SKYLOR
Trzy dni. Trzy dni minęły od naszej ucieczki. Nie ukrywam, że przez te trzy dni było trudno. Cholernie trudno. Każdy samochód z przyciemnianymi szybami był dla nas podejrzany, każdy, który jechał za nami za długo. A mimo to nikt nas nie złapał. Przez te trzy dni mama odżyła. Może nie jest taka, jak przed przeprowadzką do Marco, ale teraz na jej ustach zagościł stały uśmiech. Za to ja nie mogłam tego powiedzieć o sobie. Uśmiechałam się tylko wtedy kiedy mama mówiła, jaka jest szczęśliwa, też jej to odpowiadałam, za każdym razem, ale prawda jest taka, że nie odczuwałam szczęścia. Miałam tylko nadzieje na to, że jeszcze kiedyś wróci. Nadzieja zawsze umiera ostatnia. Oby tak było.
Od lat moim marzeniem była ucieczka od Marco, jak to jest możliwe, że przez tak krótki czas uległo to zmianie? Mimo iż nie było chwili, w jakiej przez myśl nie przemknąłby mi John, to starałam się nic sobie z tego nie robić. Być może już sobie odpuścił? Może nigdy mu na mnie nie zależało, a ja jak idiotka teraz za nim tęsknie. Może znalazł kogoś innego. Może... Po co ja się oszukuje. Wiem, że Johnowi na mnie zależało, tak jak mi na nim, ale tak musiało być. Szkoda, tylko że nie miałam więcej czasu, żeby mu powiedzieć, jaki jest dla mnie ważny, tyle że to by tylko skomplikowało to, co miało nadejść.
Po tych trzech dniach dotarłyśmy do małego miasteczka w teksasie. Miejscowość o nazwie Big lake. Szczerze to nie miałyśmy w planach zatrzymać się akurat tu, ale pech chciał, że zabrakło nam paliwa na drodze. Mama wpadła w panikę, a ja siedziałam na masce samochodu i czekałam, aż ktoś przejedzie obok. Okazało się jednak, że droga nie była bardzo ruchliwa, wręcz przeciwnie. Przez godzinę żaden samochód nie przejechał obok. Jak mieć pecha to po całości. Nie miałyśmy jak zadzwonić po pomoc drogową, wszystkie sprzęty, które Marco mógłby namierzyć, wyrzuciłyśmy, albo zniszczyłyśmy. Mama chodziła jak nakręcona i marudziła o tym, jaki to był zły pomysł, żeby pojechać właśnie tą drogą. Głowa mi pękała, było mi gorąco, oczy bolały od promyków słońca, a mama skakała wokół samochodu, jakby miała zasilanie na baterie słoneczne. Miałam dość, ale właśnie wtedy zobaczyłam jeden jedyny samochód przejeżdżający obok nas. Zanim zdążyłam zeskoczyć z maski, mama wybiegła na środek drogi i stanęła wprost przed samochodem, który mało jej nie rozjechał. Od tego słońca jej odbiło. Okazało się, że był to miejscowy mechanik, który zaproponował nam podwiezienie do miasta. Zgodziłyśmy się, ponieważ był to miły staruszek, kompletnie niewyglądający na seryjnego mordercę. W drodze do miasta przedstawił nam się jako Kellan Richardson. Był bardzo gadatliwy, przez co mama od razu nabrała do niego zaufania. Gdy dotarłyśmy na miejsce, pan Richardson pojechał sprowadzić nasz samochód, a my weszłyśmy do najbliższej kawiarni. Właśnie wtedy szczęście się do nas uśmiechnęło, gdy okazało się, że przemiła pani Gail potrzebuje dodatkowych rąk do pracy. Zaproponowała nam też pomieszkiwanie w pomieszczeniu nad kawiarnią. Na początku odmówiłyśmy, ale gdy pani Gail podała cenę czynszu, nie wahałyśmy się nawet na chwile.
I tak oto, leże teraz na miękkim materacu pod ścianą, a obok mnie zmęczona podróżą mama. Materac przywiozłyśmy ze sobą. Kupiłam go w sklepie obok jednej ze stacji benzynowych. Dzięki pani Gail i jej pomieszczeniu nad kawiarnią miałyśmy gdzie spać. Nie ma tu aż tak dużo miejsca, ale dla nas wystarczy. Jeden pokój połączony z kuchnią. Łazienkę miałyśmy od razu po przeciwnej stronie. Mama natychmiast zaprzyjaźniła się z panią Gail, dostała posadę pomocy kuchennej, jako że uwielbiała gotować. A ja? Ja zostałam kelnerką. Praca jak praca, ważne, że w ogóle jest.
-Skylor?- Mama obróciła się w moją stronę.
-Tak?- Spojrzałam na jej rozświetloną uśmiechem twarz. Była szczęśliwa i teraz tylko to się liczyło.
- Dziękuję - Uśmiechnęłam się, a ja ją lekko objęłam.- Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało - Poczułam łzy pod powiekami. Tylko raz tak do mnie powiedziała, wtedy gdy znaleźli mnie przytuloną do martwego ciała mojego tatusia. Przez to znów przypomniały mi się te chwile, gdy chciałam żeby się do mnie odezwał, przytulił mnie, pocałował w czoło i powiedział, że teraz będzie dobrze, teraz będzie lepiej.
-Jesteś szczęśliwa?- Zapytałam mamę, ocierając zebrane w kącikach oczu łzy.
-Oczywiście. A ty?- Nie chciałam jej tego zepsuć, więc tylko skinęłam głową z lekko wymuszonym uśmiechem.
-Nie jesteś - Mama westchnęła i przysunęła się do mnie bardziej.- To przez tego chłopaka z lękiem wysokości?- Parsknęłam śmiechem przez to, że akurat z tego pamiętała Johna. Mama zawsze wie jak poprawić mi humor. Po chwili ona też zaczęła się śmiać.
- Być może - Powiedziałam, próbując nie wpaść w zły nastrój. Mama spojrzała na mnie i położyła rękę na moim ramieniu. To zawsze w dzieciństwie pomagało mi się uspokoić.
- Miał zgrabny tyłeczek. Gdybym była młodsza, też by tęskniła za takim facetem - Zamyśliła się, patrząc w punkt ponad moją głową.
-Mamo!- Szturchnęłam ją, a ona się roześmiała, jednak zaraz spoważniała i popatrzyła mi w oczy.
-Kiedyś o nim zapomnisz. Może to i dobrze, był od ciebie o wiele starszy. Znajdziesz kogoś, kto będzie w twoim wieku. Zakochasz się, będziesz szczęśliwa - Mama wstała, lekko się chwiejąc i ruszyła w kierunku drzwi.- Idę do kawiarni, gdybyś gdzieś wychodziła, daj mi znać – Skinęłam głową, a gdy mama wyszła, ukryłam twarz w poduszce. Mama nie miała racji, wątpię, że będę potrafiła w najbliższym czasie się zakochać. A co do wieku Johna, nie był aż taki stary. Może tak wyglądał, ale nie mógł być ode mnie starszy, o więcej niż pięć lat.
Wstałam i podeszłam do małej lodówki. Otworzyłam ją, a do moich oczu dostało się światło z wewnątrz. Zaczęłam nowe życie. Teraz będę z mamą, szczęśliwa. Marco nigdy nas już znajdzie.
Wyjęłam karton mleka i napiłam się z niego. Kupimy mały domek, który będzie nad jeziorem, w spokojnej okolicy. Będziemy miały miłych sąsiadów, którzy będą nam pomagali. Mama będzie miały z kim pogadać, a ja może nawet pójdę na studia.
Odstawiłam karton na blat i zapatrzyłam się w podłogę. Gorące łzy zapiekły mnie pod powiekami. Kogo ja chce oszukać. Nie wiem, co będzie za kilka lat, do cholery, nie wiem nawet, co będzie jutro. Teraz będę się modliła. Modliła o trochę spokoju, o to żeby nas nie znalazł, o trochę szczęścia.
Na ziemi zaczęły pojawiać się małe kropelki. Rozbijały się o ziemie, a każda jedna łączyła się z drugą, aż powstała jedna duża plama. To moje łzy, mój smutek, moje rozbijające się na kawałki serce.
CZYTASZ
Walcz do końca
RomantiekJohn Hyde jako zawodnik nielegalnych walk musiał być okrutny i bezwzględny. Wiedział, że dane mu będzie, zginąć na ringu, gdzieś w podziemiach i nikt nie zabierze stamtąd jego ciała. Już jako nastolatek został sam. Stracił wszystkich, na których mu...