Rozdział dwunasty: Paraliż

4.9K 570 455
                                    

Harry'emu się to nie spodoba.

Mam to gdzieś, powiedział sobie stanowczo Draco kiedy Harry drgnął lekko na szpitalnym łóżku i po chwili otworzył oczy. Wcale nie musi mu się to podobać. Ma to znieść i basta. Nie zostawię go samego.

Draco zacisnął zęby. Chciał powiedzieć Harry'emu prawdę o tym, co wczoraj zobaczył, a potem usłyszał kiedy Harry był już w skrzydle szpitalnym. Harry'emu to też się nie spodoba.

Draco miał to gdzieś. Czasami przyjaciele powinni robić swoim przyjaciołom nawet to, co im się nie spodoba.

- Draco - powiedział Harry, patrząc się na niego z zaskoczeniem jak i z innymi uczuciami, których Draco nawet nie próbował odczytać. Harry się go tu nie spodziewał. Tyle sam wiedział. Czas było przejść do bardziej ciekawych tematów. - Co ty tu robisz? Nie powinieneś się uczyć?

- Jest niedziela - powiedział Draco, przysuwając się do niego. - Nie mamy lekcji. Żadnej pracy domowej też nie, chyba, że sam chcę ją zrobić. - Poświęcił chwilę na przyjrzenie się Harry'emu. Ten po prostu patrzył na niego, osłupiały, i mrugał. Jego oczy były tej odległości bardzo zielone, a wzrok spokojny choć ostrożny. Miał przechyloną lekko głowę i jego grzywka, dla odmiany, odsłaniała jego bliznę w kształcie błyskawicy. Draco uśmiechnął się wbrew sobie. Często czuł się przy Harry'm kompletnie bezradny i to była jedna z tych okoliczności - nie rozumiał jak Harry może być tak potężny, że Draco dostawał przy nim bólów głowy, a jednocześnie tak bezradny, że Draco miał ochotę tylko go przytrzymać blisko przy sobie i chronić przed całym złem tego świata.

- No dobrze, więc jest niedziela - powiedział Harry. - A nie jesteś głodny? - Odwrócił głowę i spojrzał przed szpitalne okno. - Chyba musi dochodzić południe.

- Zjadłem solidne śniadanie - powiedział Draco. Postanowił być cierpliwy. Zbijanie sugestii Harry'ego, które miałyby go stamtąd odciągnąć było dobrym ćwiczeniem przed rozzłoszczonym Harrym, z którym zaraz będzie miał do czynienia.

- Och. - Harry zamilkł na chwilę, jakby zastanawiał się, co jeszcze może powiedzieć. Draco obserwował jego kombinacje i leniwe koła, jakie locusta zataczała na piersi Harry'ego. Sylarana go fascynowała. Fascynowała wszystkich Ślizgonów i niektórzy niemal czcili Harry'ego za to, że potrafi z nią rozmawiać. Draco nie sądził, żeby Harry to w ogóle zauważył. - No to, ee, nie chcesz świętować ze wszystkimi wczorajszego zwycięstwa?

- I tak nie było zbyt wiele świętowania bez ciebie - powiedział Draco, po czym wziął głęboki oddech. - I nie, Harry, nie jestem zmęczony, nie mam ochoty iść do biblioteki, żeby się pouczyć na zapas przed zajęciami z profesorem Snape'em i nie jestem zainteresowany spacerem nad jeziorem. Nawet przyniosłem trochę jedzenia Sylaranie. Proszę. - Sięgnął do kieszeni i wyciągnął tartę melasową, którą poprzedniego dnia podwędził w czasie kolacji. Podał ją Sylaranie, która wydała z siebie syk, który Draco ośmielił się zinterpretować jako zadowolony i oderwała kawałek tarty. Draco widział jej lśniące, złożone kły ilekroć otworzyła pyszczek, żeby delikatnie złapać kolejny kęs.

- Och - powiedział znowu Harry. - Dziękuję.

Sylarana obróciła się w jego stronę i syknęła coś, przez co Harry otworzył szerzej oczy. Syknął z powrotem. Draco przymknął oczy. Słyszał historie o wężomówcach, ale nigdy się nie spodziewał, że kiedyś któregoś spotka, chyba że Mroczny Pan zdoła kiedyś powrócić. Nie był w stanie się do tego przyzwyczaić nawet po miesiącu od ogłoszenia Harry'ego. Wciąż go zaskakiwało i dotykało czegoś głęboko w nim ukrytego, na co jeszcze nie miał nazwy. Chyba najbardziej ślizgońskiej części jaka w nim była.

Żadne usta poza wężowymiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz