rozdział piętnasty

501 55 11
                                    

Czwartek, 25 kwietnia 2019, godzina 10.09 

 — Nie ma mowy Cal. Nie opuszczę zajęć. Nie zdarzyło mi się jeszcze nie iść na wykład w ciągu tych dwóch lat – spojrzałem na niego niepewnie i badałem wzrokiem jego reakcję. 
 — Z tego co wiem to jakiś tydzień temu nie poszedłeś na zajęcia – uśmiechnął się z tym cwaniackim błyskiem w oku i przygryzł wargę. Cholera.
 — Wtedy to była wyjątkowa sytuacja więc się nie liczy. 
 — Nie jęcz Luke tylko chodź. Życie nie kręci się tylko wokół nauki i studiów. Trzeba czasami się rozerwać, by nie zwariować.
 — Tyle, że ja nie znam innego życia oprócz nauki – spuściłem głowę i nagle moje place u dłoni stały się tak bardzo interesujące. 

Chłopak podszedł do mnie i placem wskazującym razem z kciukiem podniósł mój podbródek do góry bym na niego spojrzał. Miał teraz dziwne, nieodgadnione spojrzenie. Mieszało się tam rozbawienie, a jednocześnie jakieś inne, dziwne uczucie, które wywołało u mnie dreszcz wzdłuż kręgosłupa i zatrzymywało się na jego palcach dotykających mojej twarzy. 

Uśmiechnął się delikatnie i odchrząknął nieznacznie, jednocześnie zabierając swoją dłoń i odsuwając się na pewną odległość. Teraz na jego ustach zaczął błąkać się ten uśmiech znany z tego, że osoba, która go posiadała wpadała nagle na genialny pomysł, który obowiązkowo trzeba zrealizować. Spojrzałem na niego z pytaniem wymalowanym na mojej twarzy przez co uśmiech bruneta poszerzył się jeszcze bardziej.

 — Co kombinujesz? – spytałem niepewnie.
 — Nic, a nic. Pomyślałem tylko, że skoro nie znasz nic innego tylko książki to ja chętnie to zmienię i pokażę ci jak powinien bawić się facet w wieku dwudziestu paru lat – myślałem, że jego uśmiech nie może być już szerszy, a tu proszę: taka niespodzianka.
— Nie jestem pewny Calum czy to dobry pomysł.
— To jest genialny pomysł. Wierz mi, że poza nauką i notatkami też jest całkiem fajne i znośne życie. Tylko trzeba odpowiednio spoglądać wokół siebie. A teraz raz, dwa ubieraj się i idziemy pochodzić po mieście. Pokażę ci kilka fajnych miejsc – po czym puścił w moją stronę oczko i zniknął w prowizorycznej kuchni nie wiadomo po co. 

W sumie bardzo dobrze, że to zrobił, bo na moją twarz wystąpiły lekkie rumieńce, co czasami było cholernie niekomfortowe, a w tej sytuacji zwłaszcza. Zastanawiałem się czy aby na pewno dla mnie jest takie typowe studenckie życie i zabawy przeplatane gdzieniegdzie pojawianiem się na wykładach. Wiedziałem, że będąc nadal takim zamkniętym w sobie facetem mogę daleko tak nie pociągnąć i w końcu wpaść w depresję, która już raz próbowała złapać mnie w swoje sidła, ale na szczęście udało mi się ten kryzys zażegnać. Przynajmniej prowizorycznie. 

Poszperałem chwilę w półce z ubraniami i znalazłem parę czarnych jeansów, koszulkę z logo Sum 41 i zniknąłem za drzwiami łazienki uważając, by tym razem nie zrobić sobie żadnej krzywdy. Średnio widziała mi się wizja drogi, w najgorszym wypadku, do szpitala z rozwalonym łukiem brwiowym lub złamaną którąś częścią ciała. Tym bardziej, że był tutaj Calum, a przed nim nie chciałem pokazać się jako niezdarny i ślamazarny facet. Czysty honor, nic więcej. 

— Co zamierzasz ubrać? Nie wiem czy twoje wczorajsze ubrania już wyschły – wychyliłem się zza drzwi i spojrzałem na chłopaka siedzące na łóżku i sprawdzającego coś na swoim telefonie. Nadal miał na sobie moje dresy. 
— Wyschły. Sprawdzałem, ale jestem zbyt leniwy, by się przebrać – uśmiechnął się, ale nie podniósł głowy znad smartfona.
— Okej, ja jestem gotowy. Teraz ty się ubierz śpiochu, jak już masz mnie deprawować. 
— Nie zamierzam cię deprawować, Lucas – spojrzał na mnie znacząco. — Chcę tylko pokazać ci ciekawe aspekty życia. 

Postanowiłem nawet przełknąć to, że użył słowa Lucas. Nie, nie imienia. Słowa, którego nienawidziłem i nienawidzić będę do końca życia i trzy dni dłużej dla pewności, że umarłem. Brunet leniwie wstał z łóżka, wyminął mnie i tak jak ja chwilę temu, zamknął się w łazience. Wyszedł po niespełna trzech minutach już ubrany i ogarnięty. Zabrałem ze stołu klucze od mieszkania, telefon, portfel i ruszyłem za chłopakiem, który już stał za drzwiami czekając na mnie. Na jego opalonej twarzy gościł mały uśmiech. 

Wyszliśmy na chodnik przed domem. Calum stał chwilę i zastanawiał się którędy iść. Wybrał w końcu drogę w prawo. Szliśmy Lincoln Way przez dłuższą chwilę, która tak naprawdę trwała z dobre pół godziny. Potem znaleźliśmy się na Frederick Street. 

— Nie chce mi się łazić. Chodź – nim zdążyłem jakkolwiek zareagować zostałem wciągnięty do tramwaju, który właśnie miał odjeżdżać. 
— Chcesz mnie zabić? Prawie zginąłem przez tą twoją nagłą zmianę planów – chłopak nie powiedział nic tylko uśmiechnął się przepraszająco. — Gdzie w ogóle zamierzmy jechać? 
— Nie mam pojęcia. Chcę zobaczyć San Francisco z innej strony. Nie imprez, klubów i barów tylko z perspektywy ludzi, którzy codziennie muszą pracować. 
— Ty też przecież pracujesz. 
— Wiem, ale to nie jest to samo. Praca barmana to nie jest i nigdy nie było to, co chciałem robić w życiu – spojrzał na mnie chwilę i zaraz po tym odwrócił wzrok w stronę okna. 
— To co chcesz robić?
— Chciałbym grać. Nie tak sobie w mieszkaniu w zaciszu czterech ścian, tylko dla kilkunastu tysięcy ludzi. Jeździć po całym świecie. Poznawać różnych ludzi i kultury. Zobaczyć kawałek innego życia. Muzyka zawsze była dla mnie całym światem. Nie wyobrażam sobie tego, że miałoby jej nie być w moim życiu. Dlatego też zdecydowałem, że będę studiował coś, co w jakiś sposób nawiązuje do mojej pasji – uśmiechnął się i wrócił spojrzeniem na moją osobę. — A ty? Co chciałbyś robić? 
— Sam nie wiem. Medycyna zawsze mnie fascynowała. Zawsze chciałem być kimś, ale oprócz moich zapałów znalazł się tutaj jeszcze nacisk rodziców, którzy wpajali mi, że muszę być osobą ważną i szanowaną. Nawet jeśli często miałem zawahania to i tak nigdy nie pozwolili mi porzucić studiów. A czasami zastanawiam się co ja tutaj w ogóle robię. Czasami mam ochotę się spakować i wrócić do rodziców, ale nie chcę ich najzwyczajniej zawieźć. 
— Pomyślałeś kiedyś o sobie? Nie o rodzicach i o tym czego od ciebie oczekują, ale o tym co chcesz osiągnąć? 
— Oczywiście, że tak. Już ci mówiłem, że zawsze chciałem studiować medycynę, ale dławi mnie to, że czuję taki ogromny nacisk ze strony rodziców. Poza tym wiem, że moje życie idzie w takim kierunku jakim powinno iść. 
— Ciągła nauka, obowiązki i zero życia towarzyskiego? To jest twój "odpowiedni kierunek"? – spojrzał na mnie wymownie. 
— Nigdy nie miałem "styczności" z życiem imprezowym czy jakimkolwiek innym. Zamiast ze znajomymi z liceum iść na imprezę wolałem posiedzieć w domu i czytać książkę. Z domu trzeba było wyciągać mnie siłą, a i tak bardzo często takie wyjścia kończyły się moim szybkim powrotem do domu więc uznałem, że to bez sensu. 

Nie powiedział nic więcej tylko znowu utkwił wzrok w widoku za oknem. Po krótkiej podróży wysiedliśmy na Haight Street – ulicy, na której znalazłem się po raz pierwszy od momentu zamieszkania w San Francisco. Nie wiem czy przez przypadek czy umyślnie, Calum złapał mnie za dłoń i splótł nasze palce. Poczułem się naprawdę dziwnie, ale nie zamierzałem nic mówić. Czekałem na moment aż chłopak sam się zorientuje. Nastąpiło to dopiero po pięciu minutach dalszej drogi. 

— Idziemy do Happy Donuts! Mają tam najlepsze pączki w San Francisco. Oh... – spojrzał najpierw na mnie, a dopiero na nasze splecione dłonie. Patrzył na nie chwilę i puścił mnie, a ja poczułem dziwną pustkę. Coś czego chyba nie powinienem czuć. — Przepraszam, jak długo tak szliśmy?
— Jakieś pięć minut – uśmiechnąłem się w jego stronę, a z jego twarzy zniknęło zakłopotanie i zastąpił je szeroki uśmiech.
— Chodź na te pączki, zgłodniałem – zaśmiał się i po całej tamtej sytuacji nie został ani ślad. 

Przeszliśmy kawałek, a po moich plecach w pewnym momencie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. 

— Calum, odwróć się i idziemy w drugą stronę albo zacznij mnie całować. Wybierz jedno – wyrzuciłem na jednym wydechu. 

Chłopak stanął w miejscu i patrzył na mnie pytającym wzrokiem. Nie mogłem wydać z siebie głosu na widok osoby, która coraz bardziej zbliżała się w naszą stronę.

Co ona tu robi?









$
halo halo, jestem!

mamy kolejny rozdział, który udało mi się sklecić. miał być wczoraj, ale nie znalazłam dosyć czasu, by go opublikować.

jak się wam podoba? jak myślicie kogo spotkał Luke? i co wymyśli Calum?

let's make a deal $ cakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz