Piłeczki (part 2)

190 36 26
                                    

John Watson wysiadł z samochodu, zwinnie zeskakując na ziemię. Uśmiechnął się szeroko, dumny z własnego wyczynu, choć tak łatwego i banalnego. Dla niego każdy skok z nieco większej wysokości niż jeden stopień schodów był czymś godnym podziwu, przez co ludzie bardzo łatwo mogli mu zaimponować najprostszymi w życiu czynnościami, które wymagały skakania z wysokości większej niż dwadzieścia centymetrów.
Siostra chłopca, Harriet, zamknęła drzwi od strony kierowcy i automatycznie zaskoczyły wszystkie zamki w aucie.
- Choć, John - uśmiechnęła się, przeskakując przez maskę, by znaleźć się tuż obok młodszego braciszka. - Musimy zrobić mamie zakupy - dodała, wyciągając rękę do siedmiolatka, który tylko posłał jej wesoły uśmiech i złapał ją za rękę. Uwielbiał chodzić po sklepie. Tyle alejek pełnych kolorowych opakowań i niecodziennych lub całkiem zwyczajnych produktów, ciekawi, czasem nawet dziwni ludzie, i - co najważniejsze - książki. Harriet zawsze pozwalała Johnowi zostać przy koszu z książkami, podczas gdy sama szła zrobić zakupy. Chłopiec był zafascynowany ludzką twórczością, nieraz też próbował sam coś napisać, jednak dosyć rzadko wychodziło mu coś poza dziwnie poważnymi (aczkolwiek rymowanymi) wierszami.
Mały Watson zamyślił się tak bardzo, że nie zauważył toczącej się w jego stronę, dosyć sporej, niebieskiej piłeczki kauczukowej. W rezultacie nastąpił na nią i zachwiał się, a następnie z hukiem runął na ziemię.
- Auć - syknął, podnosząc się z betonu i napotykając wzrokiem zatroskaną starszą siostrę. Uśmiechnął się do niej pocieszająco. Uwielbiał ją za to, jaka była i zdecydowanie nie chciał, żeby się zamartwiała. A poza tym lubił się uśmiechać. - Nic mi nie jest - powiedział i podniósł się z ziemi, po czym schylił się jeszcze po zabawkę, która była przyczyną tego jakże niefortunnego wypadku. Obrócił w palcach niebieską piłeczkę, po czym rozejrzał się dookoła, szukając ewentualnego jej właściciela.

Wtedy właśnie dostrzegł wysokiego chłopca o ciemnobrązowych lokach. Miał na sobie białą koszulę i czarne szorty na szelkach. Szedł przez cały parking i zaglądał pod każdy samochód. Watson natychmiast pomyślał, że to on jest właścicielem piłeczki, więc podbiegł do niego.
- Cześć - powiedział, kołysząc się w przód i w tył.
- Uhm - mruknął nieznajomy, nie podnosząc wzroku znad asfaltu parkingu.
- Chyba mam coś twojego - oświadczył blondyn, uśmiechając się krzywo i wyciągając w stronę chłopca otwartą dłoń z ułożoną na niej zabawką. Dopiero wtedy obcy zaszczycił go chłodnym spojrzeniem lodowato niebieskich oczu.
- Rzeczywiście, to moje - stwierdził, siląc się na krzywy uśmiech i biorąc od Johna piłeczkę, po czym schował ją sobie do kieszeni. - Jestem Sherlock Holmes - postanowił się przedstawić i wyciągnął do blondyna szczupłą, bladą dłoń.
- John Watson - tamten rozpromienił się i potrząsnął ręką Holmesa.
- Przykro mi z powodu ojca - brunet uśmiechnął się przepraszająco, tym razem szczerze.
- Co? - źrenice Johna rozszerzyły się.
- Masz na szyi jego nieśmiertelnik. Skoro ty go nosisz, pewnie nie żyje - Sherlock ściągnął brwi. - Czy to nie jest oczywiste?
- Taak... - żachnął się blondyn. - Masz ochotę na żelki? - błyskawicznie zmienił temat, otwierając wyciągniętą z kieszeni paczkę wyżej wspomnianych słodyczy. Rozmawianie o rodzicach było mu bardzo nie na rękę. Holmes chyba natychmiast zrozumiał niem prośbę, bo nie wracał do tematu.
- Jasne - wzruszył ramionami, sięgając po jednego z misiów i pakując go sobie do ust.
~
I tak oto kończę tą jakże króciutką serię "Piłeczek"! :3
Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z rozwoju sytuacji i czekajcie na dzisiejszy megamaraton, planuję ponad pięć rozdziałów, ale o ich treściach nie będę Wam spoilerować, mordki ;*

To do następnego!

My turn, Sherlock || Kidlock [ZAWIESZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz