Rozdział 17

585 36 68
                                    

Śpiew ptaków obudził Ariannę o poranku. Jęknęła żałośnie, naciągając poduszkę na głowę. Jeszcze nigdy nie wstała tak zmęczona po całonocnym odpoczynku. Czuła się, jakby w ogóle nie kładła się spać, tylko uruchomiła przejściowy stan czuwania. Budził ją każdy dźwięk, nawet najcichszy, jak chrapanie Dave'a czy cykanie świerszcza za oknem. Zdecydowanie nie podobały jej się te wyczulone zmysły.

Kilka minut po szóstej w jej pokoju pojawiła się matka, niosąc ze sobą radosną nowinę. Pora wstawać. Takimi słowami Bethany powitała swoją córkę, a widząc, że już nie spała, rozsunęła zasłony, a przy wyjściu trzasnęła drzwiami dla pewności, że już nie zaśnie. Córka Zeusa jedynie prychnęła na ten kompletny brak wyrozumiałości kobiety. Gdzieś tam w głębi siebie wierzyła, że Bethany zbudzi ją w południe, z łagodnym uśmiechem mówiąc: „Odpoczywaj, wczoraj miałaś ciężki dzień”.

No cóż, każdy może sobie pomarzyć.

Arianna markotnie zgramoliła się z łóżka. Cóż innego mogła zrobić? Jej matka potrafiła być przerażająca niczym Łaskawe, gdy się wściekła — wolała się jej nie narażać. Cieszyła się jednak, że kobieta nie zaczęła zadawać niewygodnych pytań na tematach dziwacznych przedmiotów, które przez całą noc trzymała w rękach — kopertę i fiolkę wypełnioną rażącym światłem. Znając Bethany, zareagowałaby nieco dramatycznie i nadopiekuńczo na wzmiankę o wizycie — w środku nocy — boga przybierającego postać przystojnego nastolatka. Odczytałaby to dość dwuznacznie, a Arianna dostałaby żywotni zakaz samotnego przebywania w pomieszczeniu. Tego córka Zeusa by nie przeżyła. Nie cierpiała zamknięcia i nie zamierzała dawać matce powodów do ukarania jej, dlatego z wdzięcznością schowała podarki od Apollina do plecaka, ubrała się w okropny szkolny mundurek i poczłapała na śniadanie.

Przy kuchennej ladzie siedziała pani Bryant w pożyczonym szlafroku Bethany. W dłoniach trzymała kubek aromatycznej kawy. Wpatrywała się w napój, jakby próbowała przewidzieć przyszłość z fusów i olepionego na ściankach osadu. Zmyła makijaż, włosy spięła w koka, a na jej ciele nie było już śladu po wczorajszych obrażeniach, lecz czarne oczy odzwierciedlały wszystkie uczucia nią targające.

Arianna poczuła ogromne wyrzuty sumienia, gdy dostrzegła w jej tęczówek ból, smutek i żal. Porwała ze stołu przygotowane kanapki i uciekła, nim kobieta zdążyła ją zobaczyć. Nie potrafiła spojrzeć jej w oczy. Nie po tym, jak w kilka minut pozbawiła ją domu, majątku i wszystkich przedmiotów, które były dla niej cenne i bliskie. W swoim wyposażeniu miała tylko zniszczoną suknię, złamane szpilki i nieprzyjemne wspomnienia po spotkaniu boga wojny.

Na mieszkaniu przy Lake Avenue zaległa napięta cisza. Nikt nie bardzo wiedział, jak powinien się zachować w zaistniałej sytuacji, dlatego każdy próbował zająć się sobą, nie wchodząc przy tym innym w drogę. Olivier już dawno ochoczo jak nigdy popędził do pracy. Chyba to on najgorzej ze wszystkich przyjął opowieść o wyparowującym domu oraz o świrniętym braciszku ścigającym Ariannę. Nikt nie miała mu tego za złe. Przez lata żył w spokoju, wiodąc normalne, ustatkowane i dostanie życie, lecz nagle został wrzucony w sam środek bałaganu, pełnego pysznych bogów, traktujących śmiertelników jak błaznów urozmaicających ich wieczny żywot. Dlatego właśnie Olivier miał prawo poczuć się zdezorientowany. Mógł chcieć uciec i odsapnąć od rzeczy przerastających jego umysł.

Dave też nie był w najlepszym humorze. Lubił być z wydarzeniami i ploteczkami na bieżąco, a ominęła go ekscytująca historia opowiadana w środku nocy przez półżywą przybraną siostrę. Przez co ich wspólna podróż do szkoły była napięta, chociaż Arianna była wdzięczna, że Dave wyjątkowo siedział cicho. Ona z niepokojem reagowała na każdy głośniejszy dźwięk lub ochrypły śmiech, przypominający głos Aresa. Miała przeczucie, że jej krwiożerczy braciszek jeszcze z nią nie skończył, a sztuczka z rydwanem tylko go rozwścieczyła, wpisując ją na pierwszą pozycję na liście wrogów Aresa.

Heros z Nowego JorkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz