Wesele

278 42 30
                                    

Sherlock nieprzerwanie przewracał niebieskimi oczami, podczas gdy para młoda wypowiadała słowa przysięgi małżeńskiej. Nie wierzył w miłość ani wierność do końca dni. Przecież i tak kiedyś państwo młodzi odwrócą się od siebie.
Brunet nie mógł już dłużej słuchać tych bredni o nieistniejącym Bogu i zdradzieckiej miłości. Zaczął wiercić się i rozglądać dookoła, w miarę możliwości dedukując wszystkich ludzi w zasięgu wzroku.
Drużba to artysta, konkretniej malarz. Dziewczyna, brat, dwa psy, Yorkshire Terrier i Setter Irlandzki. Słucha metalu, jest fanem zespołu Metallica, jeździ na motorze, lubi żelki, ma słabość do słodyczy. Niewyspany, zarwał noc. Trzęsą mu się ręce, oznaka strachu, zapewne oglądał horrory.
Z zamyślenia wyrwał go but starszego brata niesamowicie mocno naciskający na jego stopę. Sherlock syknął i rzucił Mycroftowi oskarżycielskie spojrzenie, które jednak starszy Holmes ostentacyjnie zignorował. Mimo niemego ostrzeżenia, brunet wrócił do dedukowania ludzi.
* * *
Przymuszony przez matkę chłopiec wcisnął w siebie łyżkę zupy pomidorowej i trzy frytki, kompletnie olewając istnienie postawionego przed nim deseru. Przyjęcie weselne, też coś. Na całe szczęście rodzice planowali odstawić obydwu braci do domu jeszcze przed dziesiątą w nocy. Sherlock był niemiłosiernie znudzony, nie jadł absolutnie nic, tylko od czasu do czasu popijał pomarańczową oranżadę. Dla zabawy dedukował gości, jednak i to szybko mu zbrzydło. Dowiedziawszy się wszystkiego o każdej osobie na sali, ośmiolatek odsunął się od stołu i wyszedł na pusty taras. Oparł się o niską balustradę i wyciągnął z kieszeni wyjściowych spodni laskę cynamonu, którą natychmiast wysunął sobie do ust i zaczął niespokojnie gryźć, recytując w pamięci kolejne cyfry liczby pi. Ilość ludzi zebranych w tym jednym miejscu była dla niego rzeczą niepojętą, i przytłaczała go. Był ciekaw, ilu gości przyszło tu z własnej woli, a ilu ze względów grzecznościowych czy więzów rodzinnych.
Był tak zamyślony, że nie zauważył nawet jak podszedł do niego nieco niższy chłopiec, ale ewidentnie w tym samym wieku.
- Masz więcej? - zapytał blondyn, a Sherlock podskoczył i z cichym piskiem rzucił się pod przeciwną stronę tarasu. Dopiero odnalazłszy za swoimi plecami zimną ścianę, postanowił ocenić sytuację. Gdy dostrzegł zszokowanego blondynka opartego o balustradę, natychmiast odetchnął głęboko i wrócił na swoje miejsce.
- Więcej czego? - spytał cicho, zachrypniętym głosem, po czym odkasłał, usuwając z gardła resztki zgryzionego z laski cynamonowego proszku.
- Cynamonu - odparł niższy chłopiec. - Tak w ogóle, jestem John - przedstawił się chwilę później, podczas gdy brunet przeczesywał kieszenie w poszukiwaniu wyżej wspomnianego produktu.
- Sherlock - powiedział niemrawo wyższy z nich, podając blondynowi laskę cynamonu. Ten wziął ją bez ociągania i zaczął nerwowo gryźć lewą stroną uzębienia.
- Nietypowe imię - uznał John, przeciągając się nieznacznie.
- Pierwotnie miało być Sherrinford - odpowiedział na to Holmes, a blondyn parsknął śmiechem, powodując, że i wyższy chłopiec uniósł nieznacznie kąciki ust, zadowolony z tego, że udało mu się rozbawić Johna.
* * *
Dorosłym udało się wznieść jeszcze łącznie dwa toasty, w tym jeden w czasie, gdy John i Sherlock byli na tarasie, a drugi, gdy już wrócili do tak zwanego "stołu dla dzieci". Holmes miał za złe organizatorom wesela, że posadzili go z innymi ludźmi w jego wieku (oczywiście poza Johnem, on nie był aż takim idiotą), bo przecież "był inteligentniejszy niż conajmniej trzy czwarte dorosłych obecnych na sali. I to razem wziętych".
Na szczęście i nieszczęście Sherlocka, Mycroft też został posadzony przy tym stoliku.
Niespełna godzinę po drugim toaście do braci Holmes podeszli ich rodzice, oznajmiając powrót do domu. Młodszy chłopiec niekoniecznie był jednak zadowolony z tego pomysłu. Z kwaśnym uśmiechem pomachał Johnowi na do widzenia, po czym odwrócił się i odszedł razem z resztą rodziny.
Taksówka odwiozła ich pod sam dom. Sherlock czym prędzej wparował do środka, umył się i zaszył w swoim pokoju. Owinąwszy się w kołdrę, usiadł do dosyć starego komputera stacjonarnego, włączył go i zaczął pisać.
Dwudziesty sierpnia, rok dwa tysiące siedemnasty, godzina dziewiąta czterdzieści siedem w nocy.

Dziennik kapitana,

Dzisiaj na pokładzie odbyło się wesele. Sytuacja ta doprowadziła do tego, że poznałem pewnego bardzo interesującego człowieka w moim wieku. Ma na imię John, jest blondynem, jego ojciec i dziadek byli wojskowymi, przy czym ten drugi zdobył wiele ważnych odznaczeń. Ale reasumując, osoba Johna Watsona zaciekawiła mnie ze względu na jego prędkość łączenia faktów, nieporównywalnie szybszą niż u tych idiotycznych dorosłych, nie mówiąc już o bezrozumnych dzieciakach.
Mam nadzieję, że ja i John spotkamy się jeszcze kiedyś i będę miał szansę dowiedzieć się o nim jeszcze więcej.

Sherlock kliknął "zapisz", ustawił jako nazwę "20.08.17", a następnie zamknął program do pisania i z pulpitu przerzucił plik do folderu "Dziennik Pokładowy".
Jedno zdanie odbijało się echem w jego pracującym na najwyższych obrotach mózgu.
Mam nadzieję, że ja i John spotkamy się jeszcze kiedyś i będę miał szansę dowiedzieć się o nim jeszcze więcej...
~
PRZEPRASZAM
że wczoraj nie było rozdziału, ale miałam ślub w rodzinie i nawet nie miałam czasu czegokolwiek napisać.
W ramach rekompensaty dziś postaram się wstawić dwa rozdziały :)

Tak, ten tutaj jest tematycznie do wyżej wymienionego wydarzenia, ale cóż, pomysł to pomysł, mam nadzieję, że nie spieprzyłam sprawy i podoba Wam się ten rozdział ^^

Do następnego, mordeczki! :*

My turn, Sherlock || Kidlock [ZAWIESZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz