ROZDZIAŁ. 5.

8.6K 487 50
                                    

- Jemu to się nie spodoba -zaczepiła mnie ciotka, ciągnąc delikatnie za rękę, gdy dobrze się bawiłam.

Nareszcie czułam, że żyje . Godziny płynęły, ja integrowałam się z mieszkańcami wioski. Zostałam na potańcówce, na której poznałam atrakcyjnego nauczyciela, który najwidoczniej był mną zainteresowany i tutejszy , z zapałem wyjaśnił, że mogę na niego liczyć, gdyby coś się działo. Zapytałam, czy chodzi mu o duchy i czy wszyscy mieszkańcy myślą, że dom jest nawiedzony. Wyjaśniła, że jednak nie o czym świadczy jego obecność tutaj. Wówczas poznałam nauczyciela, który akurat przechodził obok i usłyszał naszą rozmowę. Zapytał, czy ja jestem tą kobietą, o której wszyscy we wsi mówią. Przytaknęłam i tak zaczęła się nasza znajomość.

Nauczyciel wydawał się sympatyczny,błyskotliwy,
dowcipny i co ważne miły. Podobał mi się bardziej niż policjant.
Po kilkunastu minutach zapytałam, czy on też wierzy w te brednie o duchach. Przyznał się, że od początku w to powątpiewał. Przyjechał tu z miasta na odpoczynek. Przekonał się jednak, że tu na wsi plotki i zabobony szerzą się na większą skalę.

-No nareszcie jeden rozsądny człowiek-odetchnęłam, wówczas uśmiechnął się i poprosił mnie do tańca.

Z każdym następnym tańcem lubiłam go jeszcze bardziej. Choć tańczyłam z paroma innymi mężczyznami na przykład policjantem i paroma innymi czasami nietrzeźwymi.

Byłam po prostu rozchwytywana, bo byłam świeża ja bułeczki w sklepie. A także każdy chciał sprawdzić, czy nie oszalałam ,mieszkając pod jednym dachem z duchami i ciotką wariatką.Lecz,było mi wspaniale. Nigdy nie czułam się lepiej, dlatego trochę wypiłam i tańczyła z nauczycielem.
Niestety dobrą zabawę przerwała mi ciotka.

-Jemu ,czyli komu?- Spojrzałam na nią, śmiejąc, bo zachowanie ciotki wydawało mi się komiczne.

-Nie będzie zadowolony- ciągnęła, a jej wzrok był rozbiegany. Chyba bała się spojrzeć na nauczyciela.

-Kto, ciociu? -Spojrzałam na nią.

-No...on - jąkała się.

Było mi wstyd i zaczynałam się niepokoić. Może powinnam skontaktować ją z jakimś specjalistą. Alew końcu że skapitulowałam.

-Ciocia jest zmęczona, poza tym robi się coraz później.

Poza tym chyba zbierało się na burzę, bo niebo pociemniało i robiło się coraz chłodniej, bo nagle poczułam chłód na plecach. Ciocia nerwowo zaczęła się rozglądać dookoła, może obawiała się burzy.

-Szkoda-odparł zawiedziony nauczyciel,przekonując mnie ,bym została ,ale szczerze mówiąc ,odczuwam zmęczenie.

Mój tancerz chciał nas odwieźć, ale trochę wypił. Jednak chętny się znalazł kilka sekund później. Pojawił się, policjant i to on podwiózł mnie i ciocię.

Z tą burzą to chyba się zgadzało, bo już w połowie drogi zrobiło się ciemno.

-A nie mówiłam, żebyśmy wróciły wcześnie ? To przez niego-narzekałaciotka z tylnego siedzenia radiowozu. Nawet jej nie słuchałam.

-Wiedziałam, że coś się stanie- krakała.

No i wykrakała.
Zaczynałam się irytować i już miałam odtworzyć usta, gdy nagle samochód stanął.

Nie dało już się ruszyć samochodem, wiec musiałyśmy iść pieszo, za co gorąco przepraszał policjant. Szłyśmy pieszo, a ja już modliłam się, by nie zaczęło padać.

Chwilę później lało tak mocno i grzmiało, że nic nie było widać na dwa metry.
Niebo, co rusz przeszywała błyskawica tak głośno, że kuliłam się w sobie. W dodatku wiał przejmujący wiatr i było mi zimno. Ciotka ciągle narzekała.

-Ciociu proszę cię, ucisz się! - Miałam już dość, gdy nagle usłyszałam coś, co brzmiało bardzo żałośnie. Musiałam to sprawdzić, odgłosy dochodziły z pobliskiego lasu. Ciocia także to słyszałam. Spojrzałam na nią, potem pobiegłam w tamtą stronę.

-Gdzie idziesz? To niebezpieczne! -krzyknęła wystraszona ciocia.
-To niebezpieczne-przekrzykiwałagrzmoty.

Biegłam , bałam się. Przecież do cholery nie biega się po lesie w czasie burzy i do tego w szpilkach.
Jednak musiałam odnaleźć źródło wycia i skomlenia, bo już wiedziałam, że to pies i że ktoś go porzucił w lesie.

Przewróciła się, łamiąc obcasa. Nie zważają na to, biegłam dalej. Czułam jednak, że jestem coraz bliżej.

Po kilku długich minutach, podczas których burza rozrywała niebo, znalazłam biedne, przestraszone zwierzę, tę same, które dokarmiałam. Przywiązane łańcuchem do drzewa. Zwierzę miało na szyi ranę od próby uwolnienia się.

Uwolniłam brązowego pieska, po kilku próbach w końcu przerażone zwierzę uznało, że jestem jego jedynym sposobem na ratunek i mi zaufało. Postanowiłam, że wezmę go do siebie.

Wracają z psem, nagle ziemia zatrzęsła się od grzmotów. Niebo rozjaśniła błyskawica i następne co usłyszałam, był szelest nad uchem. Potem poczułam to ból.

Czułam, że odpływam w niebyt albo umieram, bo nagle powietrze zaczęło nade mną wirować, niczym małe tornado.

Wydawało mi się, że nie jestem sama. Tak było, bo ktoś lub coś unosi nie do góry. Raczej wyczuwam tę postać, niż ją widziałam
Próbowałam otworzyć zalewane przez deszcz oczy nieskutecznie.

Wrzasnął mną dreszcz, nie tylko z przejmującego zimna.

Między innymi dlatego, że na rękach trzymał mnie mężczyzna ze zdjęcia.

kochanek zza światów   *ZAKOŃCZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz