie. Musiałem zawieźć naszą córkę do babci, żeby nie musiała oglądać cierpiącej matki. Życzyła Ci śmierci. Nienawidziła Cię. Obwiniała Cię o wszystko. Płakała po nocach. I równie mocno kochała i nie chciała Cię stracić.

Twój stan poprawił się przed świętami Bożego Narodzenia. Uśmiechałaś się i nie było widać, że zmagasz się z chorobą. Twoje włosy były piękniejsze niż przed chemią — grube i lśniące. Cieszyłaś się, że możesz spełnić swoje marzenie i spędzić święta z rodziną. W głębi Twoich stalowych tęczówek czaił się smutek. Wiedziałaś, że wkrótce nas zostawisz.

Chciałaś zapewnić nam byt. Rąbałaś drewno na opał, zapełniając całą komórkę. Spisałaś testament. Chomikowałaś pieniądze dla nas na czarną godzinę. Wszystko po kryjomu.

Nienawidziłem Cię wtedy. Nie chciałaś pomocy. Byłaś Zosią-Samosią. Brałaś coraz więcej morfiny. Uzależniłaś się od niej i już nie uśmierzała bólu. Mogę sobie tylko wyobrażać, co musiałaś wtedy czuć.

Potem nadszedł styczeń i zasłabłaś. Bałem się, że już nadszedł Twój czas. Zabrało Cię pogotowie. Było z Tobą źle. Jednak jeszcze nie zamierzałaś odejść na tamten świat. Planowałaś dożyć do Wielkanocy. Nie udało się. W lutym znów zabrano Cię do szpitala. Tym razem nie wyszłaś stamtąd żywa. Nawet się z Tobą nie pożegnałem. Byłaś nieprzytomna i podłączona do kroplówki. Oddychałaś spokojnie. Wiem, że słyszałaś, kiedy mówiłem Ci, jak bardzo za Tobą tęsknię — poruszyłaś wtedy gałkami ocznymi i mocniej zacisnęłaś dłoń na mojej ręce. Dzień później umarłaś. Tydzień przed walentynkami.

Walczyłaś z chorobą dwa lata. Chorowałaś dłużej. Już przed rozpoznaniem, często kaszlałaś i częściej niż zwykle przechodziłaś przeziębienie. Lekarz Ci mówił, że to wszystko to kaszel palacza. Nie zlecił nawet prześwietlenia klatki piersiowej. Po prostu zbagatelizował objawy. Byłaś dla niego tylko numerkiem. Walczyliśmy, próbowaliśmy walczyć. Nie udało się. Zostawiłaś nas. Może Bóg tak chciał?

Dziś mija osiem lat od Twojego pogrzebu.

I wiesz, co? Dziękuję Bogu, że złamałaś wtedy tę cholerną rękę. Przynajmniej miałem czas, żeby docenić każdy Twój ruch, gest, słowo.

To dziwne. Kocham Cię i jednocześnie nienawidzę. Nadal nie mogę się pogodzić z tym, że już Cię nie ma, chociaż minął już szmat czasu i czysto teoretycznie powinienem ułożyć sobie życie od nowa. Założyć rodzinę, kupić psa. Zawsze chciałaś mieć zwierzę. Najlepiej psa. Los pokrzyżował te plany. Okazało się, że Julka ma uczulenie na sierść.

Po Twojej śmierci wpadłem w depresję. Gdybym nie musiał zawieźć Julki do szkoły, nie wstawałbym z łóżka. W pochmurne dni przytykam sobie rękę do głowy, imitując kształt broni. Julka chyba to wyczuwa, bo coraz częściej przebywa u babci. Boi się. I nienawidzi Cię. Obwinia Cię, że wraz ze Swoją śmiercią zabrałaś cząstkę mnie.

Wspomniałem Ci, czemu czuję do Ciebie nienawiść. Tak? To napiszę to jeszcze raz. Muszę się uwolnić od tych kłębiących się we mnie uczuć.

Nie pamiętam już dźwięku Twego głosu. Sposobu, w jaki zakładałaś kosmyk farbowanych, platynowych włosów za ucho. Twojej twarzy. Odcienia oczu. Uśmiechu... To boli.

Nienawidzę, że nie posłuchałaś nas i nie chciałaś przyjąć kolejnej chemii.

A największy żal czuję do siebie, że nie przekonałem Cię do rzucenia palenia.

Kończę pisać ten list. Muszę wyrzucić wszystkie tabletki uspakajające. Powinienem jeszcze iść do psychologa, a może psychiatry. Nie wiem.

Najchętniej dołączyłbym do Ciebie, ale jest jeszcze Julka. Nie mogę jej zostawić. To jeszcze dziecko. Ma już dwanaście lat. Jak to zleciało. Pogrążony w żalu po Twojej śmierci nie zauważyłem, jak ona dorasta.

Za to też Cię nienawidzę. To Twoja wina.

Zawsze Twój Tomasz

Otarłem łzy wierzchem dłoni. Odłożyłem długopis. Kilka chwil zastanawiałem się, co zrobić z listem. Spalić czy zatrzymać. Podszedłem nawet do pieca i uchyliłem drzwiczki, aby wrzucić do rozżarzonego popiołu zapisane kartki. Rozmyśliłem się. Schowałem list do czarnego pudełka ze szpargałami, które ukryłem pod łóżkiem i wyszedłem.

Musiałem odebrać córkę od babci i po tylu latach nauczyć się żyć.

Zbiór one-shotów 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz