Rozdział 12

621 41 43
                                    

„Jak umarliśie?”.

Dobre pytanie!

Przecież do Podziemia — a przynajmniej tak z założenia powinno być — udawali się jedynie zmarli. Nikt żywy i o zdrowych zmysłach nie chciał się tam dostać za życia. Arianna jednak nie była zwyczajnym śmiertelnikiem i zamierzała zejść na dół i wyjść stamtąd żywa, mimo że niewielu przed nią tego dokonało. Jej matka potrzebowała pomocy, nie mogła zawrócić, a tym bardziej zrezygnować. Nikt nie mógł jej powstrzymać przed tym, co sobie umyśliła. Nikt ani nic, chociażby musiała nauczyć się klaskać uszami lub skopać stojącego na jej drodze strażnika.

Jednak siedzący przy biurku Charon raczej nie przypominał kogoś, komu można spuścić łomot. Miał bardzo jasne, krótko obcięte włosy, czekoladowy odcień skóry, a co gorsza wyglądał, jakby na śniadanie zjadł Hulka Hogana. Był wielki, barczysty i nieśmiertelny — mieszanka cech stanowiąca poważną przeszkodę dla Arianny.

Spojrzała na Nicka, licząc, że zwykle wygadany przyjaciel wyratuje ich z opresji, lecz on był zbyt zajęty podziwianiem swoich tenisówek, by się odezwać. Był blady jak mleko, a nierówny, przyśpieszony oddech zdradzał z trudem skrywany przez chłopaka strach. Syn Apollina nie szczególnie lubił umarłych, a tu był praktycznie przez nich otoczony, choć ci z zainteresowaniem obserwowali sufit, jakby ciekawił ich bardziej niż dwójka nowych przybyszów.

— Mowę ci odjęło, hm? — spytał lakonicznie Charon. — Nie wyglądasz na taką, która wie, kiedy się uciszyć.

Poprawił plakietkę z imieniem na piersi, jakby chciał im uświadomić, z kim mieli do czynienia. I wtedy Arianna poczuła, jak nad jej głową rozpala się żarówka. Jej usta wygięły się w pełnym podziwu uśmiechu, gdy utkwiła błyszczący jak złote drachmy wzrok we włoskim, idealnie skrojonym garniturze strażnika.

— Nie wierzę własnym oczom! — wykrzyknęła z przyjęciem, szeroko rozpościerając ręce, jakby chciała przywołać do siebie wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu, by mogli podziwiać ten ósmy cud świata. — Czy to jest... garnitur?

Nick potrząsnął głową. Nie mógł uwierzyć, że córka Zeusa zachowywała się, jakby odkryła Amerykę, mimo że mówiła o czymś tak trywialnym. Nic jednak nie odrzekł, dostrzegając zmianę w wyrazie twarzy Charona.

— Krawieckie arcydzieło! — Z zachwytu klasnęła w dłonie niczym projekant mody, który po wielu godzinach przymiarek wreszcie znalazł fason wieczoru. — Idealnie skrojony, a ten materiał... na bogów! Leży na panu, jak gdyby się pan w nim urodził. Zeus by się nie powstrzydził takiego stroju.

Charon, słysząc płynące z ust córki Zeusa pochlebstwa, wyraźnie się rozpromienił. Naciągnął rękawy stroju. Strzepnął z ramion zaległy kurz i pył, a na koniec wymamrotał pod nosem coś niezrozumiałego, gdy znalazł małą plamkę po kawie.

— Jestem pierwszym przedstawicielem Podziemia, z jakim spotykają się umarli. — Dumnie się wyprostował. — Można nawet powiedzieć, że jestem... wizytówką Erebu. Muszę prezentować się, jak należy, by właściwie sprzedać nasze usługi.

Na dźwięku głosu Charona dusze poruszyły się niespokojnie. Niespodziewanie wszyscy spojrzeli na swe zegarki, jakby właśnie zorientowali, że ich oczekiwanie się przedłużyło i siedzieli tam jakieś dziesiątki lat lub dłużej.

— Jestem przekonana, że kupno takiego stroju wymaga niemałych środków — ciągnęła Arianna, z uwielbieniem wymalowanym na jej zarumienionym licu wpatrując się w garnitur strażnika. W myślach jednak odprawiała pochwalne pieśni dla Hermesa. To dzięki niemu  dowiedziała się o zamiłowaniu Charona do szykownych ubrań, a jej matka wciąż miała szansę przeżyć.

Heros z Nowego JorkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz