rozdział czterdziesty trzeci

343 56 8
                                    

Poniedziałek, 12 sierpnia 2019, godzina 13.24

Kolejne dni mijały mi tylko na nadmiernym myśleniu i analizowaniu wszystkich spotkań i rozmów. Przez cały ten czas zdążyłem zużyć chyba połowę światowych zapasów leków przeciwbólowych i uspokajających.

Czułem się jakby ktoś zabrał ze mnie całe życie i zamknął je w słoiku, którego za cholerę nie mogę dosięgnąć.

Jednak w tym wszystkim znajdował się jeden mały promyk, który rozpromieniał każdy dzień i powodował, że wszystko zaczynało wyglądać mniej tragicznie niż było w rzeczywistości.

Zaczynam się zastanawiać czy nie powinienem zacząć pisać jakiejś książki o dennym romansie dwójki osób, gdzie jedna z nich to życiowy nieudacznik.

Wracając. Tym promykiem w moim życiu od kilku miesięcy jest Calum. To właśnie dzięki niemu zacząłem zupełnie inaczej postrzegać większość otaczających mnie spraw. Trudne do tej pory do rozwiązania sytuacje, teraz zaczęły jawić się jako proste i niewiele ważne. Tak jakby jeden człowiek umiał znaleźć rozwiązanie na wszystkie dręczące mnie problemy.

Po spotkaniu z Reną i względym uspokojeniu, moje życie na jakiś czas wróciło względnie do normy. Znowu codziennie budziłem się albo w swoim mieszkaniu w swoim łóżku z Calumem lub u niego. W tym czasie rzadko kiedy byłem sam ze swoimi myślami. Z jednej strony było to naprawdę dobre i potrzebne. Nie zagłębiałem się w to wszystko co do tej pory miało miejsce, tylko żyłem tym co każdy dzień mi dawał.

W Calumie zdołałem zauważyć pewną zmianę, której rozumiałem do końca. Stał się bardziej opiekuńczy w stosunku do mnie. Razem przeżywaliśmy daną sytuację i razem szukaliśmy z niej odpowiedniego wyjścia.

Czy byłem zakochany? Nie mam pojęcia. Mogę powiedzieć tylko tyle, że dla mnie ta umowa przestała istnieć już w momencie jej wypowiadania. Żadne uczucie nie jest warte jakichś cholernych i bezwartościowych pieniędzy. Nic nie jest warte więcej niż to jak potrafię się czuć przy Calumie.

Jednak w całym tym spokoju i tej bezpiecznej bańce coś pękło.

Zmiana nastąpiła w poniedziałek, jakoś na początku sierpnia. Było przed dwunastą, gdy w końcu zdecydowałem wyjść ze swojego mieszkania, by przejść się i po drodze zrobić małe zakupy na najbliższy tydzień.
Niestety, jak to z moim cholernym szczęściem bywa, przechadzając się na jednej z ulic San Francisco, wpadłem na osobę, której już w ogóle w całym moim życiu nie chciałem widzieć.

— Pani Profesor – mały uśmiech. — Miło Panią widzieć po takim czasie.

Wyglądała tak jak zawsze. Idealny makijaż, ubrania i włosy spięte w koka. Z tą różnicą, że w całej tej idealności gdzieś czaiło się zmęczenie i niechęć do całego świata.

Bezwstydnie przejechała wzrokiem po całej mojej sylwetce i gdy w końcu spotkała swoim spojrzeniem moje – uśmiechnęła się nieznacznie. Chyba rozmowa to nie był dobry pomysł Lucas.

— Luke. Ciebie również miło widzieć – nawet w takim momencie nie umiała przestać flirtować.  — Masz może ochotę na kawę? Niedaleko jest przytulna kawiarnia.

Uśmiechnęła się i chwyciła mnie pod ramię. Zaczęła prowadzić w mało znanym mi kierunku chociaż znajdowaliśmy się na Parnassus Avenue. Nie śmiałem nawet protestować. Po oblanym egzaminie i późniejszym poprawkowym u innego profesora, Kimberley zachowywała się jakby szczególnie chciała mnie oblać, bym został na tym drugim roku. A teraz jej zachowanie wzbudziło we mnie skrajny niepokój co ona znowu może kombinować.

Po chwilowej drodze, w końcu znaleźliśmy się wewnątrz tak naprawdę pierwszej lepszej kawiarni. Jednak jej zdawało się to nie przeszkadzać. Zamówiła zwykłą czarną kawę bez cukru – taką jaką miała zwyczaj pijać na wykładach. Twierdziła wtedy, że łatwiej jest jej zebrać wszystkie myśli w jedno. Szkoda tylko, że w moim przypadku takie coś nie działało.

Usiedliśmy przy jednym z wolnych stolików. Bacznie obserwowała każdy najmniejszy ruch czy gest. Nie miałem pojęcia jak mam się zachować, by na podstawie moich ruchów nie zrobiła portretu psychologicznego mojej osoby oraz by nie wyczuła, że jestem zdenerwowany.

Po co ja w ogóle zgodziłem się na jakąkolwiek rozmowę?

— Zmieniłeś się od ostatniego czasu, gdy miałam okazję się z tobą widzieć – jej głos jak zawsze był perfekcyjny i odpowiednio zmodulowany.  — Nadal się denerwujesz, ale już nie tak bardzo.
— Co masz na myśli?
— Na naszych pierwszych zajęciach byłeś tylko przestraszonym i zagubionym studentem. Teraz widzę przed sobą mężczyznę, który w końcu wydoroślał.

Gdy próbowałem jakoś odpowiedzieć na jej stwierdzenie, przy naszym stoliku pojawiła się blondwłosa kelnerka. Przed Kimberley postawiła filiżankę z kawą, a przede mną szklankę z sokiem pomarańczowym. Zapadła między nami cisza i dopiero w momencie odejścia od nas kelnerki, Kimberley zabrała głos.

— Widziałeś tą małolatę? – zmarszczyłem w niezrozumieniu brwi i pokręciłem głową.  — Spodobałeś się jej. Praktycznie rozbierała cię wzrokiem.

Instynktownie odwróciłem się w stronę uśmiechniętej blondynki, która gdy tylko dostrzegła, że się jej przyglądam zalała się szkarłatnym rumieńcem.

— I co z tego?
— Chyba zacząłeś zauważać jak działasz na płeć żeńską – zaśmiała się cicho i upiła łyk kawy.  — Więc nie musisz dziwić się moją propozycją z początku kwietnia.
— Doskonale wiedziałaś, że to chory układ.
— Obie strony mogły z niego skorzystać. I dobrze o tym wiesz.

Położyła swoją dłoń na mojej. Z początku nawet tego nie zauważyłem, dopiero wtedy gdy przejechała po niej paznokciami ocknąłem się i wyswobodziłem spod jej dotyku. Zamiast się zmieszać czy zrobić cokolwiek innego, ona tylko uśmiechnęła się i po raz kolejny upiła swojej kawy.

— Nadal nie lubisz, gdy ktoś cię dotyka?
— Nie lubię, gdy robi to osoba, która nie powinna tego robić – odparłem oschle.

Chciałem się stąd wyrwać. Zaczynała irytować mnie ta cała absurdalna rozmowa. Była tak samo popieprzona jak wtedy w sali wykładowej, gdy proponowała mi ten chory układ.

— Nadal jesteś z... Jak mu tam? Calumem? – pokiwałem niechętnie głową.  — No właśnie. Jak ci się układa z Calumem?
— Dobrze, wręcz świetnie. Nie widzimy świata poza sobą.
— Nie musisz być taki niemiły – uśmiechnęła się lekko.  — Po prostu spytałam.
— Ten temat akurat nie powinien cię obchodzić – posłałem w jej stronę chamski uśmiech.

Postanowiłem to wszystko skończyć i pewnym ruchem wstałem od stolika. Ona tylko spojrzała na mnie z niedowierzeniem, ale nic nie powiedziała. Rzuciłem na stół banknot pięciodolarowy i skierowałem się do wyjścia.

Gdy w końcu znalazłem się na zewnątrz mogłem normalnie odetchnąć. Nie miałem zielonego pojęcia co mogę teraz zrobić. Byłem wyprany z emocji. Wręcz pusty.
Skierowałem się w stronę plaży. Po pięciu minutach drogi złapałem tramwaj jadący w tamtą stronę.

Po kilkunastominutowej jeździe w końcu znalazłem się praktycznie w tym samym miejscu gdzie pierwszy raz byłem z Calumem.
Usiadłem na piasku i bez większego celu zacząłem wgapiać się w widok przede mną.

W którymś momencie wyjąłem z kieszeni kurtki telefon i wybrałem numer do osoby, której teraz najbardziej potrzebowałem.

Odebrała po trzech sygnałach.

Co się dzieje?
— Potrzebuję cię. Przyjedziesz?
Nie będę ci obciągał. Zapomnij.
— Jak ty cholernie umiesz wszystko spieprzyć – zaśmiałem się.
Gdzie jesteś? Mam do ciebie pewną sprawę – w jego głosie wyczuwałem podekscytowanie.
— Tutaj gdzie mnie pierwszy raz wyciągnąłeś.
Plaża?
— Plaża.
Niedługo będę.

Po czym rozłączył się, a mnie opanowała cisza i pojedyncze podmuchy wiatru znad morza.

let's make a deal $ cakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz