Rozdział 10

15.6K 790 7
                                    

SKYLOR

  Już wolałabym iść w workowatych dresach Johna niż w tych ciasnych legginsach. Nie dość, że byłam za bardzo widoczna, to jeszcze wszyscy się będą gapić na mój tyłek.

Gdy John poszedł się przygotować, powiedział, że mam się trzymać blisko ringu, żeby mnie nie stracił z oczu. Tak więc jestem pod ringiem i czekam, aż wyjdzie "The Great". Nie był on specjalnie masywny, był niski i dość chudy, chociaż nie mogę powiedzieć, że nie miał mięśni, a jego nazwa była takim nie wypałem, że nieomal wybuchłam śmiechem. Przypominał mi trochę Bruca Lee. Gdy już wszedł na ring, komentator ogłosił wejście Diablo. Z tyłu usłyszałam jak mężczyźni i kobiety drą się wniebogłosy. Jak już wskoczył na ring, uniósł rękę do góry. Gwar od razu przybrał na sile. Jego spojrzenie błądziło po pełnej sali, aż zatrzymało się na mnie. Uśmiechnął się, ale prawie niezauważalnie, gdybym nie była tak blisko, pomyślałabym, że jest obojętny.

Zwrócił się w kierunku swojego przeciwnika, lekko podskakując. Na ustach błąkał mu się uśmieszek typy „Wiem, że ty wiesz, że skopie Ci dupę" The Great przyjął pokerową twarz, gdy tylko prowadzący uderzył w gong, mały ruszył na Johna z pięściami. Był mojego wzrostu, więc dosięgał Johnowi do piersi. Zaczął okładać go pięściami po torsie. Bardzo, bardzo umięśnionym torsie. John tylko przypatrywał się jego męczarnią, spojrzał na prowadzącego, który ze śmiechu zaczął się krztusić piwem. Gdy mały opadł z sił, podniósł wzrok na twarz przeciwnika. John tylko zaśmiał się lekko i uderzył go w szczękę. Facet zatoczył się w bok i w spektakularny sposób wypadł z ringu. Wszyscy zaczęli wiwatować, było tak głośno, że myślałam, iż pójdą mi bębenki. Zwycięzca uniósł ręce do góry. Jakieś laski mnie potrąciły, próbując dostać się na ring. Wylądowałam na krześle, a raczej na kolanach jakiegoś gościa. Straszne. Szybko zeszłam i ruszyłam w stronę wyjścia. John już szukał mnie w tłumie, ale nie było mnie trudno znaleźć, więc szybko poszukał mnie wzrokiem.

Gdy tylko wziął torbę, wyszliśmy na zewnątrz. Szłam przed nim, a następnie wsiadłam na motocykl. Jakoś nie mogłam go nazywać Bethy, próbowałam, ale nie mogę. Chłopak usiadł i zapalił silnik, gdy się odwracał, żeby podać mi kask, uśmiechnęłam się.

-Świetna walka- Popatrzył na mnie i się uśmiechnął. Dodał gazu, a ja przez to, że się nie trzymałam, spadłabym na ziemię, gdyby nie refleks Johna. Złapał mnie z rękę i z powrotem wciągnął na siedzenie.

-Uważaj, kotek. — Powiedział i obrócił się, chwytając moje ręce i obejmując nimi swój brzuch. Po chwili zdałam sobie sprawę, z tego, jak mnie nazwał.

-Nie nazywaj mnie tak -Warknęłam. Chłopak tylko pokręcił głową.

-Już za późno. Tak samo, jak koty, masz dziewięć żyć.- Szarpnęło motocyklem i po chwili wyjechaliśmy na drogę.

*******

Poszłam do domu, gdy tylko John wyłączył silnik. Było już dość późno, chciałam jeszcze wejść przez okno bez żadnych komplikacji. Gdy znalazłam się pod domem zauważyłam, że nie ma jego samochodu. Wbiegłam po schodkach i sprawdziłam, czy drzwi są otwarte. Jak widać mam dziś szczęście. Sprawdziłam jeszcze okolice kuchni, salonu i drzwi do gabinetu Marco. Wszystko było zamknięte i pogrążone w mroku. Pobiegłam na górę najciszej, jak potrafiłam i zaczęłam szukać mamy. Wchodząc, do ostatniego pokoju znalazłam ją. Siedziała na łóżku i patrzyła się w ścianę, nawet mnie nie zauważyła, jak do niej podbiegłam. Upadłam na kolana przed nią i wzięłam jej ręce w swoje. Czułam, jak oczy mnie pieką. Mama lekko się otrząsnęła z transu i zwróciła spojrzenie w moją stronę. Widziałam, jak jej oczy się lekko rozszerzają. Z tylnej kieszeni wyciągnęłam batonika i wodę, wręczyłam jej, a ona bez chwili zawahania się je wzięła. Czułam, jakby ktoś zaciskał mi rękę na sercu. Widok matki, takiej wygłodzonej, zmęczonej i zaniedbanej jest nie do zniesienia. Czasami budzę się z myślą, że jak tu wrócę z pomocą, może być już za późno, że zobaczę martwe oczy wpatrzone w dal, które już nigdy na mnie nie spojrzą.

-Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Wydostaniemy się stąd. Razem — Powiedziałam wpatrzona prosto w jej zmęczone oczy. Ramiona jej się zapadły, zaczęła smutno kręcić głową.

-Nie, Skylor. Ty się stąd wydostaniesz- Jej głos był zachrypnięty i zrozpaczony. Teraz to ja zaczęłam zaprzeczać. Nigdzie się bez niej nie ruszę. Jesteśmy nie rozłączne, od zawsze. Nie zostawię jej tu samej, chociaż miałabym zginąć. Koniec kropka.

-„Choć nikt nie może cofnąć się w czasie i zmienić początku na zupełnie inny, to każdy może zacząć dziś i stworzyć całkiem nowe zakończenie"- Zacytowałam Carla Barda, mama go uwielbiała. Zawsze, gdy któraś z nas już nie wytrzymywała, mówiłyśmy sobie to.- Jest jeszcze szansa na nowe zakończenie. Proszę, nie poddawaj się. Wytrzymaj- Gdy już się wahała nad odpowiedzią, wiedziałam, że muszę powiedzieć coś, czemu nie potrafi odmówić. -Dla mnie. — Mama przez dłuższą chwilę przyglądała mi się w ciszy, a potem lekko pokiwała głową. Uśmiechnęłam się do niej i podałam jej jeszcze wodę.

Siedziałyśmy razem, powtarzając słowa Barda, mówiłyśmy je tak długo, jakby mogły się spełnić w tej chwili, tak długo, aż zapadłam w głęboki sen, a wtedy czar prysł.  


Walcz do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz