Rozdział 36

354 23 20
                                    


— Panie Antajosie! — zawołał Luke, gdy tylko przeszedł przez ogromne spiżowe drzwi ozdobione dwoma skrzyżowanymi mieczami. Brutalnie szarpnął Ariannę za łokieć, po ostatniej wizycie na księżniczce Andromedzie nie spodziewała się po nim subtelniejszych ruchów, i wyprowadził ją na środek przestronnej areny. — Mam coś, co się panu spodoba, będziemy mogli dobić wreszcie targu.

W czasie gdy Luke prawił gospodarzowi mnóstwo fałszywych komplementów, aczkolwiek starannie ukrytych za wyrachowanymi gestami i odpowiednio dobieranymi słowami, Arianna rozejrzała się po nowym miejscu. Natychmiast dopisała je do niekończącej się listy zatytułowanej: Unikaj w przyszłości. Jednak patrząc na mało gustowne, lecz niezaprzeczalnie oryginalne wyposażenie wnętrza (gorliwie polecane przez samego Hadesa), mogła nie mieć wątpliwej przyjemności, by ponownie tam zawitać.

Arena tonęła w kościach.

Dosłownie. Gdyby zebrać je wszystkie w jednym miejscu, można by było w nich pływać, nurkować, a nawet skakać z trampoliny. Czaszki szczerzyły zęby w wiecznym uśmiechu, zdobiąc barierkę jak świąteczne ozdoby, zwisały na łańcuchach z sufitu niczym upiorne żyrandole oraz sterczały z włóczni wbitych za rządami siedzeń, aby każdy widz czuł ich puste spojrzenie na karku. Nie myślcie, że to koniec, przeciętny człowiek ma w ciele dwieście sześć kości! Reszta gnatów zajęła nieco mniej zaszczytne i widoczne miejsca, inaczej mówiąc, zalegały w metrowych startach gdzie popadnie. 

Klepisko areny było duże, twarde, wydeptane od niezliczonej ilości stoczonych pojedynków i względnie czyste. No wiecie, zabity potwór nie paskudzi podłogi, po prostu się rozpada jak krucha kartka papieru pod wpływem dotyku. Tak wiem, to nieco (bardzo) okrutne i bezduszne z mojej strony, ale musiałam o tym wspomnieć, a tak, żebyście się nie poczuli oburzeni pominięciem przeze mnie tego faktu. Nie ma za co!

Pierwszy rząd widowni umieszczono jakieś cztery metry nad ziemią, kamienne ławy otaczały całą arenę. Może ogłoszono przerwę w rozgrywkach albo widowisko nie cieszyło się przewidywanym zainteresowaniem czy coś. W każdym razie wszystkie miejsca były puste.

— Do kogo ty mówisz? — Arianna ze wstrętem strąciła rękę chłopaka z ramienia, który nieświadomie wciąż ją trzymał, jakby ten godny pożałowania chwyt miał dziewczynę powstrzymać przed ucieczką. — Chyba za długo przebywasz w Labiryncie, bo wzrok zaczyna cię zawodzić, a twój umysł płatać głupie żarty.

Wprawdzie, nie licząc ich niefortunnie dobranej dwójki i Nicka nadzorowanego przez bandę uzbrojonych drakain, jakby półżywy i ledwo przytomny wciąż mógł im zrobić jesień średniowiecza, wkoło nie było żywej (bo nieżywych raczej byśmy się tu nie doliczyli) duszy. Mimo to Luke nie przestawał się głupawo szczerzyć jak do rodzinnego zdjęcia i prawić pochlebnych komentarzy, aż człowieka zaczynało mdlić od tego lizusostwa. Jego słowa echem odbijały się od ścian, odpowiadając mu tymi samymi słodkimi kłamstwami, zupełnie jakby komplementował sam siebie. Może właśnie o to chodziło...

— Cicho — uciszył ją gniewnie Luck. Chwycił dziewczynę za nadgarstek i przyciągnął do siebie, tak mocno wbijając palce w jej skórę, aż syknęła z bólu przez zaciśnięte zęby. — Zachowuj się uprzejmie i rób, co mówię, to może przynajmniej umrzesz w chwale.

— Stań ze mną do walki, tu i teraz, a zobrazuję ci, jak bardzo boli mnie twoja głupota.

Arianna szarpnęła ręką, próbując wyrwać się z uścisku, ale tym razem Luke trzymał ją pewnie i stanowczo, a złośliwe ogniki igrające w jego tęczówkach zapłonęły intensywniej, jak po dolaniu oliwy do ognia, nadając jego twarzy złowieszczego wyglądu.

— Moje towarzystwo nie jest ci miłe? — Luke wyszczerzył się cwanie, zerkając przez ramię na mordującego go wzrokiem Nicka, który z tajemniczych jak Trójkąt Bermudzki  powodów nieoczekiwanie odzyskał siły i mógł zrobić coś więcej, niż wyglądać, jakby już jedną nogą stał na barce Charona. — To może jego będzie dla ciebie bardziej odpowiednie?

Heros z Nowego JorkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz