Ile trwa wieczność? [JESTEM]

159 10 0
                                    


 Są dwa typy ludzi; jedni sądzą, że ich życie jest pełne jasnych barw, przepełnione neonowymi kolorami, które mają im rozświetlać przyszłość, drudzy zaś uparcie twierdzą, iż egzystencja bywa szarobura, ponura oraz przygnębiająca. Cóż, najwidoczniej jestem jakimś dziwakiem lub po prostu wyjątkiem, bo moje życie jest zwyczajnie i niezaprzeczalnie czarne.

Pamiętam, jak wygląda uśmiech, smakują łzy, pachną kwiaty oraz jak bije serce. Pamiętam, że mam kasztanowe, długie włosy, które ciągle są w nieładzie, porozrzucane na całej głowie. Pamiętam moje oczy – wielkie, brązowe, ale nieużyteczne. Mam zapisany w moim – jak mawia mój przyjaciel – pustym łbie obraz, kiedy leżę na pustej polanie i obserwuję gwiazdy na ciemnogranatowym niebie. Pamiętam te punkciki na firmamencie, odbierające dech w piersiach każdemu człowiekowi. Ostatni raz zobaczyłem je sześć lat temu. Kupa czasu, prawda?

Mam piętnaście lat. Dorastam. Chcę pójść na imprezę, poznać dziewczynę, zakochać się, podziwiać zgrabne ciała modelek w czasopismach, które tkwią w mojej skrzynce na listy, konkurować z kumplami o nastolatkę z największymi piersiami. Pragnę wdać się w bójkę z „dresami" mieszkającymi przed blokiem, upić się do nieprzytomności z powodu utraty „jedynej miłości", narzekać przez kilka godzin o moim złamanym sercu, po czym następnego dnia zarywać do innych dziewczyn. Cóż, najwidoczniej nie jest mi to dane. Chcę przestać być problemem. Staram się być samodzielny, ale najwidoczniej nie wszystko jest możliwe. Przez sześć zasranych lat nauczyłem się sam schodzić ze schodów, nie łamiąc sobie przy tym ręki ani nie skręcając kostki, dotrzeć do każdego pomieszczenia w domu, nie wpadając na ścianę czy meble. Z roku na rok umiem więcej, ale to nadal nic; wciąż nie mogę pójść sam na imprezę, nie wyjdę na miasto bez białej laski czy psa, żeby pozostać zwyczajnym nastolatkiem, który wcale nie stracił wzroku. Mój najlepszy przyjaciel wprowadził się do mnie dwa lata po wypadku. Jego rodzice przyjaźnili się z moją mamą od dobrych kilkunastu lat, w dodatku mieszkaliśmy w pobliżu, więc wiedzieli, że Aleksowi nic się nie stanie. Widzieli, że nie daję sobie rady i rozumieli to, w końcu miałem tylko jedenaście lat. Pozwolili mi dalej się rozwijać, wpuszczając do mojego świata trzynastoletniego Aleksa. Tylko on potrafi mi pomóc, zrozumie mnie lepiej niż biologiczna matka, jest zdolny wstawać w nocy dla mnie, żeby tylko powiedzieć mi jedno, głupie „jestem". Zachowuje się jak starszy brat i kocha mnie bezwarunkowo, mimo że nie jesteśmy spokrewnieni. To dzięki niemu w ogóle ruszam tyłek z łóżka, wychodzę na dwór, a nawet rozmawiam ze starymi znajomymi z przedszkola. Gdyby nie on, nie pamiętałbym, jak wygląda niebo nocą, jak piękne są gwiazdy oraz księżyc. Wiem, że jest. I chyba to się najbardziej dla mnie liczy.

— No, no, stary, powiem ci, że zaczynasz dojrzewać! – krzyczy do mnie i w głowie wyobrażam sobie, jak się szczery, ukazując przy tym dołeczek w jednym policzku. Wiem, że się ze mnie nabija, ale – oczywiście – w dobrym tego słowa znaczeniu. Czuję, jak krew napływa mi do twarzy; czerwienię się, zapewne na policzki mam pokryte delikatnymi rumieńcami. Chyba od zawsze taki jestem – nieśmiały, cichy. Zapewne byłoby całkiem inaczej, gdyby nie wypadek, po czym utrata wzroku. Aleksander klepie mnie przyjacielsko po plecach i widząc moje zawstydzenie oraz zdezorientowanie, dodaje jeszcze weselszym tonem niż przedtem: — Pojawił się zarost, a nie wiem, czy zwróciłeś na to uwagę, także zmienił ci się głos. Będzie z ciebie mężczyzna — chichocze.

— Chciałbym to zobaczyć... — szepczę, mając nadzieję, że Aleks tego nie usłyszy.

— Adam...

Cholera – krzyczę na siebie w myślach – jednak usłyszał. Słyszę skrzypienie podłogi i odgłosy stawianych stóp na panelach. W jednej chwili czuję jego uścisk, obejmuje mnie mocno swymi ramionami, chowając twarz w zagłębieniu szyi. Wiem, że opadła już kurtyna; koniec przedstawienia, czas zdjąć maski. Przypuszczam, że boli go serce mocniej niż mnie, cierpi o wiele bardziej, bo widzi, jak jego przyjaciel z dnia na dzień zapada w coraz większe gówno, rwie się na kawałki. Jestem okropnym kumplem. Nie mogę nazwać siebie jego bratem, choć on tak sądzi i raczej zdania nie zmieni. Od zawsze taki jest – uparty, pełen desperacji, zażarty. Z jego gardła wydobywa się szloch, jego ciało się trzęsie, ale nie rozluźnia uścisku – wręcz przeciwnie – jeszcze mocniej mnie obejmuje. Nie wiem, ile tak siedzimy. Zupełnie jakby zegar przestał tykać, czas się zatrzymał i nie miał zamiaru kiedykolwiek się ruszyć.

— Ile trwa wieczność? — pytam, dobrze wiedząc, że i tym razem nie uzyskam odpowiedzi. Nigdy jej nie dostałem. Jeszcze.

Z radia płynie jakaś popowa piosenka, która ma na celu rozruszać słuchaczy. Nucę cicho jej rytm, mimo że słyszę ją pierwszy raz. Jest przyjemna dla ucha. Kiwam głową w górę i dół, szczerzę się, pokazując moje krzywe zęby tacie. Emanuję radością, bo to jest mój pierwszy wypad nad morze. To właśnie dzisiaj mam poczuć powiew morskiego wiatru, posmakować słonej wody morskiej, zatopić małe stopy w piasku i znaleźć muszelki. To ten dzień, gdzie spalę sobie plecy, bo nie posmaruję sobie ciała kremem z filtrem, po czym będę płakał nad czerwoną skórą, dzień, kiedy zobaczę słońce, zachodzące za linię horyzontu.

Robię głośniej. Ojczulek, jak go lubię nazywać, szturcha mnie w ramię, tym samym zapraszając mnie do tańca. Razem wiercimy się na fotelach, wydzieramy się, wygłupiamy, po czym w tym samym momencie wybuchamy donośnym śmiechem. Kocham takie momenty, bo – jak mówi mi mama – „chwila jest jak liść w jesienną porę. Jest, a zaraz potem znika. Ulatnia się. Dostrzegaj piękno we wszystkim dookoła, zanim to ucieknie, Adam." Wytarłszy łzy z kącików oczu, spoglądam na jezdnię.

Zamieram.

Tato! — wydzieram się na całe gardło.

W środku mam ogromną nadzieję, że mój dziecięcy głos przebił się przez dudniącą muzykę i dotarł do wciąż rozbawionego ojczulka. Przecieram oczy, myśląc, że to tylko zły sen, że zaraz się obudzę oblany potem, a potem będzie wszystko jak dawniej – zjem na śniadanie naleśniki, popiję mlekiem, później mama spakuje mnie na wyjazd nad morze, a gdy będę wyjeżdżał, to ucałuje mnie, szepcząc mi na ucho „baw się dobrze". Dopiero gdy słyszę pisk opon i głośny krzyk, uświadamiam sobie, że to się dzieje naprawdę. Z całej siły przymykam powieki i nucę rytm jakiejś piosenki; wpajam sobie, że to mnie uspokoi, odpręży. Daremnie. Do moich uszu dociera przeraźliwy głos. Nie wiem, czy to ja tak wrzeszczę czy tata; tracę świadomość, zamazuje mi się obraz. Ostatnie, co udaje mi się zobaczyć to ciężarówka nadjeżdżająca z boku oraz przerażony wzrok mojego ukochanego rodzica.

Słyszę pisk – głośny, okropnie irytujący. Zaraz po tym dociera do mnie, że to nie jest jednolity dźwięk – to respirator. Pamiętam, jak mama uczyła mnie tej nazwy; bardzo ciężko było mi ją zapamiętać. Nastawiam uszy. Po chwili dociera do mnie łomotanie mojego serca a także płytki, nierówny oddech. Uświadamiam sobie, że wcale nie jestem w niebie. Dociera to do mnie, gdy słyszę głos podobny do mojej mamy.

Ile to będzie trwało? — łka.

Najprawdopodobniej całą wieczność.

Otwieram oczy, choć i tak nic nie widzę. Biorę głęboki wdech, następnie wydech. I tak kilka razy. Mam wielką ochotę krzyknąć tak głośno, że będzie bolało mnie gardło, że będę musiał zatkać uszy. Nie robię tego. Jęknąwszy, wyjmuję spod głowy poduszkę, po czym ściskam ją, by wyładować wszystkie moje emocje.

— Jesteś? — pytam cicho. Sucho mi w gardle, mój organizm domaga się wody, ale nic z tym nie robię. Chrząkam. Kiedy nie słyszę odpowiedzi, serce omal nie wyskakuje mi z piersi. Nie, nie, nie. On musi być, potrzebuję go. Łzy płyną po mojej twarzy w dół jak rzeka; pragnę, by nurt zabrał mnie ze sobą. Chcę utonąć. — Jesteś? — ponawiam pytanie, lecz tym razem głośniej i z większym bólem w głosie. Coś rozrywa mnie od środka; mam wrażenie, że zaraz zamienię się w popiół. Drży mi dolna warga, więc zagryzam ją tak długo, póki nie czuję metalicznego posmaku krwi. Dociera do mnie odgłos stawianych gołych stóp na podłodze, głośne przełknięcie śliny i odpowiedź tak delikatna, ale równocześnie przesiąknięta cierpieniem, goryczą i strachem, która chyba ma na celu uspokojenie mnie oraz moich myśli:

Jestem.

Zbiór one-shotów 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz