Rozdział 23

564 25 24
                                    

Obudziłam się z cholernym bólem głowy, ale.. to nie było moje mieszkanie. To nie było mieszkanie Jorge. Nie wiedziałam gdzie jestem, a tym bardziej jak i kiedy tu trafiłam. Rozejrzałam się dookoła zauważając obraz.. to przecież Peter! Cholera, mam luki w głowie. Za nic w świecie nie mogę sobie niczego przypomnieć i w dodatku byłam przywiązana do krzesła. Wierciłam się, Bóg wie co jeszcze, marzyłam tylko o tym żeby się stąd wydostać. Nawet nie mogłam liczyć na pomoc, oprócz mnie nie było tutaj żywej duszy. Kiedy już się zmęczyłam, odchyliłam głowę do tyłu czując napływające łzy do oczu z powodu bezsilności, byłam bezsilna. Wtem moim oczom ukazała się postać Petera, która przyglądała mi się z rozbawieniem wymalowanym na twarzy

- Śmieszne - okrążył mnie i stanął dokładnie naprzeciwko mnie. Już chciałam odpowiedzieć, ale przeszkodziła mi w tym taśma, która znajdowała się na moim ustach. Chyba zrozumiał o co chodzi i odkleił ją, ale zrobił to zdecydowanie za mocno. Cholernie szczypało.

- Gdzie ja jestem? - pierwsze pytanie, które zadałam

- Jesteś w mojej bazie, dokładnie dziwieście kilometrów od twojego wojska - uniósł kącik ust ku górze

- A reszta?

- Twoi przyjaciele są kilka sal obok, ale twój chłoptaś.. nie wiem czy jeszcze żyje - zaśmiał się z kpiną. Poczułam niesamowitą wściekłość i jednocześnie zbierało mi się na płacz. On nie może umrzeć, po prostu nie może.

- Zostaw go w spokoju, co on Ci zrobił? Ich też wypuść, są niewinni - odparłam prawie że błagalnym tonem.

- A więc ty jesteś winna? Ciekawe czego..

- Cholera, Peter! Jesteś chory, idź się lecz, cokolwiek! Zostaw mnie i ich w spokoju, to są moi przyjaciele. Jeżeli chcesz mnie zniszczyć proszę bardzo, ale wypuść ich. Błagam - jeżeli ja nie mogę być szczęśliwa, to niech oni będą i on. Nienawidzę patrzeć na to jak moje najukochańsze osoby cierpią.

- Coś ty powiedziała? - podszedł do mnie niebezpiecznie blisko, a w jego oczach widniały iskierki wściekłości.

- Prawdę - prychnęłam pogarszając sytuację. Sekundy później poczułam mocne pieczenie na lewym policzku, łzy stanęły mi w oczach, ale nie uronię łzy. Nie teraz.

- Jeszcze? - uśmiechnął się szyderczo na co oplułam go w twarz.

- Mocna jesteś - jego pięść znalazła się prosto na moim brzuchu. Niesamowite skręciło mnie jak i moje wewnętrzności, cholernie bolało.

- Robisz to z nienawiści czy zazdrości? - spytałam, patrząc mu prosto w oczy

- Jak myślisz? - chodził dookoła mnie

- Kochałam Cię - może to coś zadziała, a on natomiast parsknął

- Tak, że poleciałaś do Jorge?

- Kochałam, dopóki nie postanowiłeś umrzeć - zakpiłam ze śmiechem - a może się go boisz, co? Tak, że nawet z nim sobie nie dajesz rady? - dodałam z rozbawieniem, na co oberwałam w szczękę. Na wargach poczułam znany, metaliczny smak krwi.

- Powiedz tak jeszcze raz, a zobaczysz co spotka Ciebie i ich - powiedział mi to wprost do ucha, a przez moje ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze

- Jesteś nic nie wart. Zniszczyłeś sam siebie i stałeś się potworem - powiedziałam to z szczerością. Uważałam go za potwora i zdania nie zmienię. Tym razem oberwałam i w twarz i ponownie lecz tym razem podwójnie w brzuch. Pewnie zastanawiacie się czemu dalej się w to bawię przy czym cierpię. Otóż to, że jeżeli to na mnie się wyżyje możliwe, że ich wypuści, a ja cóż.. ważne żeby oni byli szczęśliwi. W pewnym momencie drzwi się otworzyły, a w nich stanęli jacyś mężczyźni i.. Mechi, Diego, Ruggero i Jorge. Oczy natychmiast się mi zaszkliły. Diego miał rozwaloną brew, a Mechi i Ruggero sine policzki. Jorge był chyba najbardziej z nas obolały. Było widać czerwone ślady, ale i siniaki. Chciałam się ruszyć, ale Peter automatycznie na mnie wrzasnął

- Siedź! - patrzyłam na nich z bólem w sercu. Wprowadzili ich tutaj i posadzili również na krzesłach po czym przywiązali.

- A więc cała gromadka już jest. Będę niszczyć każdego z was po kolei, ale najpierw zacznę od Ciebie - spojrzał na blondynkę

- Zostaw ją! - krzyknął Ruggero za co oberwał w twarz. Łza spłynęła mi policzku, byłam bezsilna. Po prostu bezsilna..

- A może ty chcesz? - zwrócił się do niego z kpiną Peter.

- Naprawdę sprawia Ci przyjemność grania na uczuciach Tini? Sądzisz, że tym coś wskurasz? - odezwał się Diego z nienawiścią przeplataną z smutkiem.

- Zacznijcie od niego - warknął Peter. Podeszli do Diego i zaczęli go bić.

- Stop! - krzyknęłam - zostaw ich, proszę! Zrób to mi, ale ich wypuść - spojrzał na mnie z podniesioną brwią, a wszyscy patrzyli na mnie obserwując każdy milimetr ciała.

- Kusząca propozycja, ale przykro mi. Ciebie chcę zniszczyć - podszedł do mnie i dostałam prosto w brzuch po raz kolejny. Jorge próbował jakoś się wyrwać, ale sam oberwał.

- Kurwa, zabrać ją stąd! Inaczej nigdy tego nie skończę. Weźcie ją do katowni - podeszli do mnie, a ja na wszystko się zgadzałam. Po prostu. Kiedy stałam już o właściwie nie własnych siłach, bo ci mężczyźni podtrzymywali mnie spytałam:

- Zrób ze mną co będziesz chciał, ale ich wypuść. Obiecaj mi to - spojrzałam ostatecznie na niego, a następnie na wszystkich po kolei. Mój wzrok najdłużej był wbity w Jorge

- W porządku - odparł i spojrzał na moich przyjaciół - dzisiaj stąd wyjdziecie, ale nie ważcie się tu wracać. Jej tu wtedy już nie będzie - przełknęłam ślinę po czym razem z tymi mężczyznami przeszłam do katowni. Było tam.. pusto i właściwie świeże ślady krwi. Bałam się, cholernie.

Teraz już wiem jak wygląda piekło.

***

915 słów!

Hej :3 Ogólnie to porobiło się, co? Tini poświęca się, ale jej przyjaciołom wcale nie będzie wesoło. Peter ich wypuści, a ona tu zostanie i no cóż nie będzie ciekawie. Tini będzie cierpieć i to bardzo.

A wam jak się podobał rozdział?

Dziękuje za przeczytanie rozdziału, zostaw po sobie gwiazdkę i komentarz będzie mi bardzo miło :)

my stupid heart | jortiniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz