Rozdział XI

14.7K 559 45
                                    

Rodzice w końcu odwiedzą swój własny dom. Nie mnie, tylko ten budynek. Niestety, ale nawet nie zdążą zobaczyć zmian, jakie wprowadziłam. Wpadną zabiorą, co im potrzebne i znowu wyjadą. I tak ciągle. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio byli chociażby cały dzień w posiadłości. Kolejną smutną widomością jest to, iż Nathaniel postanowił dzisiaj wrócić do siebie. Uparł się niczym osioł i nie chce odpuścić. Jack wyjechał. No chyba wyjechała, nagle któregoś dnia po prostu rozpłynął się w powietrzu, zostawił tylko kartkę z jednym słowem: „Znikam". Nie mam pojęcia, o co mogło mu chodzić. Razem z Blackiem założyliśmy od razu, że znowu wyruszył w te swoją podróż, ale mam wątpliwości. Złe przeczucia nie opuszczają mnie. Po prostu mam wrażenie, że to nie koniec, a on po prostu zaszył się gdzieś i czeka na odpowiedni moment na atak. Jest niczym drapieżnik podczas polować, a my mamy być jego ofiarami.

— Nate, proszę zostań. — Błagam. Nie chce żeby wracał. Nie chce znowu być sama w tym ogromnym domu. Nie wybaczę sobie jak coś mu się stanie a mnie przy nim nie będzie. Przesadzam wiem, Jack jest zdolny do wielu rzeczy, ale na pewno nie do zrobienia poważnej krzywdy swojemu bratu. Mi to, co innego, ja nie jestem rodziną.

— Melody, przestań. Mam swój dom, nie mogę ciągle siedzieć ci na głowie. — Dopina swoją torbę i podnosi ją z ziemi.

— Pff, i tak przesiadujesz tutaj codziennie od rana do wieczora, a czasem nawet w nocy, więc jaka to różnica? — Zakładam ramiona na piersi. Jestem zła, wiem, że nie mam powodu, ale i tak jestem.

— Kwiatuszku, nie złość się. Jest różnica. Dobrze wiesz, że mam w domu obowiązki po za tym rodzice niedługo wracają i musze tam być jak oni przyjadą. — Wolną dłonią gładzi mój policzek.

— Wiem. — Wzdycham i odpuszczam. — Idź już sobie.

— Mel, przecież to nie tak, że nagle przestaniemy się widywać codziennie. Przykro mi skarbie, ale nie uwolnisz się ode mnie. — Puścił mi oczko i się zaśmiał.

— Martwię się, czy tak trudno to zrozumieć?

— Czym się martwisz? — Nie rozumie mnie, wiem to. Ja sama siebie nie rozumiem. Te złe przeczucia mnie nie opuszczają. Jack coś kombinuje, wiem to.

— Jack nie wyjechał, przynajmniej nie daleko. Czuję to. Jest gdzieś blisko i czai się. Obserwuje nas, żeby w odpowiednim momencie zaatakować, wie, że się obawiamy. Zranił nas i chce dokończyć swoje nieskończone dzieło. Niczym łowca dobijający ranną zwierzynę.

— Skąd ty bierzesz te wszystkie porównania? — Lekceważy moje słowa, śmiejąc się pod nosem.

— To nie jest śmieszne. — Złoszczę się i uderzam w ramię. — Naprawdę on coś kombinuje. — Coś w moich oczach musiało na niego zadziałać. Przestał się nabijać i spoważniał.

— Jack jest przebiegłym, cwanym lisem. Na pewno coś kombinuje. Nie wiem czy faktycznie wyjechał czy nie, ale zniknął. Korzystajmy z chwilowego spokoju i nie okazujmy strachu. Pamiętaj łowca zawsze wyczuje, kiedy ofiara się boi i to wykorzysta. Nie dajmy się wykorzystać. Nie podpadajmy w obłęd. Na moment zapomnijmy o nim i tym całym syfie z przeszłości. — Kładzie dłonie na moje ramiona i uciska, masując delikatnie.

— Ale jak to zrobić? Jak zapomnieć? — Pytam zrezygnowana. Ma racje, nie możemy popadać w paranoje. Musimy żyć tu i teraz, a nie przeszłością i przyszłością.

— Zgarnijmy resztę i zróbmy biwak nad jeziorkiem. Jest piątek, zrelaksujmy się na łonie przyrody przez ten weekend. Co ty na to? — Unosi kąciki ust w delikatnym uśmiechu, a w jego oczach pojawia się mały błysk. — Wszystkim przyda się odpoczynek. Zwłaszcza tobie i Lukowi po tych treningach.

Made For Each OtherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz