Rozdział 24

549 28 8
                                    

To sen, na pewno sen i zaraz z niego się obudzę. I pomimo tego, że uszczypnęłam swoje ciało po raz 15 nadal mam nadzieję, że to sen. Ale to nie sen i nie mogę go przerwać. Siedzę skulona pod ścianą, oglądając swoje świeże rany. Jak myślicie są szczęśliwi? Zadaję sobie to pytanie, kolejnego dnia pobytu tutaj. Jestem już tutaj dokładnie 4 dni. Na okrągło tutaj kogoś wprowadzają, albo wyprowadzają. Peter miał już też w planach gwałt, ale Bóg wysłuchał moje prośby i do tego nie doszło. Brzydziłabym się siebie. Wszystko mnie boli i nawet nie mam siły wstać. Staram się opracować plan jak stąd się wydostać, ale marnie mi to idzie. Płaczę bo wiem, że niedługo nadejdzie godzina 18, w której Peter znów się tu pojawi i znów będzie robił to co chciał. Nie mogę mu się sprzeciwić, przecież mieliśmy umowę. Moje ubranie nadaje się do spalenia, jest bezużyteczne. Jestem strasznie głodna, a o piciu nie wspomnę. Raz czy dwa dziennie dostaję jakieś jedzenie i picie, a wszystko zjadam w mgnieniu oka. Czuję się jak w więzieniu czy podziemnych lochach. Oprócz mojego planu, którego nie mam rzecz jasna, wielokrotnie planowałam spontaniczną ucieczkę, ale oni chyba znają mnie na wylot i ilekroć próbowałam nie udawało mi się. Wtem drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia wszedł Peter. Już czas..

- Wyglądasz pięknie - zakpił sobie, zignorowałam go - jeszcze trochę i zdechniesz marnie

- Bawi Cię to? - spytałam zachrypniętym głosem - Rób to co zawsze, chcę mieć to za sobą.

- Jaka chętna, ale nie. Przykro mi skarbeńku, ale dzisiaj idziesz to reszty więźniów - uśmiechnął się i brutalnie mnie podniósł. Ugryzłam się w język, aby nie zapiszczeć. Wrzucił mnie do celi z dziewczyną i dwoma chłopakami

- Witaj w naszym gronie - przywitał mnie wysoki szatyn o niebieskich oczach. Uśmiechał się blado

- Cześć - na tyle było mi stać i powoli usiadłam na podłogę. Przymknęłam oczy i zasnęłam.

***

7 dzień, 8 godzina i 46 sekunda. Jestem zahipnotyzowana w tykające na ścianie wskazówki zegara. Wszyscy śpią, a ja mam drugi dzień bezsenności. Nie potrafię spać, a nawet odechciało mi się jeść i żyć. Wszystko wydaje się być teraz takie ciemne, niebezpieczne. Rzeczywistość taka odległa, a marzenia poszły w zapomnienie. Zapomniałam już o tym jaki sens ma życie. Liczę każdy dzień, godzinę, minutę i sekundę. Czas dłuży się coraz bardziej, a ja nadal nie wiem kiedy mogę pożegnać się z życiem.

Jesteś silna, jesteś piękna, jesteś dobra.

Nie jestem.

Od pewnego czasu gubię się w własnych myślach, w własnym świecie. Damien i Jason - tak mają na imię chłopaki, którzy śpią już nie przejmują się niczym. Są tutaj już 2 miesiąc i przyzwyczaili się do tego. Lali - tak ma na imię dziewczyna, która leży obok mnie i patrzy w sufit jest tutaj już 3 tydzień. W jej płonie nadzieja na to, że ktoś ją uratuje, a ja jej nie mam.

Z dnia na dzień jestem coraz słabsza i nie daję rady. Prędzej czy później nie wytrzymam i mnie już tu nie będzie. Będę wspomnieniem. Wtem przy swoim prawym uchu usłyszałam szept Lali

- A może tak uciekniemy? - spojrzałam na nią, a w jej oczach paliła się nadzieja. Już czwarty raz byśmy próbowały

- Lali..

- Tini, proszę. Ja chcę zobaczyć jeszcze moich przyjaciół. Nie wierzę, że nie marzysz o tym samym - mówiła błagalnym głosem.

- W porządku - odparłam, a ona przytuliła. Spięłam wszystkie mięśnie, całe ciało zaczęło mnie szczypać. Kolejne świeże rany i poprzednie niezagojone..

- Przepraszam - spojrzała nam nie ze skruchą - a teraz chodźmy - wzięła najdelikatniej jak potrafiła krzesło i postawiła je przede mną obok ściany. Patrzałam na nią pytającym wzrokiem.

my stupid heart | jortiniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz