Rozdział piętnasty: Nikt nigdy nie zauważa Puchonów

5.1K 566 528
                                    

...nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek będziemy mieli takie problemy przez to, że jeden z moich synów po prostu zachował się jak Gryfon...nie rozumiem jak mogłeś to zrobić, Harry...Connor powiedział mi, że go użyłeś na nim swojej magii, na nim, przecież nigdy tego wcześniej nie zrobiłeś...

Harry zamknął oczy. List od jego ojca przyszedł z samego rana i przeczytał go już kilka razy. Za każdym razem uwalniała się kolejna emocja i dołączała do wiru innych, które już krążyły wokół jego głowy.

Zawód (czy to się naprawdę musiało tak skończyć?), zmartwienie (nie chciał rozzłościć swojego ojca, naprawdę nie chciał), żal (jak teraz o tym myślał, to mógł się rozprawić z Connorem na kilka innych sposobów), smutek (było mu naprawdę przykro, że James jest na niego zły), desperacja (jeśli Connor był na niego zły, to Harry pragnął go od razu znaleźć i przeprosić, i nieważne było że Connor nie przyjąłby przeprosin), satysfakcja (gdyby tylko miał okazję to pewnie rzuciłby na Connora Silencio jeszcze raz), złość (czy Connor naprawdę musiał napisać do ich rodziców o czymś tak nieprawdopodobnie nieistotnym, zamiast o swoich podejrzeniach, że to Harry spetryfikował Lunę i Neville'a?)...

Nie umiał ich opanować, jeszcze nie. Pływał w nich i czasem się podtapiał, a czasem kompletnie wymykały mu się spod kontroli, tak samo jak jego cele by chronić i bronić Connora. W jednej chwili mógł myśleć dość poważnie o tym jak bardzo nie powinien już nigdy więcej używać magii na swoim bracie, chyba że w jego własnej obronie, a w chwilę potem definicja rozszerzała się na chwile, w których musiałby chronić samego siebie, czy powstrzymać Connora przed zrobieniem czegoś głupiego, a potem znowu zawężały.

- Tego nie rozumiem - wymamrotał na głos.

A ja tak.

Harry podskoczył i spojrzał w górę. Draco stał przed nim, miał jedną brew podniesioną do góry. Rzucił w Harry'ego krawatem.

- Śniadanie się kończy za dziesięć minut, Harry - zauważył Draco. - A tymczasem ty siedzisz tu jak ten ciołek i gapisz się na ten list. Nie sądzę, żebyś był w stanie wyczytać z niego cokolwiek nowego.

Harry wstał i zawiązał krawat, upewniając się przy okazji, że Sylarana wciąż jest owinięta wokół jego ramienia. Oczywiście, że była. Nie ruszyła się odkąd musiała zrobić z siebie węzeł gordyjski wokół pudełka. Skąd miałbyś wiedzieć, co się dzieje? zapytał Dracona, kiedy wyszli na korytarz, żeby udać się do Wielkiej Sali. Nie cieszyła go specjalnie perspektywa do rozmawiania z innymi ludźmi w swojej głowie, ale w ciągu ostatnich kilku dni zdążył się do tego przyzwyczaić. Nie było innego wyjścia. Marudzenie o tym nie miało sensu, nawet mentalnie, zwłaszcza, że teraz już nie tylko Sylarana mogła go wtedy usłyszeć i go za to skarcić.

Bo to wszystko przez dziury w sieciach, powiedział Draco. Snape powiedział ci o sieciach?

Harry kiwnął głową. Był zaskoczony, że widział swój umysł w ten sposób, albo raczej, że inni widzieli jego umysł w ten sposób, jedno z dwojga; od niedzieli miał już dwie lekcje ze Snape'em i wciąż nie rozumiał wszystkiego, co powinien wiedzieć o oklumencji. Natłok emocji i natarczywych myśli mógł mieć z tym coś wspólnego, oczywiście.

Obawa (czy kiedykolwiek uda mu się w pełni opanować oklumencję?), duma (jak do tej pory nieźle sobie radził), ponura determinacja (musi być gotów na moment, w którym Riddle ucieknie z pudełka, ponieważ to od niego wszystko będzie zależało, nie od Harry'ego, Snape'a czy kogokolwiek poza pudełkiem), zgroza (bał się tego, co poza Riddle'em wyjdzie z pudełka)...

Emocje niespodziewanie podjęły znowu swój szalony taniec i równie nagle zniknęły. Harry zamrugał, po czym spojrzał na Dracona, który złapał go za ramię.

Żadne usta poza wężowymiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz