Rozdział 5

1.3K 65 22
                                    

Herosi w zwartym półkole zebrali się na arenie wokół Luke'a. Jednym z wielu przydzielonych mu zadań było przygotowanie półbogów na świrnięte życie w świecie pełnym straszliwych potworów i jeszcze gorszych greckich bogów. Z corocznych statystyk wynikało, że szanse na dożycie pełnoletności wynosiły... bardzo mało. Nie chciano zdradzić konkretnej liczby, by nie przerażać świeżaków, ale za to szczególnie uważnie wyliczono najczęstsze sposoby na szybką śmierć. Poczynając od rozszarpania przez jakiegoś uciekiniera z Podziemia, na porażeniu piorunem przez Zeusa kończąc. Ten to podobno uwielbiał ostrzelać denerwujących, niewdzięcznych herosów ze swojego tronu na Olimpie.

No więc Luke nie miał przed sobą łatwego zadania. Bo jak przekonać grupę nastolatków do praktykowania czegoś, co i tak w większości przypadków okaże się nieprzydatne i co najwyżej odwlecze nieuniknione? Ale mimo to starał się ciekawie przekazać swoim kolegom kilka prostych metodach, jak nie dać się zabić.

Arianna nigdy nie była cierpliwą osobą. Teraz już wiedziała dlaczego. Po prostu cierpiała na ciężki przypadek AD HD. Nie potrafiła wystać w jednym miejscu dłużej niż kilka minut. Po tym czasie zaczynała się potwornie nudzić i nieopisanie irytować, co z kolei stawało się przyczyną większości jej problemów. Głupie pomysły były wyłącznie skutkiem działania jej wrodzonego mechanizmu obronnego przed marazmem.

Również teraz, stojąc w słońcu niemiłosiernie przypiekającym jej ramiona i plecy, miała ochotę zakleić Luke'owi usta taśmą klejącą, by w końcu pozwolił im przejść do o wiele bardziej pożytecznych ćwiczeń praktycznych. Naprawdę starała się skoncentrować, słuchać jego przydatnych porad związanych z szermierką, ale była praktycznie bezsilna w starciu z rosnącą w niej złością.

„No bogowie, kto wymyślił taką pogodę?”

Upał nie opuszczał Wzgórza Herosów, odkąd Arianna się tam pojawiła. Temperatura konkurowała z Saharą o tytuł najbardziej nieznośnej na świecie, a wiatr stał się przywilejem niedostępnym dla mieszkańców obozu.

Jednak nie wszyscy cierpieli takie katusze jak Arianna. Niektórzy byli tak przejęci i podekscytowani, że pewnie zrobiliby notatki z wykładu, gdyby tylko pozwolono im przynieść na zajęcia coś więcej poza mieczem. Luke wiódł prym w grupie tych osób. Wyglądał na niezmordowanego. Miał w sobie niespożyte pokłady sił, zupełnie jakby nie znał czegoś takiego jak zmęczenie, a wszystko, co robił, sprawiało mu niemożliwą radość. To było tak niespotykane zachowanie u osób w jego wieku, że aż stało irytujące. Przecież jak można być tak idealnym?

— No dobra! — Luke machnął ręką nad głową, zwracając na siebie powszechną uwagę herosów. — Czas sprawdzić, co potraficie.

Uśmiechnął się niemożliwie szeroko i błyskawicznie podzielił grupy na pary. Na sam początek przykazał im ćwiczyć proste pchnięcia i podstawowe ruchy obronne.

— Nareszcie — mruknęła kwaśno Arianna. To okropne słońce ją wykańczało. — Nie zwracaj na mnie uwagi. Narzekanie mam we krwi.

— Gadanie do siebie nie jest normalne nawet jak na nas, wiesz o tym?

Spojrzała w błękitne, roześmiane tęczówki stojącego naprzeciw niej chłopaka. Był niewiele wyższy od niej, opalony jak po wakacjach w Grecji, a jego blond włosy zdawały się żyć własnym życiem. Ubrany był w szorty oraz podkoszulek i wyglądał raczej, jakby zamierzał wybrać się na plażę, a nie arenę do walki. Może faktycznie tak było. Nieustannie poprawiał miecz w dłoni, odwracał i przekręcał, jakby nie był przekonany, czy dobrze go trzymał, a jego mina jasno sugerowała, że nie było to jego ulubione miejsce w obozie.

— Jestem...

— Przemądrzały? — Niewinnie uniosła brwi, lecz na jej wargach igrał praktycznie niewidoczny złośliwy uśmieszek. — Jestem Arianna.

Heros z Nowego JorkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz