rozdział trzydziesty trzeci

406 48 17
                                    

Poniedziałek, 29 kwietnia 2019, godzina 17.29

Było wpół do szóstej wieczorem, gdy niepewnie wszedłem do nieznanej mi knajpy. Znajdowałem się w ogóle w innej części miasta. Nigdy, nawet ze znajomymi, nie zapuszczałem się w te rejony. Jednak wierzyłem w to, że chociaż ona pomoże albo chociaż rozjaśni sytuację i podpowie co mógłbym zrobić.

Ewentualnie poprze mój pomysł zabukowania biletu do Australii i hodowania miluśkich koali. To też jest wyjście, prawda? Musi być.

Odnalazłem ją siedzącą przy jednym z bocznych stolików zdala od głównego wejścia. Siedziała i wpatrywała się w ekran swojego telefonu. Na chwilę podniosła wzrok znad urządzenia i przebiegła spojrzeniem po sali. Gdy tylko zauważyła moją osobę, od razu się uśmiechnęła. Momentalnie jakaś część tego całego ciężaru ze mnie uleciała. Może jednak nie będzie aż tak źle?

— Lucas. Już się bałam, że nie przyjdziesz.
— Prosiłem cię tyle razy żebyś nie mówiła na mnie Lucas. Nienawidzę tego.
— Za każdym razem zapominam – zrobiła minę smutnego psiaka, ale po chwili zaśmiała się głośno. — Albo i nie. Kocham to robić.

Pokręciłem z dezaprobatą głową i spojrzałem na nią. Wpatrywała się we mnie z tym znanym tylko jej błyskiem w oku. Wtedy wyglądała tak jakby czytała z człowieka jak z otwartej dla każdego książki. Czasami było to naprawdę przerażające zważając na to, że od czasu do czasu wiedziała co dzieje się z człowiekiem jeszcze zanim cokolwiek powiedział czy chociażby otworzył usta. I prawdopodobnie, ale tylko tak na pięćdziesiąt procent już wiedziała co dzieje się u mnie, a tylko przyszedłem i usiadłem. Nic więcej. Chyba boję się tej kobiety mimo, że widujemy się naprawdę rzadko. Zaledwie kilka razy na miesiąc albo i rzadziej. Ale nawet wtedy doceniałem te krótkie momenty naszych spotkań. Była takim moim prywatnym psychoterapeutą, z którym sesje miałem tylko wtedy gdy tego naprawdę potrzebowałem. I o dziwo to zawsze wystarczało. Poniekąd.

— No to co się dzieje? Ostanio chodziło o to, że masz chwilę zwątpienia i chcesz rzucić studia. Co ty razem? – przechyliła z zainteresowaniem głowę w lewą stronę i lekko zmrużyła oczy.
— Nawet nie mam pojęcia od czego zacząć – spuściłem wzrok na swoje kolana.
— Luke. Luke, spójrz na mnie – wzięła moją dłoń w swoją i lekko pogładziła.

Podniosłem na jej twarz swoje zmęczone spojrzenie. Przyglądałem się jej twarzy i doszukiwałem rzeczy, których na pierwszy rzut oka nie widać, ale po dłuższym wpatrywaniu się uwidaczniają swoją cichą obecność. Tutaj jakiś malutki pieprzyk pod lewym okiem lub blizna nad brwią po mało przyjemnym upadku z roweru. To wszystko, te małe znamiona czynią człowieka niepowtarzalnym. Wyjątkową i jedyną w swoim rodzaju jednostką.

Lubiłem wpatrywać się w ludzi i w każdym z nich odnajdywać coś innego. To tak jakby patrzeć na błękitne niebo i przesuwające się po nim chmury. Z każdą sekundą wyglądają zupełnie inaczej, ale jednak w jakiś sposób bardzo podobnie.

Nadążacie jeszcze za mną czy już zaczynam pieprzyć od rzeczy?

Wracając, siedziałem i wpatrywałem się w nią, a ona tylko uspokajająco pocierała kciukiem wierzch mojej dłoni i czekała na moment, w którym ułożę sobie wszystko i będę gotowy na to, by zacząć mówić. Mimo to moje myśli uparcie nie chciały złożyć się w jedną i przynajmniej chociaż trochę składną całość. Po raz kokejny w ciągu tych kilku dni poczułem prawdziwą bezsilność, która ni stąd ni zowąd ogarniała całe moje ciało i trzymała do czasu, gdy kompletnie nie wyłączyłem siebie z jakiegokolwiek życia.

Wiecie jak to jest, gdy w którymś małym momencie po prostu stajecie na środku chodnika i zastanawiacie się "kurwa, co tu się dzieje?" i dlaczego akurat was musiało to spotkać? Taki stan gdzie nie macie zielonego pojęcia czy zrobić decydujący krok w przód czy tchórzliwy w tył, a może w ogóle pozostać w takim miejscu gdzie jest się teraz. Czasami też taki stan gdzie jednocześnie chcecie być kompletnie sami, ale panicznie boicie się samotności.

— To takie popieprzone – zaśmiałem się bez cienia humoru i czułem już zbierające sią w oczach łzy. Z niewiadomego powodu.
— Domyślam się, ale mam czas. Mogę siedzieć tutaj z tobą do rana – posłała w moją stronę pokrzepiający uśmiech.
— Zamykają tu przed dziesiątą.
— Możemy kupić dwie butelki wina, zamówić chińskie żarcie i iść do mnie.

Po raz kolejny podczas tej rozmowy uśmiechnęła się pokrzepiająco i ścisnęła delikatnie moją dłoń, by pokazać mi, że jest tutaj ze mną, dla mnie i chce mi pomóc. Naprawdę doceniałem to. Czasami jak każdy inny potrzbowałem takiego zwykłego wsparcia w postaci obecności drugiej osoby.

— Chodź. Może u ciebie zacznę gadać.

Wstałem i pociągnąłem ją za dłoń, by szła za mną. Zrobiła to bez żadnych oporów. Po drodze idąc na Jefferson Street wstąpiliśmy do pobliskiego sklepu, kupiliśmy wcześniej wspomniane wino oraz jedzenie. Na tej ulicy byłem bodajże trzeci czy czwarty raz w ciągu mojego mieszkania w San Francisco. Nigdy nie miałem ani okazji ani chęci, by się tutaj wybrać. Teraz idąc z nią przez te nierówne i wytarte chodniki czułem bardzo dziwną ulgę. Tak jakby ten moment załamania w ułamku sekudny zniknął i zastąpiła je świadomość, że wszystko będzie dobrze. Od momentu wyjścia z tej knajpki ani ja ani ona nie puściliśmy swoich dłoni. Wyglądaliśmy jak typowa amerykańska para z tym względem, że ja nie chciałem jej puszczać z powodu posiadania świadomości, że dzięki temu jestem w jakiś sposób bezpieczny. Nawet jeśli była to zwykła iluzja. Jej dłoń w mojej dawała poczucie przynależności do kogoś.

Naprawdę czułem, że po tym spotkaniu będzie lepiej. Że wszystko sobie poukładam tak jak powinienem zrobić to dawno temu.

Szkoda tylko, że nie wiedziałem wtedy, że ten wieczór skończy się gorzej niż myślałem.







$

uhuhu czyżby Lucas odpieprzy jakiś numer?

jak myślicie kim jest tajemnicza kobieta, która chce pomóc naszej klusce?

let's make a deal $ cakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz