🎶 Fergie - Life goes on
***
***
- Miles! Ostrzegam cię! - Krzyczę, śmiejąc się. -
On przed chwilą jadł i takie kręcenie się z nim nie jest bezpieczne.- A tam, co, zrzygasz się na swojego ulubionego wujka? - Pyta Miles, który odkrył swoją nową pasję, czyli zabawę z Tobiasem.
- Za ile wpuszczają do samolotu? - Odzywa się znudzona Ruth.
Theo patrzy na zegarek.
- Za jakieś piętnaście minut - odpowiada, nawet na nią nie patrząc. Ona tylko wydaje z siebie sfrustrowany dźwięk i krzyżuje ręce na piersiach, odwracając od nas głowę. Za jej plecami Miles ją przedrzeźnia i robi głupkowatą minę.
Ruth chyba to słyszała, bo wstaje szybko i gdzieś idzie, chyba byle jak najdalej od nas. Odkąd pojawiła się w naszym towarzystwie bez przerwy ma focha. Jej złość powinna być skierowana tylko i wyłącznie do mnie, ale chyba przeze mnie i Theo znienawidziła całą obsadę. Ten idzie za nią, żeby jakoś ją udobruchać.
- Za ile wpuszczają do samolotu, Theo?! - Miles ciągnie swoją zabawę. - Nie wytrzymam z nimi ani chwili dłużej, to idioci! Nie ma moim poziomie! - Dodaje piskliwym głosem.
Parskamy śmiechem. Cieszę się, że lecą z nami na urodziny Tobiasa, bo nie wiem co robiłabym tutaj sama w towarzystwie Ruth i Theo. Przyjaciele zostają u mnie do jutra, a Theo z Ruth wynajęli pokój w hotelu, bo ona kategorycznie odmówiła spania w moim domu.
***
Ja i Tobias siedzimy z przodu samolotu, Miles, Ansel i Zoë trochę dalej, po prawej, a Ruth i Theo jakieś dziesięć rzędów za nami.
- Tata - mówi Tobias, patrząc na mnie ze smutną miną.
- Chcesz do taty? - Pytam i wstaję. Idę do Theo i Ruth, a ta ostatnia mrozi mnie wzrokiem.
- Chce do ciebie - mówię i podaję mu syna.
- Heeej, misiu - mówi i całuje go w główkę. Uśmiecham się i wracam powoli na swoje miejsce, kiedy słyszę, że Tobias mnie woła. Cofam się.
- Jednak mama? - Mówię i biorę Tobiasa.
- Tata - teraz wyrywa się do Theo.
Marszczę brwi.
- Wiesz co, chyba chce siedzieć ze mną i tobą - Przygryzam wargę i patrzę na Ruth.
Theo też spogląda na nią niepewnie.
- Ruth... Mogłabyś usiąść na miejscu Shai? Chociaż na chwilkę... Tobias...
- Wszystko jest ważniejsze ode mnie! Nie widzisz, że ta zdzira nas próbuje rozdzielić?! I posługuje się do tego tym paskudnym bachorem! - Krzyczy.
Coś zaczyna się we mnie gotować. Uszy i twarz Theo robią się czerwone, widzę, że też ledwo powstrzymuje swoje nerwy.
- Możesz obrażać mnie ile chcesz - syczę, próbując opanować chęć wydrapania jej oczu. - Ale opieprz się od mojego syna, rozumiesz?!
- Przepraszam państwa, pasażerowie skarżą się na hałas - przerywa nam stewardesa.
Ruth prycha i przeciska się obok Theo, żeby iść na moje miejsce. Przy tym posyła mi tak mordercze spojrzenie, że cieszę się, że wzrok jednak nie zabija.
Siadam na jej miejscu z Tobiasem na kolanach.
- Przepraszam Shai, ona... no cóż, nienawidzi ciebie i Tobiego - Theo kręci głową, ale widzę, że nadal jest zdenerwowany.
- Nie zamierzam pozwolić jej na obrażanie mojego syna - mówię ze złością.
- Wiem, przepraszam cię za nią. I ciebie też, synku - uśmiecha się do Tobiasa. - Jesteś moim kochanym skarbem, wiesz? - Bierze go ode mnie i przytula. - A już jutro kończysz roczek! Jesteś już taaaaaakim dużym chłopcem - mówi, a Tobias śmieje się do niego i daje mu buziaka. Zaczynamy się bawić z Tobiasem, nieświadomi, że zajmuje nam to cały lot do Los Angeles, a nie tylko chwilę. Ktoś tu będzie naprawdę wściekły...
CDN.
Koniec dzisiaj czy jutro? 😊