Rozdział 4

710 26 8
                                    

Następnego dnia nie wstałam w doskonałym humorze. Naprawdę nie miałam humoru. Westchnęłam, a moje oczy zaczęło razić słońce. Zakryłam ręką oczy, wstałam i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam trupa.

Fakt faktem byłam obolała, ale moja skóra była blada, a w dodatku schudłam. Nie wiem ile, ale schudłam.

Tak jak powiedział Jorge ubrałam się grubiej, ogarniając się i wychodząc do reszty na dwór. Zamknęłam drzwi, a po chwili zauważyłam dziewczyny, które z jak największym zainteresowaniem słuchały Jorge.

Obyście ogłuchły.

Czemu jestem niemiła? Nigdy mnie nie budzą. A siebie budzą. Normalnie tryskam radością.

Wyczuj sarkazm.

- Dzień Dobry - przywitałam się i ustawiłam.

- Jak zwykle ostatnia - pokręcił głową Jorge. Nie odpowiedziałam na to, nie miałam siły.

- Więc dzisiaj będziemy się wspinać po drzewach - powiedział, a ja w tej chwili się załamałam. Nie mam siły na podciąganie się.

- Jeśli ktoś nie ma siły na to? - Spytałam

- To biega - uśmiechnął się w moją stronę.

Westchnęłam zirytowana i ruszyłam w stronę dziewczyn.

***

Obecnie jakimś cudem wlazłam na to chore drzewo, czekając, aż inni zjawią się na górze.

- No dziewczyny - zaśmiałam się - ciężko widzę.

- Zamknij się - syknęła Mechi

- A tobie co? - Spytałam, trochę pochylając się w jej stronę

- Nie mam najmniejszej ochoty tutaj włazić i najchętniej bym już wróciła do łóżka - powiedziała blondynka, siadając koło mnie.

Oby ta gałąź się nie złamała.

- Uwierz nie tylko ty - odpowiedziałam, przysuwając się trochę bliżej dziewczyny, gdy w razie czego gałąź się złamie, możliwe, że nie spadnę.

- No dziewczyny, już na górze? - Spytał, wyraźnie zaskoczony Jorge

- Przecież nie na dole - powiedziała Cande

- Zdążyłem zauważyć - dodał - więc teraz schodźcie

- Żartujesz sobie?! - Spytałam oburzona

- Nie, to nie są żarty - odpowiedział, wyraźnie rozbawiony sytuacją.

Popamiętasz mnie.

Zaczęłam schodzić w dół, jednak gdy byłam już prawie przy końcu, poślizgnęłam się i zaczęłam spadać. No oczywiście krzyknęłam, bo bez tego by się nie obeszło. Gdy już miałam zaliczyć twarde spotkanie z ziemią, złapał mnie Jorge.

- Ostrożniej - uśmiechnął się, patrząc w moje oczy, a ja w jego.

- Przepraszam - Szepnęłam, chcąc stanąć, jednak szatyn mnie zatrzymał

- Nic Cię nie boli?

- Nie, jest w porządku - Odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem. Mam motylki w brzuchu.

Okej? Co ze mną nie tak?

Westchnęłam i po chwili stałam już na własnych nogach.

- No panny, już szesnasta, dzisiaj troszeczkę wcześniej skończycie z racji, że jest piątek. Do zobaczenia w niedzielę. - uśmiechnął się i gdy już wszystkie znalazły się na ziemi ruszyliśmy do naszego budynku. Weszliśmy do środka

my stupid heart | jortiniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz