Rozdział 15

979 83 12
                                    

Obudził mnie wielki ból głowy. Sięgnęłam ręką do szafki obok łóżka, gdzie leżały tabletki, wzięłam jedną z nich, popiłam wodą i pomasowałam swoje skronie.

Modliłam się, żeby mi przeszło jak najszybciej, bo wiedziałam, że Poznański nie pozwoli mi zostać w łóżku. Choćby mnie czołg przejechał, raczej byłby nieugięty. Czyli to co zwykle. Czemu akurat ten zimny człowiek musi być naszym szefem?

Podeszłam do szafy, założyłam przypadkowe ubrania i byle jakie buty. Zaplotłam włosy w luźnego kłosa i zeszłam na śniadanie.

Jak wczoraj, kilka osób tam siedziało. Przywitałam się, zrobiłam sobie cappucino i rozejrzałam się po stole. Dzisiaj menu było bardziej urozmaicone. Naleśniki, jajecznica, tosty, kanapki...

Zdecydowałam się na trzy pancake'sy z nutellą. Po minie szefa wywnioskowałam, że będzie nas dzisiaj ostro męczył.

Przy wejściu do jadalni wisiała jakaś kartka. Podeszłam bliżej i przeczytałam:

21 KWIETNIA O GODZINIE 12 ROZPOCZYNAMY TRENING W TERENIE. PROSIMY O UBRANIE SIĘ NA CEBULKĘ I PUNKTUALNOŚĆ. SPOTYKAMY SIĘ O 11:45 PRZED BUDYNKIEM. SPÓŹNIALSCY BĘDĄ UKARANI WYDALENIEM Z OBOZU.

No, Poznański zaszalał.

Zaś wymyślił jakieś bezsensowne ćwiczenia od 12 znając życie do 23. Z pewnością nie będzie nas oszczędzał i ostro nas wymęczy. Super.

Przewróciłam oczami i wróciłam do pokoju.

*****

Równo o 11:45 wszyscy byli przed budynkiem. Wszyscy. Potrafię liczyć i każdy był. Ale oczywiście pieprzony perfekcjonista Poznański musiał sprawdzić obecność. A trwało to 15 minut, bo Dubiel poszedł jeszcze do toalety, przez 5 minut nie wracał, szef posłał Łukasza... Takie błędne koło. W końcu ruszyliśmy około 12:10.

Szliśmy 15 minut do lasku nieopodal. Ciemny bór, pełen dzikich zwierząt i zawiłych tajemnic. Idealny na trening. Pieprz się, Poznański.

Jak to wyglądało? Najpierw rozbrajanie bomb, potem rzuty nożem i z łuku, uniki, przeskoki, podskoki i tak dalej...

Cholera. To było najbardziej wyczerpujące coś w moim zjebanym życiu.

A co robił nasz święty szef? Stał sobie z boku i tylko się nam przyglądał. Wymyślał nam te całe zadania. Jak trafiłeś o centymetr za daleko, kazał ci wszystko powtarzać trzykrotnie. Cudowne metody.

Ale skoro chce być taki wredny, to zagram mu na nosie. Specjalnie bardzo się przykładałam do zajęć, tak, aby nie miał do czego się przyczepić. Żeby nie powiedział, że za daleko, że za blisko, za słabo, za mocno...

Moje starania podziałały. Kiedy była moja kolej, z uwagą przypatrywał się moim poczynaniom i nie dawał żadnych uwag tak jak pozostałym. Po prostu wszystko było idealnie. Ha. To go zgasiłam.

Pozostałym też szło dobrze, widać, że im zależy. Oczywiście kolejna świętoszka Angelika siadła sobie na ściętym drzewie i jak gdyby nigdy nic piłowała sobie paznokcie. Jej zachowanie jest chore. Czyżby zapomniała, że trwa wojna? Że ludzie giną na każdym kroku?

Po kilku godzinach niemalże nieustannych ćwiczeń wszyscy byli tak zalani potem, że wyglądało jakby spotkała nas porządna ulewa. Ubrania kleiły nam się do ciał, a z włosów spływały kropelki.

Od razu po przyjściu do obozu każdy szybko się umył i poszedł natychmiast spać.

********

Rozdział taki średni, ale jestem chora i troche mi sie literki rozmazują -.-

W następnym rozdziale będzie przełomowy moment 💫

Możecie zostawić mi gwiazdke i komentarzyk to może przeziębienie mnie opuści 💊

Aha, no i nie zapominajcie że 15 kwietnia nowe ff!


Papa! ❤

~kolorovva

Misja: PrzetrwaćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz