rozdział trzydziesty drugi

437 55 43
                                    

Poniedziałek, 29 kwietnia 2019, godzina 15.58

Gdy ostatnio mówiłem, że nic już chyba nie jest w stanie mnie zadziwić czy nawet zaskoczyć – wiedzcie, że kłamałem.
Nawet mając tylko - bądź aż - dwadzieścia dwa lata sądziłem, że widziałem dostatecznie dużo, by nawet jak najbardziej absurdalna sytuacja wydawała mi się chociaż w dziesięciu procentach normalna, ale jak widać jednak tak nie jest.

Bardziej spodziewałbym się tego, że do moich drzwi zapuka Barack Obama bądź Selena Gomez, ale do cholery nigdy nie obstawiałbym, że w poniedziałek po południu przed drzwiami mojej klitki stanie nie kto inny jak były–niedoszyły narzeczony, mąż mojej byłej dziewczyny! Przede mną we własnej osobie stał sam Greg Rovelis.

To chyba jakiś nieśmieszny żart – mruknąłem sam do siebie. — Greg, nie powiem, że miło cię widzieć, ale jak do cholery mnie tu znalazłeś?

Stał tam, ubrany w wytarte jeansy i pogniecioną koszulkę z logiem uniwersytetu gdzie studiował. Pod oczami można było dostrzec zdecydowanie zarysowane cienie spowodowane małą ilością snu. Zdecydowanie był blady, dużo bardziej niż normalny człowiek powinien być. Nawet jeśli do tej pory go w jakiś sposób nie lubię to nie zmienia to faktu, że autentycznie przestraszyłem się jego wyglądu. Przypominał raczej żywego trupa niż normalnego i zdrowego faceta.

Czyli tak wygląda ktoś kto traci ukochaną osobę z dnia na dzień?

Jak tak to już wiem, że pod żadnym pozorem nie mogę poczuć czegokolwiek to tego bruneta, który już za bardzo zawrócił mi w głowie. Tylko cholera, coś mi się tu nie trzyma kupy. Amelia przecież mówiła, że kocha Grega, ale czuje się tak jakby on wychodził za jej ojca i jego firmę, a nie bezpośrednio za nią. Czyli idąc drogą dedukcji to Greg zaniedbywał Amelię, więc dlaczego teraz tak nagle sobie o niej przypomniał, gdy zerwała zaręczyny? Dlatego, że w momencie zniknęła jego wizja o przejęciu części udziałów w firmie? Jak bańka mydlana pękło uczucie, że może stać się obrzydliwie bogaty?

I najważniejsze: jak on mnie znalazł w San Francisco?

— Po prostu spytałem twojego ojca. Nie był zbyt skory do podzielenia się tą informację, ale w końcu to z niego wyciągnąłem – uśmiechnął się, a raczej starał się z to zrobić. Gołym okiem można było dostrzec jego zmęczenie.
— Po co przyjechałeś?
— Wiem, że w weekend spotkałeś się z Amelią. Dlatego tutaj jestem. Wyjechała bez słowa i zerwała zaręczyny. Sądziłem, że zatrzymała się u ciebie.
— Skąd taki pomysł w ogóle? Nic nie mówiła mi o tym, że zamierza przyjechać.

Od zawsze nienawidziłem kłamstwa i grania na zwłokę, ale po chwili zastanowienia nie mogłem przecież po prostu powiedzieć, że wiem już o wszystkim, a Amelia tak po prostu siedzi teraz w mojej kuchni, która swoją drogą nawet nie ma prawa się kuchnią nazywać i praktycznie zapłakuje mi blat. Cholernie niezręczna sytuacja, prawda?

A żeby jeszcze było zabawniej i żeby moje życie było jeszcze bardziej posrane, nagle zza rogu wyłoniła się postać osoby, która nie mam pojęcia co tutaj robiła ani tym bardziej nie wiem jak znalazła mój adres, bo na pewno nie dostała go od mojego ojca.

Czy to jakiś cholerny dzień niespodziewanych odwiedzin?!

— Luke? Kochanie, kto to?

Mogę coś powiedzieć? Tak? Okej, więc: co kurwa? Co tu się dzieje i czemu czuję się jak w jakiejś pieprzonej telenoweli? Ktoś próbuje mnie w coś wkręcić? Bo naprawdę to wszystko przestaje być zabawne.

— Ann? A ty co tutaj robisz? – moje serce tańczyło macarenę, przysięgam.
– Skończyłam wcześniej zajęcia, bo jedna grupa nie przyszła. A ty nie powinieneś być właśnie na uczelni?
– Mam ważniejsze sprawy.

Oprócz tego, że byłem po prostu zdezorientowany to do tego zaczynało dochodzić prawdziwe rozdrażnienie. Za dużo ludzi w za małym miejscu i w dodatku w zupełnie złym i nieodpowiednim czasie. Znowu miałem ochotę po prostu zawinąć się pościel z Hello Kitty i nie wychodzić z łóżka do czasu mojego skończenia studiów. Tak, ta perspektywa była niezwykle kusząca, ale jak widać nie bardzo wykonalna zważając na zdezorientowanego Grega stojącego przede mną i moją wykładowczynię, która stała tuż obok. Czy może być coś gorszego?

No oczywiście, że tak! Bo jakby to wyglądało gdyby życie Luke'a Hemmingsa tak nagle zrobiło się proste i wszystkie problemy, by się rozwiązały? A nawiązując do tego co powiedziałem to na dokładkę w korytarzu pojawiła się zapłakana Amelia.

— Amelia? Jednak przyjechałaś do niego? To dla niego chcesz mnie zostawić? – jego głos nagle zrobił się pełen rezerwy, ale widocznie ulżyło mu gdy ją tutaj zobaczył.

— Luke? Co to za dziewczyna? – ona nadal tutaj stoi?

— Hemmings co to za kobieta? Myślałam, że umawiasz się z Calumem? Wytłumaczysz mi to jakoś? – nawet nie zwracała uwagi na stojącego nawet nie pięć metrów od niej, mężczyznę.

Moja głowa pulsowała niemiłosiernie. Wzrokiem biegałem od Amelii po Grega i kończąc na Kimberley. Jeszcze tylko Ashtona tutaj brakuje. Swoją drogą nie widziałem się z nim od pamiętnego odebrania go z komisariatu. Jednak teraz nie to było ważne. Trzy pary oczu uparcie się we mnie wpatrywały i oczekiwały satysfakcjonujących odpowiedzi. Jednak stać mnie było tylko na bezmyślnie wgapianie się to w jednego to w drugiego.

Wtedy podjąłem najlepszą, jak według mnie, decyzję i sięgnąłem po swoją kurtkę na wieszaku.

Dajcie wy mi wszyscy święty spokój! Nawet przez moment nie mogę pobyć sam!

Po czym przecisnąłem się między złym Gregiem i zdziwioną Ann i ruszyłem schodami w dół. Potrzbowałem chwili dla samego siebie, by jakoś usystematyzować wszystkie informacje i wydarzenia.
Potrzebowałem tylko być przez moment zupełnie sam. Czy to tak wiele?

Ruszyłem Lincoln Way nawet nie bardzo wiedząc gdzie i po co idę. Po prostu szedłem przed siebie. Przez głowę przelatywały mi wszelkie możliwe obrazy i słowa wypowiedziane w ciągu tych kilkunastu godzin. Zdecydowanie to był zbyt dużo jak na mój umysł. Dlaczego akurat teraz wszystko musiało zacząć się tak komplikować? Do czasu poznania Caluma całe moje życie było spokojne, nudne i nic się w nim nie działo, a odkąd ten brunet uczestniczy w mojej egzystencji co chwilę coś musi się dziać.
To wcale nie jest zdrowe żyć w takim ciągłym stresie, a od kilku tygodni tylko tym karmi się mój organizm i mózg. Stresem.

W ciągu kilkunastu minut znalazłem się na Nancy Pelosi Drive w Shakespeare Garden. Jednym z moich ulubionych i najczęściej odwiedzanych parków. To właśnie tutaj przychodziłem w stanach zupełnej rozsypki bądź silnego wzburzenia. Ten park powodował, że w jakiś dziwny sposób uspokajałem się i byłem w stanie trzeźwo myśleć. Usiadłem na jednej z ławek i ukryłeś twarz w dłoniach. Wypuściłem z siebie przeciągły i żałosny jęk.
Nie wiedziałem już co mam ze sobą zrobić. Potrzebowałem zupełnie bezstronnej osoby do rozmowy. Tylko kogo?

Nagle przypomniałem sobie, że jest taka jedna osoba, która jest w stanie mi pomóc. Wyciągnąłem telefon z lewej kieszeni kurtki i przeszukałem listę kontaktów. Zatrzymałem się na wybranym numerze i przystawiłem urządzenie do ucha.

Luke? Co się dzieje?
— Możemy się spotkać? Szybko.








$

co to za kumulacja aktualizacji dzisiaj?

aż dziwne, że dodaję coś tutaj i na inne historie...

ale cieszmy się z tego!

psst, mogę was prosić o zajrzenie na najnowszy one shot? tym razem o cashtonie. sądzę, że wam się spodoba.

a co myślicie o rozdziale? nudny, prawda? ja wiem...

a co u was moje najlepsze i najdroższe kluseczki? jak tydzień w szkole? jakieś dobre ocenki wpadły? ile klusek zjedliście w tym tygodniu?

piszcie wszystko co chcecie, chętnie poczytam.

kocham was,

~ kluska

let's make a deal $ cakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz