SKYLOR
Cały dzisiejszy dzień, zastanawiałam się nad tym, co zamierzam zrobić. Rozważałam wszystkie za i przeciw. Próbowałam się wycofać, ale nie mogłam stchórzyć, inaczej bym żyła w ciągłym strachu. Strachu przed mężczyzną, który zabił mi rodziców, który zabijał mnie od środka. Był dla mnie największą szują, na świecie i wiedziałam, że nie zmieniłabym zdania na ten temat, choćby nie wiem, co się stało. Podobno zemsta nic nie daje i nie zwróci mi rodziców ani wszystkich krzywd przez te lata, ale chciałam jedynie, żeby poczuł się tak jak ja. Chociaż raz.
Wyjście z domu okazało się banalnie łatwe. Przez dwa dni próbowałam, wymyślić sensowną wymówkę, żeby wymknąć się z domu. Okazało się, że, nie było to konieczne. John wyszedł dwie godziny przed przyjęciem, mówiąc, że musi załatwić coś z Rickiem. Nie zatrzymywałam go. Miałam cale dwie godziny na przygotowanie się i spróbowanie uspokoić nerwy, jakie towarzyszyły mi w drodze tutaj.
Dwa czarne cadillaki podjechały pod ogromną bramę wjazdową, prowadzącą do domu Marco. Z pierwszego samochodu wysiadła para, na oko po pięćdziesiątce, ubrana w dopasowane do siebie, eleganckie stroje wieczorowe. Mężczyzna w czarnym kapeluszu podał kluczyki, jednemu z wielkich facetów i podszedł ze swoją partnerką do drugiego, ubranego w jasny garnitur ochroniarza. Trzymał w ręku podkładkę, na której przewrócił kilka kartek i z uśmiechem wpuścił parę zza bramę. Lista gości. Tego się nie spodziewałam, chociaż po Marco, można spodziewać się wszystkiego. Najwyraźniej w tym roku postawił na bezpieczeństwo.
Spojrzałam na mój ubiór i poczułam ucisk w żołądku. Suknia Alison była na mnie trochę za duża, tak samo, jak czarne, na wysokim obcasie buty. Jednak nie było tego aż tak widać, szczerze to miałam nadzieje, że będą bardziej patrzeć na moją twarz. Wydawało się to głupie, bo przecież ktoś mógłby mnie rozpoznać, ale pierwszy raz w życiu miałam na sobie makijaż i włosy ułożone w dostojnego koka. Zupełnie nie wyglądałam jak ja, co dawało mi przewagę.
Wiedziałam też, że nie mogę pójść tam na pieszo, bo byłoby to dość mocno podejrzane. Lista gości jeszcze bardziej pokrzyżowała mi plany, ze względu, że nie było na niej mojego nazwiska. Postanowiłam, że pójdę wzdłuż ulicy i rozejrzę się po okolicy. Już na samym początku wszystko idzie źle. Może to była dobra pora, żeby się wycofać? Nie mogłam tego zrobić, to była jedyna okazja i nie mogłam jej przepuścić. Nawet jeżeli nie miałam pomysłu co dalej.
Było ciemno, bo na ulicy nie było lamp, które rozświetlałyby drogę. Za to za mną, zostały już postawiane, ale wiedziałam, że nie mogłam ruszyć w drugą stronę.
Zobaczyłam światła samochodu na przeciwko. Drogiego samochodu, więc na pewno jechał do Marco. Nie myśląc, co robię, wystawiłam rękę. Może mnie to słono kosztować, ale nie przejmując się tym, stanęłam w miejscu. Na szczęście samochód zatrzymał się, a szyba od strony pasażera zjechała na dół. Podeszłam bliżej i wepchnęłam głowę przez otwarte okno. Na miejscu kierowcy siedział facet po trzydziestce, szeroko się uśmiechając w moją stronę. Był obleśny, może nie w tym sensie, że brzydki, ale jego uśmieszek, powiedział mi, że nie jest to typ dżentelmena.
-W czym mogę pomóc, ślicznotko?- Już prawie się wycofałam, po pierwszym pytaniu miałam dość i najlepiej rzuciłabym to w cholerę.
-Samochód zepsuł mi się po drodze, o tam- Wskazałam na ciemny zaułek, w którym nic nie było, ale facet był tak zajęty przyglądanie się mi, że nie zwrócił na to uwagi. -Szukam kogoś, kto mógłby mnie podwieźć do Marco Hale'a, nie wypada mi iść tam pieszo.
-Ależ oczywiście, że nie. Tak dama, jak ty, nie może pobrudzić się, idąc pieszo. Zapraszam do siebie, co za szczęście, że jedziemy w tym samym kierunku- Uśmiechnęłam się i cofnęłam, otwierając drzwi. Miałam nosa, co do niego. Na pewno nie raz robił interesy z Marco, co tylko pomoże mi w dostaniu się do środka.
CZYTASZ
Walcz do końca
عاطفيةJohn Hyde jako zawodnik nielegalnych walk musiał być okrutny i bezwzględny. Wiedział, że dane mu będzie, zginąć na ringu, gdzieś w podziemiach i nikt nie zabierze stamtąd jego ciała. Już jako nastolatek został sam. Stracił wszystkich, na których mu...