Niedziela, 28 kwietnia 2019, godzina 18.07
— Tak mamo, będę pamiętał. Nie mam cholernych pięciu lat mamo.
— Uważaj na język Lucas i pamiętaj co powiedziałam. A teraz chodź przytulić mamusię i jedź. Chociaż nie wiem czy powinnam cię puszczać w takim złomie.
— Nie mów tak. To ukochane auto Ashtona. Kocha je bardziej niż twoje niesamowite naleśniki z miodem – a mogłem tego nie mówić to bym nie zarobił po głowie. Głupi Lucas.
Podszedłem do mojej mamy i przytuliłem ją mocno. Tak naprawdę nie chciałem wracać do San Francisco. A uściślając to wszystko, to nie chciałem wracać do nadal mnie męczącej sprawy z Calumem Hoodem, Ann Kimberley i moim własnym komfortem. Nie wiedziałem jak mam to wszystko rozwiązać. Z jednej strony pojawiało się jakieś dziwne uczucie związane z osobą tego opalonego chłopaka, z drugiej oblany egzamin u najgorszej wykładowczyni jaką znam i na końcu ja i moje poczucie całej tej sytuacji. Jestem w czarnej dupie ludzie.Ostatni raz dałem mamie całusa w policzek i z ogromnym spokojem wsiadłem do starego wozu Irwina. Oczywiście cały ten spokój był tylko i wyłącznie powierzchowny. W środku cały trząsłem się z nadmiaru emocji. Niekoniecznie tych dobrych. Wiedziałem, że za kilka godzin znowu uderzy we mnie rzeczywistość i całe to poczucie stabilizacji i spokoju szlag trafi. W ciągu tego weekendu czułem, że parę rzeczy się jakby zmieniło. Przedwczoraj do późna rozmawiałem z Calumem. Stwierdzam, że temu człowiekowi twarz nigdy się nie zamyka. Nawet w momencie gdy już przysypiałem on tego nie komentował tylko nawijał dalej o tym jak to w wieku ośmiu lat wpadł w dziurę w podłodze na strychu w swoim rodzinnym domu i siedział tam kilka godzin dopóki jego mama nie zainteresowała się gdzie jest jej syn. Wyobrażacie sobie takiego małego człowieczka siedzącego z nogą w dziurze i czekającego niewiadomo na co?
Poza rozmowami i smsami z Calumem, spotkałem się jeszcze raz z Amelią. Wyszliśmy na piwo, okej może dwa, ewentualnie urwał nam się film w którymś momencie. Nie oceniajcie mnie, okej? Miałem prawo, bo po tym co widzicie co dzieje się w moim życiu to sami pewnie chcielibyście się tak porządnie nawalić, by nie myśleć o tym co was przytłacza. Tak i było w moim skromnym przypadku. Na całe szczęście do domu trafiłem o własnych siłach i z wręcz grobową ciszą wszedłem do swojego byłego pokoju.
A teraz siedziałem w samochodzie i jechałem międzystanową osiemdziesiątką w kierunku mojego ciasnego gniazdka. Silnik trzeszczał jak zawsze, drugi bieg wchodził przy dużym szczęściu, radio przestało grać przy jakiejś piętnastej mili. Czyli wszystko było tak jak zawsze. Pozornie.
Na Ósmą Aleję wjechałem przed godziną dwudziestą pierwszą, co było spowodowane korkiem, który pojawił się w Richmond. Gdzieś głęboko w sobie cieszyłem się, że mój powrót się przedłuża, bo cholera, ale ja naprawdę nie wiedziałem co mam robić. Byłem jak zagubiona owieczka, która odłączyła się od stada.
Wiem, że moje porównania ssą jak dziwka w burdelu, ale nic innego nie przychodzi mi na język z całych tych pieprzonych nerwów!
Po chwilowej walce z drzwiami w końcu udało mi się wydostać z tej kupy złomu. Zabrałem z bagażnika torbę i kilka rzeczy od mamy. Jak zawsze musiała mi spakować mnóstwo jedzenia tłumacząc się tym, że u nich i tak nikt tego nie przeje i tylko się zmarnuje, więc woli dać to mi. Całkiem ekonomiczne. Na ulicy panował mały ruch, powoli dzień zamieniał się w późny wieczór. Z jednej strony ulicy na drugą przebiegł jakiś dzieciak, a za nim dwóch innych. Wyglądali na starszych i silniejszych. Ciekawe co ten młodszy zrobił, że starsi koledzy chcą mu spuścić łomot.
Kopniakiem zamknąłem przednie drzwi i wolnym krokiem podążyłem do wejścia od mieszkania. Nie spodziewałem się żadnych gości, więc tym większe było moje zdziwienie gdy na schodach zobaczyłem siedzącego Caluma. Mimowolnie uśmiechnąłem się na jego widok.
— Cal? Co ty tu robisz? – momentalnie podniósł głowę do góry i spojrzał na mnie. Na jego twarzy zaczął błąkać się mały uśmiech.
— Czekam na ciebie.
— Ile tu już tak siedzisz? Zmarzniesz od tego zimnego betonu.
— Jakieś pół godziny. Mówiłeś, że wracasz wieczorem, więc stwierdziłem, że wpadnę. Chyba, że nie chcesz mojego towarzystwa to sobie pójdę – spojrzał na mnie, ale już chyba znał odpowiedź, bo uśmiechnął się szerzej.
— Chodź, zrobię herbaty. Mama dała mi trochę swojego popisowego ciasta z malinami, więc spróbujesz i powiesz czy jest taki wspaniały jak twierdzą moi bracia – moje usta opuścił cichy śmiech.
Osobiście nienawidziłem malin, ale mama nawet gdy miałem dwadzieścia dwa lata nadal zapominała, że nie chcę ich jeść. Tym bardziej w różnych ciastach. Nie dosyć, że zazwyczaj były kwaśne i cierpkie to jeszcze robiła się z nich jedna wielka różowa kupa. Brr.
— A ty?
— Co ja? – spytałem dość głupio.
— Nie lubisz tego ciasta? – spojrzał na mnie kątem oka.
— Nie lubię malin. Zawsze je wybieram albo nie jem w ogóle. Nienawidzę ich smaku – przeszedł mnie niezauważalny dreszcz na samo przypomnienie sobie smaku tych małych, różowych potworków.
Weszliśmy do pustego mieszkania. Na półkach zalegał trzydniowy kurz, a w samych pomieszczeniach panował dziwny zaduch. Od razu po wejściu otworzyłem wszystkie okna. Torbę z ubraniami rzuciłem koło komody, a torby z zakupami od mamy na blat w kuchni. Calum usiadł na krześle przy wyspie kuchennej. Sprawdzał coś w swoim telefonie. Szybko przebrałem się z czarnych i ciasnych jeansów w tego samego koloru, ale o niebo wygodniejsze, dresy i koszulkę ze Spongebobem. Przejrzałem się jeszcze swojemu odbiciu w lustrze i stwierdziłem, że wyglądam jakbym nie spał od co najmniej kilku dni. Z takim wyglądem to ja mogę się jedynie podobać babciom po osiemdziesiątce z zaawansowaną ślepotą.Ała! No i czego mnie pani bije tą laską, co?!
— Co się działo gdy mnie nie było? – wyszedłem z łazienki i wróciłem do siedzącego w kuchni chłopaka.
— Nic ciekawego. Pogadałem z Mike'iem, potem z Megan. Wczoraj widziałem Irwina w towarzystwie jakiejś panny, a poza tym nuda. A co w Sacramento? – spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
— Też nic ciekawego. Spotkałem swoją byłą dziewczynę. Porozmawialiśmy, wczoraj trochę nam się chyba udało zabalować, bo nie mam pojęcia jak znalazłem się w domu, ale wiem, że trafiłem o własnych siłach.
— Czyli mam rozumieć, że aktualnie jesteś na kacu?
— Można tak to ująć. Rozmawiałeś z Megan? – nieznaczne kiwnięcie głową. — I co mówiła?
— Niewiele. Zarzucała mi, że zmarnowałem jej życie, ale ja jej wtedy powiedziałem, że nie mam żadnej pewności, że to moje dziecko - wzruszył ramionami na swoje własne słowa.
— I co ona na to?
— Zaczęła krzyczeć, że jak śmiem wysuwać takie absurdalne wnioski.
— Zapewne masz powód, by tak sądzić, a ja nie chcę się bardziej wtrącać, więc nie będę dopytywał. A co do tej panny Ashtona. To była taka wysoka blondynka?
— Nie przyglądałem się im, ale tak. Chyba była blondynką. Znasz ją?
— To Bryana. Jego była-niebyła. Spotykają się czasami.
Brunet uśmiechnął się tylko i zaoferował się, że pomoże mi w przygotowaniu posiłku. Finalnie jednak nie skończyliśmy z ciastem z malinami tylko z makaronem zrobionym z kurczakiem w sosie słodko-kwaśnym. Nawet udało się nam nic nie spalić i obyło się bez wizyty straży pożarnej! Po drodze stwierdziliśmy jeszcze, że obejrzymy jakiś film. Padło na "To tylko seks".
Zapomniałem nawet o wszystkich swoich przemyśleniach na temat sytuacji z Hoodem. Tylko po głowie chodziły mi tylko słowa mamy, że skoro Calum wydaje się być porządnym facetem to powinienem poznać go lepiej i wtedy zdecydować czego od niego oczekiwać. Moje przemyślenia przerwały słowa bruneta:
— A ty nigdy nie chciałeś być w takiej przyjaźni z korzyściami?
Cholera.
$
tak jak obiecałam, dzisiaj pojawił się kolejny rozdział!
jak wrażenia?
#lmadff - twitter
CZYTASZ
let's make a deal $ cake
FanfictionLuke to student na drugim roku medycyny. Dla niego liczy się tylko nauka. Można rzec, że jest typowym nerdem. W jego dość nudne życie spektakularnie wkracza Calum, student muzykologii, który jest jego zupełnym przeciwieństwem. W nietypowy sposób poz...