Rozdział 39.3

327 20 49
                                        

Ściana wydawała się miernym gwarantem bezpieczeństwa. Niestety Arianna nie posiadała żadnych błyskotliwych pomysłów w rękawie, które z większą szansą na powodzenie pozwoliłyby jej wykaraskać Dylana z kłopotów, dlatego musiała korzystać z ubogiej oferty oferowanej przez ścianę. Podpełza pod samą krawędź i ostrożnie wychyliła czubek głowy zza rogu. Sytuacja nie przedstawiała się tak tragicznie, jak początkowo przypuszczała.

Dylan wciąż żył! To już sukces, prawda?

Pilnowało go trzech telchinów, ale one nie stanowiły ani większego wyzwania, ani żadnego zagrożenia dla córki Zeusa. Mogła odhaczyć przewagą liczebną po swojej stronie niewidocznej listy, przedstawiającej wady i zalety każdego z obozów. Głos — początkowo brzmiący zupełnie obco dla Arianny — należał do wysokiego, stojącego jak na wojskowym apelu chłopaka, który nie był jej nieznany, pomimo że stał do niej tyłem. Frankie Elliot wciąż był koszmarem, śniącym się jej po nocach! Jeden dzień w jego towarzystwie był niczym miesiąc spędzony na Równinie Kar! Arianna uznała, że nie mogła już gorzej trafić.

— Skąd się tu wziąłeś? — ponowił swoje pytanie Frankie, zakładając ręce na piersi, jak osoba pewna swojego zwycięstwa i posiadanej przewagi. Patrzył na Dylana z wyższością i wyniosłością, jak na nędznego robaka, którego może zgnieść podeszwą buta, gdy zacznie się nudzić i poczuje się zmęczony jego egzystencją.

— ...pomyliłem parcelę? — Arianna słysząc to, uderzyła czołem w ścianę, starając się przy tym nie narobić za wiele hałasu. Dylan nigdy nie był wybitnym kłamcą, jeżeli w taki sposób chciał jej kupić trochę czasu, musiała się znacznie pośpieszyć. — Tak, nawet jestem o tym przekonany. Ciotka Augustyna nie mieszkała w takiej... rezydencji.

— Ciotka Augustyna? — Frankie uniósł brwi z rozbawieniem, jakby na świecie nie było nic śmieszniejszego niż imię odpowiednie dla siostry zakonnej. — Jak przeszedłeś obok Myszki i Miki?

— Myszki i Miki? Arianna nie uwierzy...

— Ariadna, córka Zeusa?

— To pseudonim sceniczny? — Dylan roześmiał się nerwowo, strzepnął z ramienia łapę telchina i popatrzył na Frankiego z powątpiewaniem w jego inteligencję. — Chodziło mi o moją pięcioletnią siostrę Ariannę. Uwielbia „Klub przyjaciół Myszki Miki”, a zwłaszcza tę piosenkę — odchrząknął, oczyszczając gardło — mysi sprzęt, mysi sprzęt, o to nasz mysi sprzęt!!!

— Nie wierzę — szepnęła do siebie Arianna, patrząc, jak jej przyjaciel robił z siebie debila, odprawiając jakieś niestworzone tańce z bajki dla dzieci. Zaczynała mieć wątpliwości, czy chciała się teraz do niego przyznawać.

— Zaraza, przestań natychmiast! — Frankie pośpiesznie machnął dłonią, nakazując swoim pomagierom zakończyć te niewyobrażalne tortury dla jego oczu. — Nie dziwię się, że węże uciekły, jak cię zobaczyły.

— Wprawdzie... — Zamilkł, wyłapując mordercze spojrzenia Arianny znad przeciwka. Przynajmniej miał na tyle rozumu, by odwrócić wzrok, nim Frankie połapał się, że ktoś czaił się za jego plecami. — Masz rację, uciekły. Bystry z ciebie her... chłopak.

— Widzisz przez Mgłę?

— Jasne, że tak, a co to za wyczyn?! — Nonszalancko wzruszył ramionami. Widzenie przez mgłę, nie było czymś, czym chwalił się w swoim CV. — Zresztą w Nowym Jorku mamy więcej smogu niż mgieł.

— Rozumiem.

Frankie podejrzliwie przymrużył powieki. Z jednej strony Dylan wydawał mu się kompletnym idiotą, ale jednak jego zachowanie i obecność tutaj wykluczały go z grona normalnych śmiertelników, którzy nigdy nie mieli styczności z jego światem. Coś było na rzeczy i on musiał dowiedzieć się co.

Heros z Nowego JorkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz