Rozdział 34

10K 535 9
                                    

SKYLOR


  Oglądanie lokalnych wiadomości stało się moją jedyną rozrywką. Przez całe dnie słuchałam tylko o podniesieniu cen benzyny, alkoholu albo prądu. Na dłuższą metę było to meczące, ale nie narzekałam. W końcu nie było tak źle, w porównaniu z tym, co musiałam przechodzić u Marco. Było też coś jeszcze. Dzień w dzień Billy przychodził do kawiarni i spędzał tu każdą wolną chwilę, jaką miał.

Ten czas, który z nim spędziłam, pozwolił nam się bliżej poznać. Billy okazał się zupełnym przeciwieństwem moich wyobrażeń. Na samym początku myślałam, że jest to zwykły podrywacz ubierający się z kowboja, ale teraz zmieniłam o nim zdanie. Jest inteligentny, zabawny i miły, a bycie kowbojem to jego niespełnione marzenie. Gdy pan Richardson uznał, że jego syn nie nadaje się do pracy jako mechanik, zaczął szukać mu nowej. I znalazł. Billy został barmanem, a że do baru przychodzili mężczyźni, którzy mieli własne rancza, chłopak postanowił wtopić się w otoczenie. Na początku, miał się tak ubierać tylko w soboty, ale nikt nie przewidział tego, że mu się to spodoba. Właśnie w taki sposób, został jedynym w swoimi rodzaju kowbojem z baru.

-Jest miły -Mama zerknęła na chłopaka za oknem, który biegł w stronę kawiarni. Przetarłam blat ścierką i spojrzałam na kobiety siedzące przy jednym ze stolików.

-O tak, i to bardzo — Pani Gail dopiła resztę herbaty, jaką zrobiła sobie z rana. – Mam wrażenie, że nasza mała Skylor wpadła mu w oko. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby oczy mu się tak błyszczały, jak tu przychodzi.- Obróciła się w moją stronę z wielkim uśmiechem. – Kochaniutka bierz, póki gorące. Młody Richardson to dobra partia — Puściła do mnie oko i rozgadała się na temat nowych wypieków.

Westchnęłam i poczłapałam w stronę schodów. Nie miałam dziś ochoty się z nim spotkać. Pani Gail miała racje, im więcej z nim przebywam, to miałam wrażenie, że robię mu nadzieje na coś więcej. A tak nie będzie. Chociaż wiem, że nie ma co liczyć na to, iż jeszcze kiedyś spotkam Johna, to nie zamierzam na razie spotykać się z kimś innym.

Otworzyłam drzwi i podeszłam do materaca pod ścianą. Mimo że jesteśmy tu już trochę czasu, to nie śpieszy nam się, żeby coś zmienić. Jest dobrze, tak jak jest. Położyłam się i podciągnęłam kolana do piersi, przylegając plecami do ściany. Przez chwile wpatrywałam się w okno przede mną. Dziś na dworze było pochmurno, z pewnością będzie padać.

Zaczęłam się zastanawiać, co teraz robi. Może jest u Bobiego albo jedzie gdzieś na Bethy. Ewentualnie ma dziś ustawioną walkę, na której bardzo chciałabym się znaleźć. Przymknęłam oczy i zaczęłam wyobrażać sobie obraz śpiącego Johna. Wtedy, gdy po raz ostatni go widziałam. Ta spokojna twarz, bez żadnego napięcia, bez uśmiechu. Jego zmierzwione włosy, długie czarne rzęsy, prosty nos i wydatne usta otoczone szczeciną. Tatuaże pnące się w górę po umięśnionych ramionach, a także ten osamotniony na plecach...

-Uciekasz przede mną? – Gwałtownie otworzyłam oczy i spojrzałam w górę. Jak to możliwe, że nie słyszałam, jak ktoś wchodzi? Nade mną stał Billy z szerokim uśmiechem na twarzy. Zdusiłam jęk i niezdarnie wstałam. Cholera, że też musiały go wpuścić.

- Wydaje ci się. Potrzebujesz czegoś?- Wyminęłam go i podeszłam do lodówki, a chłopak stał w miejscu z rękoma na biodrach.

- Właściwie to chciałem cię tylko zobaczyć — Zdjął kapelusz i przeczesał ręką oklapnięte włosy. Wyjęłam z lodówki sok, a następnie upiłam łyk i przetarłam ręką usta.

-Napatrzyłeś się już?- Odstawiłam karton i nieśpiesznie podeszłam do drzwi. Chłopakowi zrzedła mina.

-Niewystarczająco — Przepuścił mnie przez nie przodem. Jaki dżentelmen, mimo wszystko nigdy nie zapomnę mu tego, że zmiażdżył mi rękę butem. Do dziś mnie boli.

Wczoraj poszłam z nim do warsztatu pana Richardsona. Szczerze to nie wiedziałam, dlaczego się zgodziłam, może to przez ten jego akcent, gdy mnie prosił, a raczej błagał. W warsztacie pan Richardson poprosił mnie, żebym przejechała się naprawionym przez niego samochodem. Wyjaśnił, że jego słuch nie jest już tak dobry, jak kiedyś i chce się upewnić czy nic nie trzeszczy. Na moje nieszczęście samochód był z manualną skrzynią biegów, której za cholerę nie umiałam obsługiwać. Wtedy jedynie spojrzałam na niego i oczekiwałam cudu, że może się rozmyśli. Ale się nie rozmyślił, a gdy powiedziałam, że nie umiem obsługiwać manualnej skrzyni, Billy zaproponował, że mnie nauczy. Nie potrafiłam mu odmówić, gdy pan Richardson „dyskretnie" poklepał go po ramieniu. Przez godzinę Billy wpajał mi jak wbić trójkę, ale i tak nie zamierzałam go słuchać. To John miał mnie nauczyć ją obsługiwać, nie Billy.

Zeszłam ze schodów i ruszyłam do kuchni. Było tu dość wąsko, a na ziemi leżały rzeczy, których pani Gail już nie używała, dlatego musiałam starać się je wszystkie ominąć. Właśnie gdy mijałam połamane miotły, usłyszałam za sobą szmer, potem huk, a w następnej chwili zostałam przeciśnięta przez kogoś do ściany. Spojrzałam chłopakowi w oczy. Był blisko, zdecydowanie za blisko. Na jego policzki wpełznął ognisty rumieniec, gdy przez przypadek przejechałam ręką po jego brzuchu. Próbowałam go odepchnąć, ale jego ciało było przyciśnięte do mojego, przez co nie miałam takiej możliwości.

- Przepraszam, nie widziałem tego pudła — Udało mi się chwycić za jego ramiona, dając mu znak, żeby się odsunął. Niestety Billy musiał to inaczej zrozumieć, ponieważ przysunął się jeszcze bliżej. Zamarłam, tak blisko byłam tylko z jednym facetem i to takim, na którym mi i zależało, nadal zależy. Billy przejechał ręką po mojej nodze. O nie, teraz to przesadził!

-Następnym razem uważaj, jak chodzisz — Warknęłam.- A teraz się odsuń — Chłopak zamrugał kilka razy i niepewnie odsunął się o krok.

-Przepraszam, myślałem...- Nie zwracając uwagi na chłopaka, weszłam do kuchni i wzięłam mój fartuch, który leżał na blacie. Miałam świadomość, że chłopak idzie za mną. Zerknęłam na niego. Na twarzy był cały czerwony, a wzrok miał utkwiony w podłodze. Myślał, że chce, aby mnie pocałował? To najwyraźniej myślenie nie jest jego dobrą stroną. Przez małe okienko zobaczyłam sporą kolejkę ustawiającą się do kasy.

-Myślę, że powinieneś już iść Billy -Nadal wpatrując się w kolejkę, poczułam dotyk czyjejś ręki na plecach. Odwróciłam się, ale chłopak bez słowa mnie minął i przeszedł przez całą kawiarnię. Gdy wyszedł mama i pani Gail spojrzały po sobie, a następnie próbowały odszukać mnie wzrokiem. Tyle że ja usiadłam na krześle, które stało pod ścianą, robiąc się dla nich niewidzialna. Oparłam o nią głowę i zamknęłam oczy. Mam tego dosyć. Gdyby nie Marco, nic by się nie stało. Mama nigdy nie zostałaby doprowadzona do tak strasznego stanu. Ja nigdy nie spotkałaby Johna. Moje serce nigdy by nie krwawiło, na myśl o nim. Nie musiałabym uciekać. I nigdy bym się tu nie znalazła. Przysięgam na wszystko, co żywe, że się zemszczę. Zemszczę, za wszystko, co mi zrobił.  

Walcz do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz