Rozdział 58

7.2K 392 20
                                    

JOHN

Klnąc pod nosem, kopnąłem drzwi pokoju, jakbym chciał je wyłamać. Na szczęście były na tyle wytrzymałe, że pozostały w jednym kawałku. Kiedy znalazłem się w korytarzu, byłem gotów kogoś zabić. Zresztą, w tej chwili było mi wszystko jedno.

Przez ostatnie dni nikt nie myślał jasno, a szczególnie Ashton. Miałem dość tego, że za każdym razem jak wchodziłem do domu, na ziemi było potłuczone szkło. Wszystkie ramki ze zdjęciami, zostały zrzucone ze ścian i innych miejsc, w których leżały. Wszystko to znalazło się na podłodze. Zniszczone i połamane.

Atmosfera przez cały czas była napięta. Wszyscy poruszali się jak cienie, może oprócz Ed'a, który chodził za Ashem krok w krok, uważając na to, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Był upierdliwy i Ashton nie mógł tego znieść, ale po czasie przestał zwracać na niego uwagę.

Alison Cooper zmarła dwa dni temu. Według lekarza zgon nastąpił pięć minut po północy, a przyczyną były rozległe obrażenia wewnętrzne. To też widniało w akcie zgonu. Dziecko zmarło niedługo przed nią. To był cios dla wszystkich, szczególnie że nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Po przekazanej informacji o śmierci dziewczyny siedzieliśmy w szpitalu jeszcze przez godzinę na tych samych miejscach. Czekaliśmy aż Ashton będzie gotowy stamtąd wyjść, co nie okazało się dla niego takie łatwe. Lekarz pozwolił mu się z nią pożegnać, ale dobrze wiedziałem, że tam nie poszedł. Nie potrafił.

Wszedłem do kuchni, gdzie skąpo ubrana Skylor próbowała nalać wody do szklanki. Jej ledwo przytomne ruchy jej to uniemożliwiały. Miała na sobie tyle co nic i wyglądała naprawdę seksownie, mimo że pod oczami miała sińce, a poruszała się jakby miała zaraz upaść. Oparłem się o lodówkę i patrzyłem, jak wylewa wodę wszędzie, tylko nie tam, gdzie miała trafić.

-Idź w cholerę- Pchnęła szklankę tak, że na końcu uderzyła w ścianę lodówki i odbiła się z głuchym brzdęknięciem na blacie. Przez chwile zamglonym wzrokiem patrzyła czy nie zleci na ziemie i się rozbije, ale po chwili odpuściła. Przycisnęła pełną butelkę do piersi i chwiejąc się, wyszła, zostawiając mnie samego ze zrozpaczonym chłopakiem.

Przeniosłem wzrok na Ashtona, który cicho siedział na krześle pod ścianą. Od kiedy wrócił ze szpitala, nie odezwał się do nikogo, tylko miewał napady złości, gdzie przy ostatnim uderzył Ed'a dwoma prostymi w nos. Przez co już drugi raz musiałem jechać do szpitala, gdy okazało się, że nos chłopaka jest złamany. Jednak on nadal się nie poddawał i nie opuszczał Ashtona jak wierny pies.

-Masz.

Położyłem przed nim dwie butelki piwa, ale nawet nie uniósł wzroku. Przysunąłem sobie drugie krzesło i usiadłem obok niego, biorąc jedną z butelek. -Wiesz, że to nie była twoja wina.

-Gówno prawda- Mruknął, nie ruszając się z miejsca.- Mogłem zwolnić.

-Nie mogłeś przewidzieć, że ten pies wyskoczy na drogę.

-Nic nie rozumiesz- Podniósł głowę i złapał butelkę w ręce.- Nie było cię tam, nic nie wiesz - Pokręcił nią parę razy i kiedy myślałem, że zaraz ją otworzy, on rzucił nią przez całą kuchnię. Butelka uderzyła w ścianie, rozpryskując dookoła siebie kawałki szkła i swoją zawartość.

-Wiem, że to jeszcze za wcześnie, ale musisz wziąć się w garść, stary- Dopiłem resztę i położyłem pustą butelkę na blat.- Naprawdę.

-Wyjeżdżam- powiedział- jeszcze dzisiaj.

-Gdzie?- To było dość niespodziewane. Rozumiałem, dlaczego chce to zrobić, pewnie z tych samych przyczyn, dlaczego ja nie mógłbym z powrotem odkupić mojego rodzinnego domu. Za dużo wiązało się z tym wspomnień. Lepiej było to zostawić za sobą, ale nie wiedziałem, czy w takim stanie, jakim jest teraz, sobie poradzi.

Walcz do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz