Tej nocy Arianna nie zmrużyła już oka. Miała lepsze zajęcie. Niespokojne spacery po pomieszczeniu wypełniły cały jej grafik i nie miała czasu na takie trywialne rzeczy jak spanie. Co jakiś czas bombardowała boginię Iris prośbami o kontakt z matką. Jednak obraz nie chciał się wyostrzyć, a w tle było jedynie słychać trzeszczenie zbroi lub kości. Gdziekolwiek Bethany obecnie przebywała, było tam cholernie ciemno, a na dodatek strzegła jej potężna moc, której żaden czar pomniejszej bogini nie mógł przełamać.
W końcu Irys straciła cierpliwość. Miała dość Arianny, która nieustannie zajmowała linię i jej cenny czas. Światło unoszące się nad misą zgasło, jakby bogini wywiesiła karteczkę z napisem „zaraz wracam”, i żadne prośby i groźby nie były w stanie przekonać ją do powrotu.
Arianna przez całą noc próbowała wymyślić jakiś realny powód — o ile w świecie pełnym bogów i potworów w ogóle może być coś realnego — uzasadniający przyczynę porwania jej matki. Bethany była jedyną osobą na całym globie, a nawet w całym wszechświecie, o którą Arianna się troszczyła. Mimo to wciąż nie rozumiała, dlaczego ktoś próbował ściągnąć jej matkę do Podziemia.
To było tak niedorzeczne, że aż przerażające! Córka Zeusa uświadomiła sobie, jakim nędznym, nic nieznaczącym robakiem była w porównaniu z bogami. Olimpijczycy byli nieśmiertelni i wszechmocni, podczas gdy ona nie mogła zrobić nic więcej, jak bezsensownie błądzić po domku, wyrywać sobie włosy z głowy i przeklinać swoją bezsilność.
Była bezradna! Nie dość, że życie jej matki zależało od jej decyzji, to dodatkowo nie miała bladego pojęcia, gdzie znajdowało się wejście do Podziemia i jak tam wejść, by wrócić na powierzchnię cało. To było niemożliwe! Arianna słusznie przypuszczała, że Hades raczej nie będzie jej ulubionym wujkiem, do którego będzie mogła wpadać w wakacje w odwiedziny.
Spojrzała w kierunku monumentalnej podobizny ojca. Była tak zdesperowana, że zaczęła się zastanawiać, czy powinna się do niego pomodlić o siłę, odwagę, inteligencję i wsparcie — czyli coś, co obecnie niewątpliwie by się jej przydało. Jednak natychmiastowo zrezygnowała z tego pomysłu. Nadal była na niego wściekła. Obwiniała go za cały ciąg niekorzystnych wydarzeń, które zostały zapoczątkowane przed kilkunastoma dniami, gdy niewyjaśnione sytuacje przybrały na sile. Teraz jej matka została porwana, a on wciąż nie był zainteresowany pomocą.
Wreszcie niemiłosiernie długa noc dobiegła końca. Słońce mozolnie wdrapało się na sklepienie na tyle wysoko, by swym żółtawym blaskiem oświetlić cały teren Obozu Herosów. Poranne ptaszki zaczęły powoli opuszczać swe gniazda, jednak na zewnątrz nadal było niespotykanie cicho i spokojnie. Nigdzie nie było słychać śmiechów bawiących się dzieci, krzyków ani kłótni, sprzeczających się półbogów, bo przecież dzień bez wrzasków, jest dniem straconym.
Arianna skierowała się prosto do Wielkiego Domu, gdzie na werandzie — popijając zbożową kawę — siedział już Chejron w pomarańczowej, obozowej koszulce w swym inwalidzkim wózku. Wyglądał trochę tak, jakby przesiedział tu całą noc, wpatrując się w horyzont i rozmyślając. Miał na głowie tyle zmartwień, a tak mało czasu na rozwiązanie ich!
— Moja mama została porwana — oświadczyła Arianna bez żadnych niepotrzebnych wstępów.
I tak zmarnowała wystarczająco dużo czasu na bezsensowne łażenie po swoim domku. Usiadła naprzeciw mężczyzny i niespokojnie zastukała opuszkami w blat stołu. Jeżeli Chejrona zaskoczyły te wieści, nie dał tego po sobie poznać. Pogładził się po podbródku i złożył dłonie na kolanach.
— Skąd ta pewność? — zapytał spokojnie.
Cokolwiek już wiedział, nie uznał za stosowne, by podzielić się zdobytymi informacjami z Arianną, którą — z minuty na minutę — ogarniała coraz większa wściekłość wymieszana z narastającą bezsilnością.
CZYTASZ
Heros z Nowego Jorku
FanficŻycia Arianny Mason nigdy nie można było nazwać normalnym czy spokojnym. Słowo "problem" przyjęła na drugie imię, lecz ona niezmiennie utrzymywała, że znalazła się w złym miejscu, o złym czasie. Wypadki chodzą po ludziach, lecz po Ariannie po prostu...