Rozdział 29

613 27 6
                                    

Zaczęłam powoli otwierać oczy gdzie zastałam twarz Pepe. Przełknęłam cichutko ślinę i delikatnie podniosłam kołdrę, która następnie przykryłam spowrotem. Czyli to jednak nie był sen, ja naprawdę to zrobiłam z nim. Jęknęłam żałośnie pod nosem po czym wstałam i czym prędzej nałożyłam na siebie spodnie dresowe i koszulkę dresową i z szafki sięgnęłam czystą bieliznę. Już chciałam odkluczyć drzwi, kiedy usłyszałam zaspany głos Barroso

- Dzień Dobry - odwróciłam głowę, a tam zastałam go delikatnie uśmiechniętego.

- Cześć - starałam się powiedzieć to dosyć głośno

- Coś nie tak? - zmarszczył brwi

- To w ogóle nie powinno się wydarzyć - wypaliłam i patrzyłam na jego reakcję

- Nie dawałaś mi znaków żebym przestał - podniósł się do pozycji siedzącej

- Ugh, byłam zdesperowana, okej? Potrzebowałam bliskości z drugą osobą, ugh wykorzystałam Cię - opuściłam bezradnie ramiona w dół, opierając się o ścianę

- Myślałem, że coś z tego wyjdzie..

- Pepe, wiesz, że kocham Jorge i nic tego nie zmieni. Przepraszam, że to zrobiłam ja, po prostu.. potrzebowałam tego.

- I nadal potrzebujesz? - uśmiechnął się blado, a ja na usłyszenie tych słów otwarłam szeroko oczy ze zdziwienia, a kiedy doszło do mnie co właśnie powiedział opuściłam głowę w dół bo na moją twarz wlał się rumieniec.

- Zdradzasz sama siebie - zaśmiał się po czym wstał, uprzednio owijając się kołdrą wokół pasa i podszedł do mnie.

- To jak? - założył kosmyk włosów za moje ucho po czym musnął moje usta, a ja stałam zesztywniała pod ścianą. Przygryzłam wargę po czym położyłam dłonie na jego klatce piersiowej i delikatnie odepchnęłam.

- Nie obiecuję - odparłam po czym odkluczyłam drzwi i wyszłam, a ostatnie co widziałam to jego chytry uśmiech.

***

Urodziny mojej mamy - jedyny dzień w roku, w którym widzę ją i jej przyjaciółki razem. Na ogół ciągle tylko z jedną się spotyka, a to jest jedyny dzień w roku, w którym one wszystkie się zjeżdżają właśnie do nas. Emanuela, Rachel i Jany. Cudowne kobiety, które wprost uwielbiam.

Wszystko by było do końca dobrze gdyby nie to, że dostałam sms-a od Jorge z treścią, że wkrótce się zobaczymy, a w dodatku jakby tego było mało muszę iść z Caro do centrum handlowego po prezent dla mamy. Jestem niemalże pewna, że szatynka pójdzie ze mną tym bardziej, że ona sama jeszcze nie kupiła prezentu.

- Caro? - spytałam, kiedy połączenie zostało zaakceptowane

- We własnej osobie - usłyszałam śmiech przyjaciółki

- Nie wiem co brałaś, ale idziesz ze mną do galerii? Potrzebuję prezentu dla mamy..

- Przykro mi Martu, ale właśnie jaram - usłyszałam ponownie donośny śmiech

- Nie mów do mnie Martu! Dobrze wiesz, że nie lubię kiedy ktoś tak do mnie mówi, a zresztą i tak jesteś zjarana. Mówiłam Ci żebyś więcej tego nie robiła - westchnęłam zrezygnowana

- Ee tam gadasz, fajnie jest. To co na wieczór mam być?

- Tak - mówię, a następnie słyszę odgłos rozłączenia. Zaciskam oczy i ręce, które układają się w pięść

- Boże widzisz, a nie grzmisz! - uderzam delikatnie w blat stołu

- Dlaczego krzywdzisz niewinny blat od stołu? - w kuchni pojawił się mój brat - Może z powodu twoich wczorajszych jęków - już chciałam go zignorować, ale kiedy dokończył zdanie stanęłam jak słup.

my stupid heart | jortiniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz