Rozdział trzydziesty: Serce burzy

4.5K 551 254
                                    

Notka od autorki: Oto zaczynamy niemal ostatni rozdział; po nim następuje jeszcze tylko jeden normalny rozdział, potem jest interludium i następuje koniec drugiego roku.

* * *

Snape zmarszczył brwi. Czuł w umyśle dziwne uczucie ciągnięcia, chęć wyjścia z gabinetu dyrektora i... zrobienia czegoś. Nie był pewien, co właściwie go tak męczyło, czy to zrobienie jakiegoś eliksiru, czy chęć pójścia do skrzydła szpitalnego, żeby zobaczyć co z Draconem, ale wiedział, że koniecznie chciał wyjść.

Ale jakżeby mógł? Connor Potter był tuż przed nim, a dyrektor mówił właśnie jak wspaniała była jego historia i jak zainspiruje ona pozostałych uczniów kiedy usłyszą ją w czasie pożegnalnej uczty.

Snape skrzywił się. Umiał sobie przetłumaczyć słowa Dumbledore'a. Gryffindor właśnie zdobył Puchar Domów. Znowu.

Odwrócił wzrok od tego nieznośnego gnojka, ale odkrył, że jego oczy wciąż do niego wracają. Z jakiegoś powodu, czy się go kochało czy nie znosiło, Connor Potter był w centrum tego pokoju.

Snape nabrał przez to podejrzeń. Przypominało mu to efekty jednego zaklęcia. Lada moment przypomni sobie nazwę tego zaklęcia, był tego pewien. Miał to na końcu języka, po prostu ciągle mu umykało. Zamknął oczy i potarł dłonią czoło.

- Severusie?

Snape spojrzał w górę. Dumbledore zauważył jego frasunek i uśmiechał się do niego ciepło.

- Czy byłbyś tak miły i poszedł zobaczyć jak trzyma się młody pan Malfoy? - poprosił go delikatnie. - Jestem pewien, że ucieszy się na widok głowy swojego domu.

Snape kiwnął sztywno głową. Nie mógł sobie przypomnieć, czemu właściwie przyszedł do gabinetu. Oczywiście, była kwestia spetryfikowanego ucznia - jakiegoś Puchona - i wiadomość, że Potter poszedł do Komnaty Tajemnic, żeby walczyć z Riddle'em, ale nie wiedział, że Draco też tam poszedł. I czemu by miał? Przecież nie przyjaźnił się z Potterem...

Wyszedł z gabinetu i jak tylko znalazł się poza bezpośrednim otoczeniem Pottera, zrozumienie uderzyło go jak obuchem.

Harry.

Snape ruszył biegiem.

* * *

Pobiegł prosto do frotowych wrót Hogwartu, zgadując że Harry raczej nie poszedłby do skrzydła szpitalnego, albo z powrotem do pokoju wspólnego Slytherinu. Ale być może, westchnął do siebie, opierając się o futrynę i próbując uspokoić oddech, po prostu pobiegł za zewem magii, który wysyłał z siebie Harry.

Była noc. Gwiazdy i księżyc na pewno gdzieś świeciły. Po prostu nie nad Hogwartem.

Zamiast tego słup ciemności, tak czarny, że oczy Snape'a bolały od patrzenia na niego, wznosił się tuż przed Zakazanym Lasem i chociaż teraz krążył jeszcze leniwie, to przyglądając mu się, Snape zauważył, że ten powoli przyśpiesza. Tworzył solidną ścianę wirującego, czarnego wiatru i niósł ze sobą zimę. Już spod wrót czuć było chłód. Gryzł on w gardło i nozdrza i Snape pomyślał, że pewnie w środku wiru trawnik jest już usłany śniegiem - o ile była tam jeszcze w ogóle jakaś trawa. Roznoszący się od słupa wicher niósł ze sobą gałęzie i deski, które prawdopodobnie pochodziły ze schowka na miotły do quidditcha i Snape w pewnym momencie zobaczył przelatujące wyrwane z korzeniami drzewo. I ta burza rosła, powoli, ale z determinacją. Nie było wątpliwości, że niebawem zacznie napierać na osłony Hogwartu.

Gorsza jednak od siły fizycznej była potęga magii. Czuł, jak wylewa mu się poza tarcze, które Lucjusz kiedyś nauczył go wznosić, przeciekając do wszystkich niezajętych kątów jego ciała i umysłu i żądając jego uwagi. To było jak moc Mrocznego Pana i Snape wyczuł w niej podobieństwo na tyle duże, że przez chwilę zastanawiał się, czy to nie Tom Riddle tam leży, zamiast Harry'ego. Ale nie; gdyby to był on, to ta moc niosłaby ze sobą znajomy, okrutny charakter, który Snape czuł noc za nocą, kiedy jeszcze służył wśród śmierciożerców. Ta moc była dzika i niosła ze sobą wyłącznie szczerą furię. Była tak zajęta radowaniem się w swojej wolności, że jeszcze nikogo nie zaatakowała. Snape uznał, że powinien być wdzięczny Merlinowi za to.

Żadne usta poza wężowymiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz