rozdział czterdziesty czwarty

357 53 41
                                    

Poniedziałek/Wtorek, 12/13 sierpnia 2019, godzina 12.59/15.08

Calum

Nawet nie wiecie jak szybko zaczęły mijać mi dni odkąd praktycznie każdy spędzałem z Luke'iem. Tak jakby godziny trwały tylko minuty, a dni były zwykłą godziną.

Nim zdołałem się obejrzeć była już praktycznie połowa sierpnia, a moje życie stało się jednym wielkim żartem.

A tak naprawdę przez te kilka miesięcy praktycznie wszystko zmieniło swój bieg. Zacząłem inaczej podchodzić do – z pozoru – błahych spraw.

W tym wszystkim znalazła swoje miejsce jeszcze moja kochana i wspaniała rodzinka, która zapragnęła bym przyjechał do nich na kilka dni. Napomknęli też, bym zabrał ze sobą osobę, którą dzielę jakąś część swojego życia. Dosłownie takich słów użyła moja mama, gdy jeszcze pół godziny temu ze mną rozmawiała.

Z początku miałem moment zawahania czy zabrać ze sobą Luke'a, który może być narażony na miliony pytań od mojej rodzinki czy jechać tam samemu i wmówić im, że nikogo nie mam.

Wszelkie moje obawy rozwiał telefon od mojego problemu. Wtedy wiedziałem, że muszę go tam zabrać. Mimo wszystko, Luke stał się dużą częścią mojego życia.

Po dość długiej drodze tramwajem w końcu znalazłem się na plaży. Nawet nie musiałem długo czekać, by w oczy rzuciła mi się postać siedzącego blondyna. Cicho podszedłem do niego.

Luke z początku wystraszył się i podskoczył lekko, ale gdy tylko ujrzał moją osobę na jego usta wpłynął uśmiech, który próbował zakryć pod maską zirytowania.

— Nigdy więcej mnie tak nie strasz, jasne? – spojrzał na mnie, zapewne, groźnie.
— Przepraszam, ale gdybyś tylko widział swoją minę.

Zaśmiałem się i usiadłem obok niego. Luke w ułamku sekundy odnalazł moją dłoń i splótł nasze palce.
Typowa przylepa.

— Co się stało? Brzmiałeś jakby ci kota zabili.
— Spotkałem Kimberley – jego głos był pusty, bez wyrazu.

Zmarszczyłem w konsternacji brwi. Co ta kobieta znowu od niego chciała? Czy nie mogła w końcu odpuścić?

— Czego chciała? – tak, zirytowałem się.
— Nie denerwuj się. Po prostu znowu zaczęła te swoje psychologiczne gierki – przysunął się bliżej mnie.

Objąłem go instynktownie ramieniem i pozwoliłem, by wtulił się we mnie. Wdychałem zapach jego lekkich – podchodzących pod damskie – perfum.

— A ty co chciałeś mi powiedzieć?

Z zamyślenia wyrwał mnie zachrypnięty głos Luke'a.

— Moja rodzina chce żebym do nich wpadł na kilka dni.
— No to jedź. Wiesz, że nie musisz pytać się mnie o zgodę.

Teraz albo nigdy Hood. Dasz radę.

Wziąłem głęboki wdech.

— Tyle, że ty jedziesz ze mną.

Poczułem jak Luke porusza się w moich ramionach, a po chwili patrzył już na mnie tymi swoimi niebieskimi ślepiami.

— Chyba żartujesz – pokręciłem przecząco głową.  — Cholera, ty nie żartujesz.
— Nie mam powodów do żartów – już czułem jak Luke zbiera się, by mi odmówić, gdy zamiast tego powiedział coś zupełnie innego.
— Co jak mnie nie polubią? Albo co gorsza stwierdzą, że nie jestem dla ciebie odpowiedni?
— Hej, hej. Spójrz na mnie – podniósł na mnie swój wzrok.  — Nie panikuj, okej?
— Okej. Już się uspokajam.
— Zachowujesz się jak typowa nastolatka, która pierwszy raz idzie do rodziców swojego chłopaka – Luke zaśmiał się cicho i schował twarz w moje ramię.  — Polubią cię, jestem tego pewny.
— A jak nie? Co wtedy?
— Jesteś gorszy niż Mali, naprawdę. Przestań marudzić. Pojedziemy tam, posiedzimy z nimi kilka dni i wrócimy tutaj, a wtedy zrobię wszystko co będziesz chciał.
— Zrobimy sobie maraton Star Wars? – jego głos był zniekształcony przez materiał mojej koszulki.
— Nie, błagam cię. Wiesz, że ich niecierpię.
— Calum.
— Okej, zrobimy sobie maraton.

let's make a deal $ cakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz