Rozdział 27

11.7K 604 10
                                    

SKYLOR

  Stałam pod drzwiami domu Johna, zastanawiając się, czy zapukać, czy nie. Wiedziałam, że nie jest to najlepszy pomysł, ale wyjazd bez żadnego słowa pożegnania, jest jeszcze gorszy. Spakowałam trochę moich rzeczy, resztę wezmę, jak wrócę. Byłam święcie przekonana, że nam się uda, a jeżeli tak się stanie, będę szczęśliwa... albo i nie. Mimo to wyjadę, zrobię to dla mamy, tak jak ona próbowała mnie chronić, tak ja ochronie ją. Muszę, jestem to winna jej i tacie. Jego nie potrafiłam uratować, zawiodłam, ale w przypadku mamy nie zamierzam ulec.

Zrobiłam krok w przód i już zamierzałam zapukać, gdy zwątpienie zawitało do mojej głowy. A co jeżeli go nie ma? Nie mogę tracić czasu na jego poszukiwania. Odsunęłam się do tyłu. A co jeżeli będzie chciał mnie zatrzymać? Wtedy nie wiem, czy dam rade. Krok w przód, w tył i jeszcze raz do przodu. Po wczorajszym wieczorze spędzonym w ramionach Johna nie chciałam wyjeżdżać, ale obiecałam sobie, że żaden facet nie zawróci mi w głowie. Zamierzam dotrzymać obietnicy, jeżeli nie jest jeszcze za późno. Zapukałam trzy razy i czekałam, aż ktoś otworzy. Oczywiście nie obeszło się bez drugiego podejścia. Czy nie mogą zainwestować w dzwonek? Czekałam jeszcze chwile i już miałam zamiar się obrócić, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich Ashton z podkrążonymi oczyma i kubkiem ciepłej kawy.

-Dobrze się czujesz?- Zapytałam, a gdy nie odpowiedział, ponowiłam pytanie. Chłopak przytaknął, a potem zaprzeczył głową. Uznam tę odpowiedź za „nie bardzo". Przecisnęłam się obok niego i zapytałam, gdzie znajdę Johna, chociaż to było raczej oczywiste, skoro nie siedzi na kanapie, to jest w swoim pokoju. Albo go nie ma, ale nie zamierzałam przyjmować takiej odpowiedzi. Ashton głową wskazał korytarz, który prowadził do pokojów chłopaków. A więc jednak miałam szczęście. Zanim jednak tam poszłam, podeszłam do Ashtona i ujęłam jego twarz w dłonie, wyraźnie się jej przyglądając. Miał ciemne cienie pod oczyma i trupio bladą twarz.

-Powinieneś się położyć, Ash - Chłopak coś pomruczał pod nosem, ale nie zrozumiałam z tego ani słowa. Poklepałam go po ramieniu i odeszłam od niego, ruszając korytarzem w stronę pokoju po lewej stronie. Otworzyłam drzwi i wślizgnęłam się przez nie, zamykając za sobą. Zamierzała się przywitać, ale gdy dostrzegłam Johna, który leżał, a jego klatka piersiowa poruszała się w rytmiczny sposób, postanowiłam się nie odzywać. Spał. Cicho westchnęłam i podeszłam do łóżka, gdzie leżał mój piękny wojownik. Chociaż nie do końca był mój, to przez tę chwilę pozwoliłam sobie go tak nazwać. Uklęknęłam żeby mieć twarz na wysokości jego zamkniętych oczu. Jego mocną szczękę ocieniał szczeciniasty kilkudniowy zarost. Na lewym policzku widniała drobna blizna. Jakim cudem jej wcześniej nie widziałam? To pewnie zranienie po jednej z walk, które stoczył na ringu. Omiotłam jego ciało spojrzeniem. Kołdra zsunęła się na tyle by pokazać jego umięśnioną klatę i potężne ręce pokryte tatuażami. Przejechałam palcami po tatuażu na prawej ręce. Ciemna postać diabła. Dlaczego go wytatuował? Co dla niego znaczy?

Przeniosłam wzrok na jego przystojną twarz i cicho jęknęłam, uświadamiając sobie, jak nie wiele o nim wiem. Przyjrzałam się jeszcze raz zarysom jego twarzy, żeby o nich nie zapomnieć. Przez ostry zarys szczęki i zarost na policzkach, za cholerę nie widziałam w nim chłopca pokrzywdzonego utratą rodziców, widziałam silnego mężczyznę, który potrafi poradzić sobie ze wszystkimi demonami przeszłości. Szkoda, tylko że ja tak nie potrafiłam. Gdy się obudzi, ja już będę daleko. Odgarnęłam kosmyk włosów, który opadał mu na czoło. To było silniejsze ode mnie.

-Nigdy o tobie nie zapomnę, Johnie Hydzie- Przypatrywałam się jego spokojnej twarzy, a w oczach zebrały się nieproszone łzy.- Wiem, że będziesz mnie szukał, chociaż i tak nie znajdziesz. Mam nadzieje, że ułożysz sobie życie, będziesz miał kochającą, piękną żonę i równie piękne co ty dzieci - Uśmiechnęłam się lekko na myśl małej wersji Johna biegającej po zielonej trawie, ale uśmiech od razu zszedł mi z twarz, wyobrażając sobie inną kobietę w jego objęciach.- Wzbudziłeś we mnie uczucia, których nigdy nie odczuwałam, broniłeś, troszczyłeś się o mnie. Nawet pozwoliłeś prowadzić Bethy. Chociaż już nie dowiem się, dlaczego tak ją nazwałeś. Dziękuje za wszystko, co dla mnie zrobiłeś - Pod koniec szeptałam, już tak cicho, że nawet nie wiedziałam, czy te słowa wypowiedziałam na głos, czy tylko w mojej wyobraźni. Ostatni raz spojrzałam na jego zmierzwione prawie czarne włosy, którymi się wczoraj bawiłam.- Żegnaj - Wyszeptałam w jego usta i lekko musnęłam je swoimi. To ostateczny koniec, w chwili, gdy chciałam żeby był ze mną na zawsze, tyle że ja prawie nigdy nie dostaje tego, czego chce. To musiało się tak skończyć. Wstałam z podłogi i podeszłam do drzwi. Nie odwracając się za siebie, wyszłam cicho, zamykając je za sobą. Ruszyłam korytarzem w stronę wyjścia. Ashtona nie było w kuchni ani na kanapie, więc uznałam, że mnie posłuchał i poszedł się położyć. Cóż, jego też więcej nie zobaczę, mam nadzieje, że Alison o niego zadba. Wyszłam na świeże powietrze i dumnym krokiem ruszyłam w stronę domu Marco, żeby wprowadzić swój plan w życie. Przez całą drogę próbowałam walczyć ze łzami. Będziesz dzielna, powtarzałam sobie w myślach. Uratujesz mamę z łap tego sukinsyna, przecież o tym marzyłaś od chwili, gdy nas ze sobą zabrał. Będę szczęśliwa, tam gdzie pojadę. Szczęśliwa, mimo to czułam pustkę w miejscu, gdzie powinno znaleźć się to uczucie. Moje szczęście to John. A to oznacza, że nie dane mi będzie się nim więcej cieszyć.

******

Omiotłam spojrzeniem podwórko przed domem Marco. Nigdzie nie widziałam jego samochodu, a to bardzo dobrze wróży. Wbiegłam po schodach i otworzyłam drzwi. Michael siedział na swoim stałym miejscu, zajadając się czymś, co wyglądało na bardzo drogie.

- Cześć Michael, Marco nie ma?- Musiałam zapytać dla pewności, chciałam być pewna. Mężczyzna przywitał się ze mną i potwierdził, że jego syn pojechał na spotkanie i wróci dopiero za dwa dni. Idealnie. Musi się udać, innej opcji nie ma. Pobiegłam na górę w poszukiwaniu mamy. Miałam nadzieje, że znajdę ja w tym śmiesznie małym pokoiku, który tak naprawdę był przeznaczony jako schowek na miotły. Przebiegłam korytarzem i zapukałam dwa razy, mama będzie wiedziała, że już czas. Pobiegłam szybko do mojego pokoju i wyrzuciłam dwa plecaki przez okno, żeby nie wzbudzać podejrzeń Michaela. Plan był prosty, mama została przedstawiona jako żona Marco, Michael bardzo ją polubił, a że ja jestem jej córką, to postanowiłam wziąć mamę na babskie „zakupy". Gdy już uda nam się wyjść z domu, musimy przejść się do baru motocyklowego, gdzie będzie na nas czekał samochód podstawiony przez Roba.

Spakowałam resztę rzeczy i pobiegłam do gabinetu Marco, który był otwarty tak jak zawsze w soboty. Otworzyłam prawą szufladę w dębowym, masywnym biurku i wyjęłam jej zawartość. Chwyciłam deskę, pod którą był przyklejony klucz do drugiej szuflady, w której są pieniądze. Wrzuciłam z powrotem to, co wyjęłam i z kluczykiem podeszłam do szuflady po lewej stronie. Włożyłam do niej kluczyk i przekręciłam, a gdy usłyszałam pyknięcie wróżące otworzenie zamka, natychmiast za nią pociągnęłam. Moim oczom ukazały się pliki banknotów stu dolarowych, wzięłam dwa i włożyłam do kieszeni bluzy. Wystarczą na zakup małego mieszkanka i dwa tygodnie skromnego jedzenia, ale zawsze. Potem znajdę prace, w jakiejś małej knajpce. Uda nam się. Położyłam wszystko na swoim miejscu i wyszłam na korytarz, gdzie mama cała zdenerwowana trzymała w rękach starą torebkę.

-Uspokój się, bo nas zdradzisz - powiedziałam szeptem, a mama sztywno skinęła głową, starając się uspokoić nerwy. Wzięłam ją za rękę i ponagliłam żeby szybciej szła.

-Skylor, nie wiem, czy to dobry pomysł- Spojrzałam na nią, jakby postradała zmysły, w każdym razie wiem, co przeżyła z Marco i wiem, że nie chciałaby tego pogarszać, ale uda nam się i nie będę musiała oglądać jego obleśnej gęby dzień w dzień, mama także.

-Mamo to najlepszy pomysł, jaki miałam od osiemnastu lat, nie ma się czego bać, wszytko jest dopięte na ostatni guzik - Spojrzałam jej w oczy, które były tak bardzo podobne do moich.- Gdy ten sukinsyn wróci do domu, my będziemy już daleko, nigdy nas nie znajdzie.

-Skylor! Język!- Syknęła, a ja w odpowiedzi przewróciłam oczami. Mama nigdy nie zrozumie, że jestem już duża. Pociągnęłam ją na schody i wzięłam głęboki oddech, polecając mamie żeby zrobiła to samo. Gdy zeszłyśmy na dół, Michael nadal siedział przy stole. Zmusiłam się do najlepszego uśmiechu, na jaki mnie stać i zwróciłam się do niego.

-Michael, idziemy na zakupy, niedługo wrócimy - To niedługo, znaczy nigdy. Mężczyzna posłał nam uśmiech i życzył dobrej zabawy. Udało się, zaraz nam się uda! Przeszłyśmy z mamą przez próg, kiedy ona poszła spokojnym krokiem do bramy, ja pobiegłam po plecaki, gdy wyszłyśmy, zamykając za sobą bramę, ujrzałam w oczach mamy coś na kształt zdumienia pomieszanego ze szczęściem.

 Puściłyśmy się biegiem w stronę baru, gdzie czeka na nas samochód. Wprowadziłam Roba w mój plan, obiecał, że załatwi mi samochód - oczywiście z automatyczną skrzynią biegów- którego nie da się wykryć. Ufałam mu i wiedziałam, że nas nie zdradzi. Gdy doszłyśmy przed bar, pobiegłam na jego tyły, gdzie miało stać auto. I stało. Mówiłam mu, że ma być to zwykły stary samochód, który by nie wzbudzał podejrzeń. Przyznam, że nie spodziewałam się ładnego mini vana w kolorze butelkowej zieleni. 

Podeszłam do kontenera i schyliłam się pod niego. Kluczyki leżały w umówionym miejscu. Już tak blisko! Wpakowałam do samochodu bagaże i mamę, która nadal nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Tak samo, jak ja. Odpaliłam samochód i wyjechałam na drogę. Stresowałam się, że ktoś nas zatrzyma, że plan spali na panewce. Ale gdy mijałyśmy znak, że wyjeżdżamy z miasta, uśmiechnęłam się z ulgą. Udało mi się, naprawdę udało. Teraz wszystko będzie lepiej, o wiele lepiej. 

Spojrzałam przez szybę na czyste, piękne niebo. Udało mi się tato, widzisz, nie jestem taka beznadziejna. Jechałyśmy z towarzyszącymi nam uśmiechami na twarzy, mimo że zostawiam za sobą jedyną osobę, która umiała wywołać u mnie uczucia, których dotąd nie znałam, cały czas powtarzałam sobie, że teraz będzie lepiej, teraz będzie dobrze.  

Walcz do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz