Złamanie (part 3)

283 54 8
                                    

Mycroft schował twarz w dłoniach.
- TO BYŁA MOJA OSTATNIA PARASOLKA!! - ryknął, po czym spojrzał z wściekłością na brata. - Naprawdę musiałeś rozebrać ją na części? - syknął, mrużąc oczy niby kot szykujący się do ataku.
- Musiałem usztywnić sobie nogę - odparł identycznym tonem Sherlock, nie odwracając twarzy od ściany. Udawał, że równiutko otynkowana powierzchnia jest wyjątkowo ciekawym obiektem obserwacji, bo za wszelką cenę nie chciał patrzeć na Mycrofta.
- Mogłeś po prostu na mnie poczekać! - warknął starszy Holmes i uderzył pięścią w materac, o milimetry mijając rękę Sherlocka.
- Bolało - odparł brunet, zagryzając dolną wargę na samo wspomnienie tej gorącej fali pulsującego bólu rozchodzącej się w jego nodze. Odwrócił się w stronę brata, który dostrzegł, że młodszy ma łzy w oczach.
To wystarczyło, żeby jego serce dostatecznie zmiękło. Ścisnął po bratersku ramię siedmiolatka, po czym wstał i wyszedł bez słowa. Sherlock wiedział, że teraz Myc powie wszystkim, że brat się obudził i zaraz będzie ściskany i całowany przez całą rodzinę.
Nie stało się tak.
Czekał dwie minuty.
Potem pięć.
Dziesięć.
I nadal był sam jeden w sali szpitalnej.
Uśmiechnął się pod nosem. Starszy Holmes wywierał niesamowity wpływ na resztę rodziny i tutaj brunet niesamowicie się z tego cieszył. Ten gest, jakim było powstrzymanie matki od wpadnięcia tutaj i wyprzytulania syna, brzmiał jak "przyjmuję przeprosiny, które nigdy nie padły, braciszku".
Szczęście Sherlocka nie trwało tak długo, jak by chciał. Po jakiejś godzinie przyszła pielęgniarka wraz z jego matką i razem oświadczyły, że musi coś zjeść, po czym podsunęły mu wózek inwalidzki.
- Nie będę na tym jeździł - skrzywił się z obrzydzeniem i odwrócił do kobiet plecami.
- W takim razie jest jeszcze druga opcja - na te słowa chłopiec spojrzał przez ramię.
- No?
- Możesz chodzić o kulach.
* * *
Brunet siedział na metalowym wózku przysuniętym blisko do drewnianego stolika i niemrawo dłubał widelcem w stercie groszku i papki z brukselki. Za nic nie miał zamiaru brać tego do ust. Rozejrzał się po stołówce. Była pusta, pomijając jakiegoś blondyna w jego wieku siedzącego trzy stoliki dalej. Sherlock przyjrzał mu się uważniej. Chłopiec miał na szyi srebrny łańcuszek schowany pod oliwkową koszulką z krótkim rękawkiem, ciemnoniebieskie jeansy i czarne adidasy na nogach, którymi machał w powietrzu. Wyglądał na wyjątkowo bardzo znudzonego. Mały Holmes uznał blondyna za całkiem interesującą osobę, więc wziął swoją tacę na kolana i niezdarnie podjechał do jego stolika.
- Cześć - przywitał się z niemrawym uśmieszkiem.
- Hej - mruknął od niechcenia blondas. - Jestem John - dodał, nie podnosząc oczu znad talerza.
- Sherlock - odparł, stawiając swoją tacę na stoliku. - Nie wyglądasz na chorego, co więc robisz tutaj, w Barts...?
~
Zgodnie z zamierzeniem, 421 słów, czyli dokładnie 100 dłużej niż poprzedni rozdział :D
Mam nadzieję, że podoba Wam się moje rozwinięcie tej historii :3
Przepraszam, że tak późno wstawiam, ale obudziłam się godzinę temu i dopiero teraz skończyłam pisanie tej części .-. (miała się pojawić około ósmej, ale weź tu człowieku wstań o szóstej rano i napisz coś, co się kupy trzyma)

No to trzymajcie się i do następnego rozdziału ;)

My turn, Sherlock || Kidlock [ZAWIESZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz