Rozdział 36

10K 525 22
                                    

MARCO

  Usiadłem za hebanowym biurkiem z na wpół pełną szklanką whisky. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. W czasie mojej nieobecności książki na półkach lekko się zakurzyły, tak samo, jak ramka obrazu powieszonego za fotelem. Widać, że nikt tu nie sprzątał. To niedobrze, bardzo niedobrze. Specjalnie zostawiłem otwarte drzwi, żeby posprzątali. Wywalę tę sprzątaczkę na zbity pysk i dopilnuje tego, żeby już więcej nie dostała pracy. Nigdzie.

Walenie do drzwi wytrąciło mnie z rozmyśleń.

-Wejść — Warknąłem, opróżniając do końca szklankę.

W progu stanął jeden z moich ochroniarzy. Obrzucił pokój zdenerwowanym spojrzeniem. Potem dumnie wyprostowany, podszedł do biurka.

- Pani Magde chciałaby wiedzieć, jak długo ma czekać z obiadem.

-Tyle ile będzie trzeba — Oparłem ręce na biurku i spojrzałem na wielkiego czarnucha. –Słuchaj, po jaką cholerę, zawracasz mi dupę takimi pierdołami?

-Przepraszam — Rzucił krótko, wycofując się w stronę drzwi. W jego głosie wyraźnie pobrzmiewał gniew. Parsknąłem i podniosłem się z miejsca, trzymając rękę na kaburze przymocowanej do paska.

-Do mnie trzeba odnosić się z szacunkiem. Myślałem, że już to wiesz...- Cofną się o krok, przywierając plecami do drzwi. Wyszedłem zza biurka, odpinając zapięcie kabury.-...niestety, myliłem się.

-Przepraszam, szefie. Nie miałem nic złego na myśli — Zaczął podnosić ręce do góry, w chwili, gdy wysunąłem broń zza paska.

- Gówno prawda, brudasie!- Wycelowałem w niego, przeładowując colta, przy czym towarzyszył mi szeroki uśmiech. Zacisnąłem palec na spuście, celując prosto w jego pusty łeb. W powietrzu wyczuwałem zapach strachu. Chłonąłem go, tyle ile można. Strachem karmiłem duszę, o tak! Ten słodki smak. W chwili, gdy oddałem strzał, w pokoju zapadła cisza. Jak makiem zasiał. Odchyliłem głowę do tyłu i wybuchłem gromkim śmiechem, gdy czarnuch zasłonił twarz rękoma. Oczywiście nie miałem zamiaru go zabijać, ale następnym razem zrobię to z przyjemnością. Nie mogę pozwolić sobie na braki w ochronie, nie jedna osoba poluje, by zdobyć teraz moją głowę.

-Znajdź kogoś, kto naprawi te dziurę — Wskazałem pistoletem na wgłębienie w ścianie przy jego głowie. — Możesz odejść — Usiadłem z powrotem na fotelu, chowając broń. Gdy na niego spojrzałem, wyprostował się i odwrócił w moją stronę.

-Mówiłem, że masz wyjść, głuchy jesteś?- W tych czasach, o dobrym ochroniarzu można jedynie pomarzyć.

-Szefie, dostałem wiadomość o ucieczce dziewczyny razem z matką — Natychmiast się wyprostowałem i popatrzyłem w jego ciemne oczy.

-Słucham?- Wstałem i podszedłem do niego.

-Podczas pana nieobecności dziewczyna...

-Słyszałem, co powiedziałeś!- Fala złości zaćmiła mi pole widzenia.- Chce kurwa wiedzieć, jak to się stało!- Cholerna mała suka, razem z tą zasraną brudaską uciekły? Ode mnie?

-Gdzie ty, kurwa wtedy byłeś, ja się pytam?- Jego twarz pozostała niewzruszona.- Gdzie byłeś!?- Ryknąłem mu prosto w twarz, plując przy tym na jego czoło.

- Byłem z panem w kasynie.
- Uderzyłem go w podbrzusze, odwracając się w stronę biurka.

-Kto w takim razie pilnował dom?- Próbowałem uspokoić nerwy, ale się do cholery nie dało. Gdy nie odpowiedział, odwróciłem się i z zamachem uderzyłem go w nos.

-Pana ojciec — Patrząc na krew, która kapie na jego białą koszulę, sięgnąłem do kieszeni spodni. Wyciągnąłem białą chusteczkę.- Dziękuje, nie musiał pan.- Sięgnął po nią, ale odtrąciłem jego rękę i wydmuchałem w nią nos, następnie rzucając ją mu pod nogi.

- Przyjmuje tylko w nienaruszonym stanie — Podszedłem do biurka i oparłem o nie ręce.- Poproś mojego ojca.- Usłyszałem za sobą szmery, a potem dźwięk otwieranych drzwi.- Natychmiast!- Drzwi zamknęły się z hukiem, a ja zamknąłem oczy. Nie daruje tej małej dziwce. Kurwa! Nie daruje. Jednym ruchem zrzuciłem wszystkie rzeczy z mojego biurku. Papiery porozsyłały się po podłodze, a przyrządy biurowe poturlały pod biurko. Schyliłem się z zamiarem podniesienia ramki, którą zrzuciłem razem z resztą. Szkło popękało, lecz zdjęcie było w nienaruszonym stanie. Byłem na nim ja i moja matka. Matka, która była wariatką. Lekarze tłumaczyli, że zmarła z powodu zapalenia płuc, ale ja wiem swoje. Jej wyobrażenia ją zabiły.

Będąc młodym, pracowałem na dwie zmiany w sklepie przy naszym rozsypującym się domku. Chciałem zapewnić matce jak najlepsze warunki do życia. Żeby miała co jeść, pić, gdzie spać. Z trudem wiązaliśmy koniec z końcem. Pamiętam, że nie pozwoliłem zabrać jej do szpitala psychiatrycznego. Po moim trupie. Mały domek to jedyne co mieliśmy. Pewnej nocy mama źle się poczuła. Siedziałem przy niej, aż w końcu spokojnie zaśnie. Pamiętam, jak wyszeptała, że nie ważne co się stanie, ona chce umrzeć w tym łóżku, w tym pokoju, w tym domku. Przysięgałem, że tak się stanie, nic nie było wstanie, mnie powstrzymać, od złożonej obietnicy. Mimo że wariowała, mimo że w niektóre dni próbowała mnie zabić, myśląc, że jestem włamywaczem, nigdy jej nie zostawiłem. Ta kobieta mnie wychowała. Sama, ponieważ ten sukinsyn zwinął się, gdy tylko się dowiedział, że mam przyjść na świat. Nie wysyłał nam pieniędzy, nie zadbał o to, czy mamy dach nad głową. Nie zostawił po sobie nic, oprócz bólu gromadzącego się w sercu matki po jego odejściu. To wtedy zaczęła wariować, słyszeć jego głos w głowie, czuć go przy sobie, mimo że go nie było. Myślę, że umarła z nadzieją, iż on jeszcze do niej wróci, zawsze w to wierzyła. Wyobrażenia o tym, że będzie miała idealną rodzinę, doprowadziły ją do szaleństwa. Samotność ją dobiła, a choroba zabiła.

Chociaż dla mnie, zawsze był jeden powód. Jeden morderca. Właśnie on ją zabił, i to on teraz puka do moich drzwi. Postawiłem zdjęcia z powrotem na biurku i przykryłem kaburę, zakładając marynarkę.

-Wejść — Odwróciłem się do drzwi w tym samym momencie, gdy otworzyły się na oścież. Dumnym krokiem siwy mężczyzna podszedł do biurka i stanął obok mnie.

-Jak interesy?- Podszedłem do drzwi i zamknąłem je na klucz. Chwile mi zajęło, zanim odwróciłem się z powrotem. Po latach wrócił, a gdy to zrobił, natychmiast zapytał się „Jak interesy?". Nie widziałem go przez całe życie. Zniknął z niego, zanim przyszedłem na świat, a gdy wrócił, zapytał, jak się kurwa mają interesy! Nigdy nie usłyszałem od niego słowa przeprosin, za to, co zrobił.

-Bardzo dobrze — Odwróciłem się i spojrzałem w jego oczy, takie same jak moje. Nie mogłem na nie patrzeć. Brzydziłem się nim, tak samo, jak brzydziłem się sobą.

-Za każdym razem to słyszę. Ograniczasz się tylko do tych dwóch słów, jakby nie istniało więcej — Obrócił się dookoła.- Masz tu tyle książek, może byś jakaś przeczytał i nauczył się, że do ojca zwraca się pełnymi zdaniami?

-Z pewnością kiedyś jakąś przeczytam — Uśmiechnął się i oparł o kant biurka.- Niestety, przy mojej pracy nie mogę pozwolić sobie na marnowanie czasu wolnego — Machnął lekceważąco rękom i popatrzył na grzbiety książek. Zbliżyłem się do niego o krok.

-Kochałeś kiedyś mamę?- Zmarszczył brwi i spojrzał mi w oczy. Przez chwile milczał, a potem roześmiał się prosto w moją twarz.

- Nie chodziło o miłość, tylko i wyłącznie o pociąg seksualny. Jestem szczęśliwy, że wyrosłeś na porządnego człowieka. Twoja mama była wariatką i wyobrażała sobie, bóg wie co – Zamknął na chwile oczy, a gdy je otworzył, nie patrzył już na mnie, a wpatrywał się w podłogę.- Nie istnieje coś takiego jak miłość, Marco. To, co oni nazywają miłością, to jedynie słaba nić przywiązania do wybranej osoby. Gdy owija się wokół ciebie, wydaje ci się, że to uczucie jest wyjątkowe. Prawda jest taka, że to nie istnieje, nić można przerwać, a także związać na nowo. Ty wybierasz, co chcesz z nią zrobić.

-A wokół ciebie nie zawiązała się taka nić, hę?- Pokręcił głową, dalej wpatrując się w podłogę.- Nie wierzę ci — Natychmiast jego wzrok przeniósł się na mnie.- Może i moja matka była wariatką, ale jedno jest pewne, zwariowała z miłości do ciebie. Miłość ją wykończyła, a ty ja zabiłeś.

-Wypraszam to sobie! Nie będę tego słuchać — Próbował mnie ominąć, ale zatrzymałem go ręką i pchnąłem z powrotem na miejsce.

- Brzydzę się tobą. Nie rozumiem, co moja mama w tobie widziała. Jesteś skorupą bez uczuć — Wyjąłem broń i potarłem nią skroń.- A wiesz, co jest najgorsze?- Przybliżyłem twarz do jego, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. Cieszyć się jego strachem, gdy patrzył na broń.- Że ja jestem taki sam, jak ty — Przyłożyłem mu broń do czoła, patrząc, jak zamyka oczy ze strachu.

-Słyszysz moje serce?- Cisza, a potem przeczący ruch głową.- Ja też nie, a wiesz dlaczego?- Kolejny ruch.- Bo go już nie ma — Wciągnął gwałtownie powietrze, gdy uderzyłem go w podbrzusze.

- Gdzie jest dziewczyna i jej matka?

-Na zakupach — Wysyczał przez zaciśnięte zęby.

-Żartujesz sobie, prawda?- Nie wierzę w to, po prostu nie wierzę. Jak jeden człowiek potrafi zrujnować całe twoje życie, bez dręczących go wyrzutów sumienia. Sukinsyn przede mną pozwolił im uciec, zabił moją matkę oraz zniszczył mi życie. Dlatego postanowiłem, że zakończę jego własne. Teraz.

-Nie jesteś moim ojcem. Nigdy nim nie byłeś — Zacisnąłem palec na spuście, zamykając oczy. Teraz dostanie to, na co zasłużył. Spojrzałem na niego i po raz ostatni uśmiechnąłem się, widząc go żywego. Otworzył oczy w tym samym momencie, w którym nacisnąłem spust. Broń wystrzeliła, a pocisk przelatujący przez jego głowę rozprysnął krew na ścianę przede mną. Odsunąłem się, patrząc w martwe ślepia. Spojrzałem na broń i ponownie na ciało. Wycelowałem w niego i strzeliłem jeszcze kilka razy. Każdy strzał był poświęcony innemu uczuciu. Złości. Szczęściu. Smutku. Głębokiemu i nieograniczonemu bólu.

Rzuciłem broń z pustym magazynkiem na ziemie. Odwróciłem się i od kluczyłem drzwi, otwierając je. Zawołałem jednego z ochroniarzy, który już po kilku sekundach znalazł się przy mnie.

- Zabierz ciało — Oczy mężczyzny rozszerzyły się, gdy spojrzał na podłogę. Ominąłem go i przeszedłem przez korytarz. Mimo że pozbyłem się osoby, która zniszczyła mi życie, nie było mi lżej. Postanowiłem się tym nie przejmować, nie będę tracił myśli na tak bezwartościowego człowieka. Teraz muszę się skupić na dziewczynie i jej matce.

Zatrzymałem się i obróciłem. Dwóch ochroniarzy wynosiło ciało z mojego gabinetu. Wiotkie ciało, które przed chwilą było moim ojcem.

-Jeszcze jedno — Natychmiast głowy mężczyzn obróciły się w moją stronę.- Znajdźcie dziewczynę i jej matkę. A gdy już to zrobicie...- Nie potrzebowałem ich. Mogłem dać im spokojnie żyć, ale one za dużo wiedziały. Nie pozwolę, by ktoś mający taką wiedzę o mnie, chodził wolno.- Zabijcie je, a następnie przywieźcie tu ich ciała. Jeżeli chciały uciec, niech teraz zobaczą, jak to się skończy. Jak kończy się ucieczka ode mnie.  

Walcz do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz