Rozdział 26

66 6 0
                                    

- Pomyśl po co każe ci iść do banku? - uśmiechnęła się lekko. Zamyśliłem się przez chwilę.
- Jesteś tam?! - zdziwiłem się - Gdzie konkretnie?!
- Gdzieś gdzie twoje śliczne, czekoladowe oczki nie mogą dosięgnąć - powiedziała - Pamiętaj o pani Iwans - dodała i zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu.

Obudziłem się kompletnie zdezorientowany. Był pół świt. Spojrzałem na zegarek 5:45. Przetarłem twarz rękoma i uniosłem się.  Podszedłem do okna i oparłem ręce na parapecie. Poczułem się bezsilny. Nic z tego nie rozumiem. Jeśli jej teraz nie znajdę to zwiarjuje.
Ubrałem pierwsze lepsze rzeczy i udałem się do salonu. Otworzyłem laptopa i ponownie wpisałem nazwisko Iwans. Courtney. Zacząłem się głębiej zastanawiać. Jest cień możliwości, że to ta Courtney?! Te liny które kupowała..
Wpisałem w mapie wszystkie banki w naszym mieście. Jest. Jeden opuszczony. Muszę to sprawdzić.

Ubrany już całkowicie inaczej, bo w koszule i spodnie od garnituru. Na to szybko zarzuciłem płaszcz zimowy. W końcu październik.
Po 15 minutach byłem na miejscu. Stanąłem trochę dalej, żeby nie zauważyli mojego samochodu. Wszedłem do środka. Szaro, pusto, ponuro.
Gdzieś gdzie twoje śliczne, czekoladowe oczki nie dosięgają... Te słowa cały czas chodziły po mojej głowie. No tak.. Piwnica. Zbiegłem starymi schodami w dół i zacząłem iść korytarzem. Usłyszałem jakieś rozmowy.

~Lena
Otworzyłam niechętnie oczy. Rozejrzałam się po całym pomieszczeniu. Znajdowałam się tam tylko ja i Courtney.
- Dzień dobry! Jak się spało? - uśmiechnęła się chamsko.
- Nienawidzę cię.. - rzuciłam złowrogo i złapałam się za bolącą głowę.
- Ohh, dziękuję urocza jesteś - pisnęła słodkim głosikiem. Już chciałam coś powiedzieć, jednak ktoś mi przeszkodził, a raczej coś... Konkretnie drzwi wejściowe zostały wyważone silnym kopnięciem. W futrynie pojawił się Ross.
- Lena.. - westchnął z ulgą i podbiegł do mnie. Rzuciłam mu się na szyję.
- Co ty tutaj robisz?! - wrzasnęła szatynka. Chłopak podszedł bliżej do niej.
- Pożałujesz tego! Jakim prawem ją porywasz?! - zamachnął się i uderzył dziewczynę w policzek. Złapała się za obolałe miejsce, a z jej oczy poleciały łzy. Ross przesadził... Kobiet się nie bije, nawet w takiej sytuacji. Doskonale wiem, że jest wściekły, ale co jeśli w przyszłości ja go czymś wkurze też mnie uderzy?
- Ja po prostu cię kocham Ross. Chcę być z tobą już na zawsze. Budzić się i zasypiać codziennie przy twoim boku. Pamiętasz planowaliśmy razem założyć rodzinę. Synek miał mieć na imię Aleksander a córeczka Carly - mówiła próbując tłumić łzy. Swoją drogą nie wychodziło jej to.
- To ty planowałaś tą rodzinę, ale ja nie byłem dobrym kandydatem na męża i ojca. Nie byłem i nigdy nie będę - auć te słowa nawet mnie zabolały - Zostaw nas w spokoju, nie zbliżaj się do nas - dodał i wrócił do mnie.

Po 20 minutach byliśmy już w domu chłopaka. Wszyscy mnie miło przywitali. Byłam tak zmęczona, że od razu poszłam spać.

Obudziłam się w nocy. Spostrzegłam, że Ross śpi obok mnie. Lekko i bezszelestnie wyślizgnęłam się z łóżka. Poszłam do łazienki i przemyłam twarz. Usiadłam na koszu od prania. Cały czas chodziły mi po głowie słowa blondyna. Myślałam, że chce być ze mną tak naprawdę. Ale po jego dzisiejszych słowach mam wątpliwości.

Wróciłam do pokoju. Chłopak zaczął przeciągać się na łóżku.
- Gdzie byłaś? - westchnął zaspany.
- W łazience - rzuciłam i weszłam na chłopaka okrakiem. Zapaliłam małą lampkę i zsunęłam się na łóżko. Znajdowałam się obok blondyna. Spojrzałam na jego twarz, niewielkie światełko urzędzenia oślepiało jego czekoladowe oczy. Zakrył twarz rękoma niczym mały chłopiec. Odwróciłam się do niego plecami. Byłam na niego wściekła. Chcę mnie wykorzystać dupek. Złość gotowała się we mnie jak lawa. Ale czułam także rozczarowanie, którego za wszelką cenę nie chciałam w żaden sposób pokazać.
- Mogę zgasić? - spytał jak synek mamusi.
- Nie - burknęłam groźnie.
- Coś się stało? - brnął dalej. Tak, twoja matka urodziła idiotę. To się stało.
- Idź spać - syknęłam i na tym skończyła się nasza krótka wymiana zdań.

Obudziłam się o 11:33. Rossa już nie było. Bardzo dobrze. Będę miała czas na przemyślenie tego wszystkiego.

Dochodziła godzina piętnasta. W pokoju pojawił się Ross. Ubrany jak zwykle bez zarzutu. Granatowy garnitur i krawat oraz biała koszula. Zaczął zbliżać się do mnie poluźbiając krawat. Gdy był naprawdę blisko ściągnął go przez głowę i rzucił gdzieś w kąt. Chciał dać mi buziaka, jednak odepchnęłam go. Zrobił minę zdziwienia.
- O co chodzi? - spytał zdezorientowany.
- Naprawdę mi na tobie zależało Ross! A ty jak zwykle chciałeś tylko zabawy - krzyknęłam - Uczucia to nie zabawka, nie mamy już po 10 lat. Musimy brać życie na poważnie
- Lena.. przecież ja nie chciałem się nikim zabawić. Kocham cię i wiem, że to szczere wyznanie. Jestem świadomy tego co do ciebie czuję. Skąd ci to wszystko przeszło do głowy?! - przemówił.
- Nie! Ty nie szukasz niczego na stałe. Nie chcesz być mężem, ani ojcem. I tu cię zmartwie Ross ja chcę w przyszłości mieć rodzinę. Pragnę być matką i żoną. To jest jedna zasadnicza różnica między nami. Jedna wystarczająca na zakończenie tego związku - podsumowałam.
- Czekaj.. co?! - zdziwił się. Spojrzałem bez uczuć na niego. Tak Lynch to co słyszałeś. To koniec.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Bad Boy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz