Podróż (part 4)

257 39 75
                                    

Wpatrzony w okno Mycroft zaczął się zastanawiać, kiedy Gregory wprowadzi ich plan zemsty w życie. Cała intryga była dokładnie zaplanowana i rozłożona w czasie, więc starszy Holmes teoretycznie nie miał powodu do jakichkolwiek większych zmartwień. Jednak mimo tego wciąż miał pewne wątpliwości odnośnie powodzenia ich planu.
W pewnym momencie zamyślił się do tego stopnia, że oczy same mu się przymknęły. Nie mógł się już dłużej opierać, był cholernie zmęczony. Zwyczajnie zasnął, oddał się objęciom Morfeusza, z ręką opartą na podłokietniku i pięścią wbitą w blady policzek.
Tymczasem mały Sherlock siedział na tylnym siedzeniu i przeglądał telefon brata pod kątem innych ciekawych esemesów bądź też jakichkolwiek upokarzających zdjęć. Znudzonym wzrokiem jeździł od fotografii do fotografii, aż w końcu z tego kompletnego zamyślenia wyrwał go dźwięk syren. Nagle w radiu pasażerowie i kierowca usłyszeli głos Alexa, funkcjonariusza, którego porzucili przy autostradzie.
- Proszę natychmiast zjechać na pobocze! Nie chcemy aby doszło do jakiejkolwiek strzelaniny, zalecamy jak najszybsze zastosowanie się do rozkazów! W razie sprzeciwu, będziemy bezwzględni! - mówił policjant, zniekształconym przez fale radiowe głosem.
Gregory przełknął głośno ślinę, ale zaraz potem uśmiechnął się chytrze. Z całej siły nadepnął stopą na pedał gazu, a radiowóz ruszył z co najmniej trzy razy większą prędkością niż było to dozwolone, nawet na autostradzie. Za pojazdem na sygnale ruszyły cztery inne radiowozy, a w radiu wciąż było słychać zirytowany głos Alexa. W końcu zdenerwowany Greg przełączył kanał, odnajdując jednak tylko jakieś kiepskie babskie piosenki. Ze złością uderzył w kierownicę, po czym jedną ręką odnalazł płytę z napisem „Beyonce". Włożył ją do odtwarzacza, spuścił szyby i podkręcił głośność, ku rozpaczy Mycrofta, którego muzyka nagle wybudziła ze snu. Brunet ze złością spojrzał na opakowanie, w którym do tej pory przebywała płyta.
- TO nie jest Beyonce - stwierdził, wsłuchując się w melodię w radiu.
- Oczywiście, że nie! - oburzył się Gregory. - To jest Chamillionarie, a konkretnie utwór Ridin' - uśmiechnął się pod nosem i oparł prawą rękę na oknie.
Jechali z niesamowitą prędkością, ledwo wyrabiając się na zakrętach, chociaż Gregory uparcie twierdził, że nad wszystkim doskonale panuje. W końcu na horyzoncie zamajaczył wyjazd z autostrady, a konkretniej rząd bramek i budek, przy których z reguły należałoby zapłacić za przejazd. Greg oblizał wargi, pochylił się bardziej nad kierownicą i docisnął do końca biedny pedał gazu, po czym z impetem wjechał w szlaban, rozbijając go na drobne kawałeczki, które rozsypały się po asfaltowej drodze.
W niecałe pięć minut byli już w obrębie Cambridge. Niestety do tej pory nie udało im się zgubić pościgu policji, który dźwiękiem syren ostrzegał o pogoni wszystkich ludzi w obrębie co najmniej półtora kilometra od „karawany". Blondyn za kierownicą zręcznie manipulował wozem, sprawiając, że ten niby dziki wąż z amazońskiej dżungli wił się wśród dziesiątek, a może i setek lub nawet tysięcy ulic, uliczek i bocznych zaułków. W rezultacie po pewnym czasie nie dość, że rodzina Holmesów z Gregiem za kółkiem zgubiła radiowozy, to w ogóle nikt ich już nie słyszał. Jednak w tej samej chwili, gdy Mycroft sobie o tym uświadomił, Gregory nagle stracił panowanie i wywołując niesamowity huk, wjechał w metalową bramę do jednej z posiadłości, powodując nie tylko powstanie okazałego wgniecenia na masce wozu, ale także wyłamanie bramy z zawiasów.
Auto stanęło. Spod zniszczonej karoserii pasażerów doszedł nagły trzask, po czym zobaczyli przed przednią szybą kłąb gęstego, szarego dymu. Lestrade zgasił kaszlący silnik i natychmiast otworzył drzwi, powodując, że sam wyleciał z samochodu i z łoskotem zderzył się barkiem z kostką brukową.
Z kolei Myc wysiadł z auta, przeciągnął się i znieruchomiał, oniemiały.
- Jesteśmy... na miejscu! - powiedział zdziwiony, wyciągając rękę w kierunku okazałego domu, przed który właśnie wyszła siwa kobieta.
- Mycuś!! - krzyknęła radośnie, podnosząc do góry rękę ze ścierką i wymachując nią na powitanie. Powolnym i nieco chwiejnym krokiem zbliżyła się do rozbitego auta, po czym wyściskała starszego z braci Holmes. Prawdopodobnie tylko dlatego, że młodszy uparcie nie chciał ruszyć się z tylnego siedzenia, nadal zajęty przeglądaniem galerii w telefonie swojego braciszka. - Cóż to za ciekawy nowy sposób wjeżdżania na moją posesję – dodała kwaśno, opierając ręce na biodrach i patrząc wymownie na resztki czarnej, metalowej bramy, na których stał zepsuty pojazd policyjny.
- Witaj, ciociu Mayson – wydusił brunet i wyślizgnął się z uścisku starszej kobiety.
- No cóż, niech ten twój kolega przestawi tego grata i chodźcie wszyscy napić się herbatki ziołowej – uśmiechnęła się ciepło i przerzuciła sobie zieloną ścierkę przez ramię, odwracając się w stronę domu.
Już po chwili wszyscy siedzieli w salonie i popijali herbatę, a Mycroft i Greg kawałek po kawałku opowiadali historię jazdy. Oczywiście początkujący policjant nie zapomniał pominąć faktu, że każdy radiowóz ma wbudowany system namierzania, który pozwala znaleźć go nawet na największym zadupiu wszechświata.
- Uh, kochani, ale sobie nagrabiliście! - ciotka zacmokała z dezaprobatą i odstawiła pusty imbryk po herbacie na szafkę pod oknem. - Ale oczywiście pomogę wam – uśmiechnęła się tajemniczo, po czym zaczęła spokojnie i bez pośpiechu objaśniać swój plan.
* * *
- Dostanę hipotermii! - fuknął Mycroft, patrząc nieprzychylnie na resztę swojej rodziny, która posłusznie schodziła po drabince do chłodnego basenu za domem. Większa część owego zbiornika była przykryta płachtą mającą zapobiec wpadaniu much do wody, jedynie fragment przy drabince został odsłonięty przez ciotkę Mayson, aby Holmesowie mogli bez problemu zejść do wyżej wspomnianego basenu. Trochę większy problem był z wciąż (jakimś cudem) śpiącym panem Holmesem, jednak w końcu kobieta stwierdziła, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby ukryć go w schowku na szczotki, i tak też zrobiła.
- Nie dostaniesz – odparł Gregory, po czym objął Mycrofta jedną ręką i pomógł mu zejść w dół, gdzie przytulili się do siebie, ignorując zachwycone spojrzenie starszej ciotki.
Gdy już wszyscy swobodnie unosili się na chłodnej wodzie, ciotka nakryła cały basen płachtą. W tej samej chwili usłyszała zbliżające się syreny radiowozów nakładające się na siebie.
- W samą porę – mruknęła do siebie i ze swoją ukochaną ściereczką weszła do domu tylnym wejściem. Jeszcze zanim funkcjonariusze zdążyli podejść do drzwi, ona już je otworzyła i, doskonale udając zaniepokojoną starszą panią, kompletnie niezorientowaną w zaistniałej sytuacji, wyszła przed dom.
- Panowie, hola, co tu się odstawia?! - krzyknęła, patrząc jak funkcjonariusze depczą po jej idealnie przystrzyżonych różach. Podszedł do niej najstarszy policjant.
- Komisarz Alex Payne – przedstawił się mężczyzna, pokazując odznakę. - Przeszukujemy teren ze względu na prawdopodobieństwo, że przebywają na nim zbiegowie – oświadczył.
- Jacy zbiegowie?! - oburzyła się sztucznie ciotka Mayson.
- Piątka ludzi, którzy zniszczyli fragment autostrady, uprowadzili jeden z radiowozów... – tu wskazał na zniszczony pojazd - ...i zniszczyli pani bramę – przy ostatnich słowach komisarz Alex uśmiechnął się kwaśno.
- A rzeczywiście, byli tu jacyś nicponie – kobieta machnęła ręką. - Ale zabrali tylko jedno z moich aut, a zresztą to nie do końca sprawne, i pojechali w siną dal – stwierdziła skrzekliwie.
- Nie zgłosiła ich pani? - policjant zmarszczył czoło.
- DO CHOLERY CIĘŻKIEJ, NIE DOŚĆ, ŻE NACHODZĄ BIEDNĄ KOBIETĘ W SPOKOJNE, PIĄTKOWE POPOŁUDNIE, TO JESZCZE NISZCZĄ JEJ RÓŻE!!! - ryknęła, po czym złapała miotłę i pokuśtykała w stronę młodych funkcjonariuszy, którzy byli właśnie w trakcie nieświadomego masakrowania owoców kilkumiesięcznej pracy staruszki. Nie minęła chwila, a już pozaszywali się w swoich radiowozach, bo każdy z nich przynajmniej raz dostał kijem po głowie.
* * *
- Poszli już – szepnęła kobieta, podnosząc płachtę i pomagając wyjść każdemu z osobna z basenu. Wszyscy trzęśli się z zimna jak osiki na wietrze, ale już wkrótce mieli okazję rozgrzać się przy kominku z trzaskającym wesoło ogniem, opatuleni w grube koce. Nawet Sherlock nie marudził na zupę, którą uraczyła ich ciotka Mayson, chociaż on jest akurat koszmarnym niejadkiem, o czym wie każdy, kto miał z nim styczność.
Niespełna dwie godziny później Holmesowie i Greg wsiedli do auta, którego postanowiła użyczyć im gospodyni, stwierdziwszy, że i tak nim nie jeździ.
- No, następnym razem wpadnijcie bez policji – puściła oko do Mycrofta, który skrzywił się mimowolnie. - Zniszczyli mi róże – westchnęła, a pani Holmes wybuchnęła śmiechem.
Jazda dłużyła się niemiłosiernie. Na szczęście tym razem to założycielka rodziny prowadziła, w wyniku czego na tylnym siedzeniu ścisnęli się kolejno od lewej do prawej: Gregory, Mycroft i Sherlock. Ten drugi ani myślał zabierać swój telefon młodszemu bratu, bo w końcu to był element przebiegłego planu słodkiej zemsty za przeczytanie konwersacji esemesowej między nim a Gregorym.
W końcu w aucie rozległ się upragniony dźwięk przychodzącego powiadomienia. Zdziwiony Sherlock otworzył wiadomość. Treść była krótka i zwięzła:

Gregory: Oto i zdjęcie, tak jak prosiłeś :)"

I do tego tylko załącznik do pobrania.
Dziewięciolatek bez zastanowienia kliknął „Pobierz", po czym otworzył plik.
Telefon w mgnieniu oka wylądował za oknem, gdy tylko Sherlock zobaczył, co było na zdjęciu, które odważył się otworzyć. Przedstawiało ono całujących się Mycrofta i Grega, w dodatku tulących się do siebie, i to bez koszulek.
Śmiech obydwu starszych chłopców wypełnił wnętrze samochodu. Starszy Holmes był nawet w stanie pogodzić się ze stratą urządzenia, bo mina małego Sherlocka była idealną rekompensatą.
* * *
Tymczasem ciotka Mayson po słodkim podwieczorku, godzinnej drzemce i kieliszku brandy w końcu poszła wstawić mopa, którym przegoniła policjantów, z powrotem do schowka. Jakież było jej zdziwienie, gdy po otworzeniu drzwi zderzyło się z nią ciało pogrążonego we śnie pana Holmesa.
- O cholera! – zaklęła i wygrzebała się powoli spod mężczyzny, który nagle podniósł się z ziemi.
- Już jesteśmy na miejscu, kochanie...? - zapytał zaspany, nawet nie otwierając oczu, po czym ziewnął przeciągle i uniósł wysoko brwi.
* * *
- O cholera! - krzyknęła pani Holmes, gdy otworzyła bagażnik. Zorientowała się nie tylko, że nie ma w nim bagaży, bo te zostały w rozbitym radiowozie. Gorsze było to, że nawet gdyby były na swoim miejscu, nie miałby kto ich wnieść.
Pana Holmesa zostawili przecież w Cambridge, w schowku na szczotki ciotki Mayson.
~
No i tak oto dobrnęliśmy do finału, który udało mi się napisać długi na równo 1568 słów! Tym razem mogę być pewna, że nie będziecie zawiedzeni długością opowiadania xD
Mam nadzieję, że podoba Wam się zarówno sama końcówka, jak i cała reszta tego rozdziału, bo starałam się wcisnąć w niego tyle humoru, na ile było mnie stać ^^

Za scenę basenową i motyw z rozwaloną bramą dziękujcie serdecznie MartiX2005! Przez większą część pisania tej części wisiała ze mną na telefonie i na bieżąco podrzucała mi kolejne pomysły 💖

Na koniec dodam jeszcze, że w mediach macie piosenkę, której Gregory użył jako podkładu muzycznego do ucieczki przed policją, a do jej umieszczenia natchnęło mnie wspaniałe video, a w zasadzie Sherlock Crack, do którego mogę dać linka, jeśli ktoś chętny się znajdzie, bo sama dziś siedziałam i pokładałam się przy nim ze śmiechu 😂😂😂

No to do jutra, mordeczki moje 😏

My turn, Sherlock || Kidlock [ZAWIESZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz