Arianna próbowała się podnieść z ziemi, nie pamiętając nawet, kiedy się na niej znalazła. W jednej chwili stała, a już w następnej leżała przykryta gruzem, kurzem i innymi wyziewami chowającymi się w murach szkoły. Przytłumione krzyki innych uczniów dochodził do niej z oddali, w głowie jej się kręciło, a w uszach nadal dzwoniło po odrzucie. Nauczyciele nieporadnie próbowali zapanować nad powstałym chaos takimi głupimi frazesami, jak: proszę o spokój lub posłuchajcie mnie.
Powiedzcie szczerze, czy kiedykolwiek takie słowa komuś pomogły?
No cóż, wydaje mi się, że nie, a na pewno w przypadku zgrai rozwrzeszczanych dzieciaków nie były szczególnie pomocne.
Nikt nie rozumiał, co właściwie przed chwilą się wydarzyło. Wszyscy biegali, krzyczeli, płakali i panikowali, lecz nikt nie zwracał uwagi na autentyczną przyczynę tego zamieszania.
Nieważne, jak bardzo niedorzecznie by to brzmiało, ale sponsorem dzisiejszych atrakcji był wybryk natury. W dziurze pojawił się ogromny byczy łeb, prychający parą z nozdrzy niczym lokomotywa. Potwór miał na rogi nabite kawałki cegieł, co może wyglądałoby zabawnie, gdyby nie para czarnych oczu z nienawiścią przeczesująca pomieszczenie. Dzieciaki przebiegały obok niego, potykając się o rozrzucony gruz i strzępy szkolnego wyposażenia, ale żaden z nich nawet nie spojrzał na tę szkaradę. Co było trochę dziwne.
Po pierwsze: był wielki i paskudny.
Po drugie: nie był byczkiem Fernando, jakie spotykało się na farmach.
A po trzecie: zagradzał całe przejście i po prostu nie dało się go nie zauważyć.
A jednak. Nikt go nie widział poza Arianną!
Willey wypadł z łazienki, ze skrzekliwym świstem wciągając powietrze do płuc. Wykonał dziwny znak na wysokości piersi, jakby odprawiał egzorcyzmy, i odszukał wzrokiem koleżankę. Liczył, że jednak go nie posłuchała i uciekła albo przynajmniej ruszyła się z miejsca, nie dając się przywalić ścianą. Ciężki sprzęt zostawił w kieszeni innych spodni.
— To nie czas na odpoczynek. Wstawaj — szepnął, ciągnąc dziewczynę za przedramię, by postawić ją na nogi. W tym samym czasie potwór w całości przelazł przez dziurę. Zahaczył rogami o sufit i lampy. — Musimy uciekać.
— Nie możemy zostawić tu wszystkich tych dzieciaków na pastwę tego... czegoś. — Arianna pobieżnie otrzepała spodnie i wycofała się pod samą ścianę, nie spuszczając nieoczekiwanego przybysza z oczu. — Wyśmiewali się ze mnie przez pół życia, ale wydaje mi się, że rozszarpanie na strzępy przez rozwścieczonego zwierza, to zbyt okrutna zemsta za te wszystkie upokorzenia, nie sądzisz?
— Nie martw się. — Willey pociągnął ją za sobą w stronę wyjścia. Arianna nie stawiała się zanadto. Wszędzie lepiej niż tutaj. — Przyszedł po ciebie.
— I dlaczego mam się z tego powodu nie martwić? — Arianna wbiła wzrok w jego plecy. To był najgłupszy powód, jaki w życiu słyszała. — W tym momencie powinnam zacząć się martwić!
Willey wyprowadził ich na zewnątrz. W oddali już było słuchać przeraźliwe wycie syren alarmowych, jakby co najmniej wysadzono Biały Dom, a nie jedną ze ścian w państwowej szkole. Kwestią czasu było, aż tu przybędą i o wszystko oskarżą Ariannę. Przecież tylko ona miała na tyle szczęścia, by znaleźć się na miejscu zbrodni!
— Dlaczego on nas nie widzi? — zapytała, gdy nie otrzymała żadnego responsu na poprzednią wypowiedź. Miała wystarczająco dużo pytań w zanadrzu, by zadawać je do końca swojego życia. — Podobnego potwora widziałam w swoim śnie. Tam zachowywał się identycznie.
CZYTASZ
Heros z Nowego Jorku
FanfictionŻycia Arianny Mason nigdy nie można było nazwać normalnym czy spokojnym. Słowo "problem" przyjęła na drugie imię, lecz ona niezmiennie utrzymywała, że znalazła się w złym miejscu, o złym czasie. Wypadki chodzą po ludziach, lecz po Ariannie po prostu...