Rozdział dwudziesty piąty: Co się stało w czasie wiosennej przerwy

4.9K 534 996
                                    

Draco nie przestawał utyskiwać i jęczeć nad faktem, że Harry nie odwiedzi ich w czasie wiosennej przerwy świątecznej już drugi dzień z rzędu, więc Harry poświęcał więcej uwagi śniadaniu niż jemu, kiedy nagle Draco złapał go za ramię.

- Patrz - szepnął. - Co on tu robi?

Harry spojrzał w górę, mrugając, ale nie zobaczył nikogo stojącego obok ich stołu; w tonie Dracona było tyle niedowierzania, że w pierwszej chwili pomyślał, że to Connor przyszedł z wizytą. Wtedy się zorientował, że Draco patrzy w górę. Harry spojrzał za nim.

Puchacz wirginijski wleciał oknem i krążył majestatycznie nad stołami, jakby nie wiedział dokładnie gdzie wylądować. Sowy pocztowe przyleciały i poleciały, więc ściągnął na siebie uwagę wszystkich. Harry pokręcił lekko głową.

- Rozpoznajesz tę sowę? - szepnął do Dracona.

- To Juliusz - powiedział Draco, nie odrywając oczu od sowy.

- Co? - Harry spróbował wyciągnąć z niego coś ponad samo imię, które kompletnie nic mu nie mówiło.

- To jest... formalna sowa mojego ojca - powiedział Draco z krótkim wahaniem, jakby chciał to jakoś inaczej ubrać w słowa, ale nie znalazł żadnych. - Tylko raz widziałem jak używa Juliusza do przekazania wiadomości, kiedy pokłócił się o coś z ojcem Pansy i chciał go oficjalnie zaprosić na wizytę, żeby to omówić. Nie mam pojęcia, czemu teraz go wysłał.

Harry obserwował sowę i wcale nie był zdziwiony gdy Juliusz wykonał jeszcze jedno koło, po czym skierował się w stronę stołu Slytherinu, lądując tuż przed nim. Z tak bliska jego ogromne rozmiary były jeszcze bardziej imponujące. Harry spojrzał mu w jego złote oczy patrzące na niego spod zrobionych z piór rogów i czekał.

Juliusz, nie odrywając oczu od Harry'ego, wyciągnął jeden z pazurów. Harry wziął niewielki pakunek od niego i go rozwiązał. Był owinięty w jedwab utkany z jakimś innym materiałem, dzięki któremu był nie tylko delikatny, ale i silny. Harry słyszał o nim, choć jeszcze nie miał okazji się z nim zetknąć. Prawdopodobnie dodatkowym materiałem były nitki akromantuli.

W środku, jak poniekąd oczekiwał - nie tak naprawdę, ale trochę - znajdował się niewielki kawałek pergaminu, złożony w pół, i mały, zielony kamyk. Harry obrócił kamień. Był wyrzeźbiony na kształt paznokcia i nie był szmaragdem, choć miał jego kolor.

Zerknął na pergamin, bardziej notatkę niż list.

Dla Harry'ego Pottera, z okazji pierwszego dnia wiosny. Niech nasz rozejm rośnie równie jasno i zielono jak ten kamień co nas łączy.

Lucjusz Malfoy

Harry zacisnął usta i uśmiechnął się, patrząc znowu na kamień. Tak, tego dnia była równonoc, pierwszy dzień wiosny. Lucjuszem kierowały najstarsze tradycje, nakazujące wysyłać dary w dni zmian pór roku; prawdopodobnie pierwszy pojawił się w dniu przesilenia zimowego, choć Harry leżał wtedy nieprzytomny w szpitalu. Łącząc dary rozejmu do naturalnego cyklu przesileń i równonocy Lucjusz prezentował swoją szczerość i gorliwość do utrzymania rozejmu tak długim i permanentnym jak same pory roku.

- Co to znaczy? - zapytał zaciekawiony Draco. Wziął kamień od Harry'ego i przyjrzał mu się. - Ładny. Ale co oznacza?

- Później ci powiem - powiedział Harry i zabrał kamień z powrotem, po czym schował go do kieszeni.

- Harry - jęknął Draco. - Powiedz mi teraz.

- Jeśli ci powiem - powiedział Harry, wstając od stołu, żeby zdążyć na zajęcia z zaklęć - to przestaniesz naciskać na to, żebym pojechał do ciebie na Wielkanoc?

Żadne usta poza wężowymiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz