Draco nie przestawał utyskiwać i jęczeć nad faktem, że Harry nie odwiedzi ich w czasie wiosennej przerwy świątecznej już drugi dzień z rzędu, więc Harry poświęcał więcej uwagi śniadaniu niż jemu, kiedy nagle Draco złapał go za ramię.
- Patrz - szepnął. - Co on tu robi?
Harry spojrzał w górę, mrugając, ale nie zobaczył nikogo stojącego obok ich stołu; w tonie Dracona było tyle niedowierzania, że w pierwszej chwili pomyślał, że to Connor przyszedł z wizytą. Wtedy się zorientował, że Draco patrzy w górę. Harry spojrzał za nim.
Puchacz wirginijski wleciał oknem i krążył majestatycznie nad stołami, jakby nie wiedział dokładnie gdzie wylądować. Sowy pocztowe przyleciały i poleciały, więc ściągnął na siebie uwagę wszystkich. Harry pokręcił lekko głową.
- Rozpoznajesz tę sowę? - szepnął do Dracona.
- To Juliusz - powiedział Draco, nie odrywając oczu od sowy.
- Co? - Harry spróbował wyciągnąć z niego coś ponad samo imię, które kompletnie nic mu nie mówiło.
- To jest... formalna sowa mojego ojca - powiedział Draco z krótkim wahaniem, jakby chciał to jakoś inaczej ubrać w słowa, ale nie znalazł żadnych. - Tylko raz widziałem jak używa Juliusza do przekazania wiadomości, kiedy pokłócił się o coś z ojcem Pansy i chciał go oficjalnie zaprosić na wizytę, żeby to omówić. Nie mam pojęcia, czemu teraz go wysłał.
Harry obserwował sowę i wcale nie był zdziwiony gdy Juliusz wykonał jeszcze jedno koło, po czym skierował się w stronę stołu Slytherinu, lądując tuż przed nim. Z tak bliska jego ogromne rozmiary były jeszcze bardziej imponujące. Harry spojrzał mu w jego złote oczy patrzące na niego spod zrobionych z piór rogów i czekał.
Juliusz, nie odrywając oczu od Harry'ego, wyciągnął jeden z pazurów. Harry wziął niewielki pakunek od niego i go rozwiązał. Był owinięty w jedwab utkany z jakimś innym materiałem, dzięki któremu był nie tylko delikatny, ale i silny. Harry słyszał o nim, choć jeszcze nie miał okazji się z nim zetknąć. Prawdopodobnie dodatkowym materiałem były nitki akromantuli.
W środku, jak poniekąd oczekiwał - nie tak naprawdę, ale trochę - znajdował się niewielki kawałek pergaminu, złożony w pół, i mały, zielony kamyk. Harry obrócił kamień. Był wyrzeźbiony na kształt paznokcia i nie był szmaragdem, choć miał jego kolor.
Zerknął na pergamin, bardziej notatkę niż list.
Dla Harry'ego Pottera, z okazji pierwszego dnia wiosny. Niech nasz rozejm rośnie równie jasno i zielono jak ten kamień co nas łączy.
Lucjusz Malfoy
Harry zacisnął usta i uśmiechnął się, patrząc znowu na kamień. Tak, tego dnia była równonoc, pierwszy dzień wiosny. Lucjuszem kierowały najstarsze tradycje, nakazujące wysyłać dary w dni zmian pór roku; prawdopodobnie pierwszy pojawił się w dniu przesilenia zimowego, choć Harry leżał wtedy nieprzytomny w szpitalu. Łącząc dary rozejmu do naturalnego cyklu przesileń i równonocy Lucjusz prezentował swoją szczerość i gorliwość do utrzymania rozejmu tak długim i permanentnym jak same pory roku.
- Co to znaczy? - zapytał zaciekawiony Draco. Wziął kamień od Harry'ego i przyjrzał mu się. - Ładny. Ale co oznacza?
- Później ci powiem - powiedział Harry i zabrał kamień z powrotem, po czym schował go do kieszeni.
- Harry - jęknął Draco. - Powiedz mi teraz.
- Jeśli ci powiem - powiedział Harry, wstając od stołu, żeby zdążyć na zajęcia z zaklęć - to przestaniesz naciskać na to, żebym pojechał do ciebie na Wielkanoc?
CZYTASZ
Żadne usta poza wężowymi
FanfictionDrugi tom Sagi Poświęcenia AU KT, Ślizgoński!Harry. Harry wraca do Hogwartu, zdeterminowany do dalszego chronienia swojego brata, Connora, który jest Chłopcem, Który Przeżył, przy jednoczesnym nie wychylaniu się z cienia. W zeszłym roku jednak dwóch...