Tej nocy zaśnięcie okazało się wyzwaniem ponad możliwości Arianny. Przewracała się z boku na bok i liczyła barany, nadając im imiona otaczających ją osób, ale Morfeusz zamknął przed nią bramy do jego królestwa i sen nie chciał nadejść.
Córka Zeusa spędziła więc resztę nocy na — uwaga, to może Was trochę zdziwić — na myśleniu. Nie rozumiała, dlaczego głos z Tartaru milczał przez ostatnie miejsce. Dlaczego nie upominał się o spłatę długu? Dlaczego daj jej spokój? I wreszcie, dlaczego się nagle przebudził? Dotąd sądziła, że ciszę w eterze zapewniał jej cudowny, magiczny specyfik od Apollina, lecz wychodziło na to, że to Kronos po prostu wyłączył na jakiś czas nadawanie na jej częstotliwości. Widocznie miał poważniejsze rozmowy na linii...
Nie podobało jej się, że odezwał się akurat w momencie, gdy obóz tonął w morzu problemów. To nie mogło wróżyć niczego dobrego. Nie wiedziała, czy jej obecność na Long Island nie ściągnie na innych herosów niebezpieczeństwa — w końcu bogowie również jej nie lubili... w ogóle nikt jej nie lubił. I choćby właśnie z tego powodu zamierzała wrócić na Wzgórze Herosów. By czasem nie zapomnieli, dlaczego darzą ją niechęcią.
O poranku Arianna wśliznęła się do kuchni. Westchnęła ciężko, widząc, że jej matka była już na swoim zwyczajowym miejscu, popijając aromatycznie pachnącą kawę. Córka Zeusa nie chciała rozpoczynać dnia od niepotrzebnej kłótni, dlatego wymusiła na sobie uśmiech i usiadła przy stole. Wyjątkowo dzisiejsze śniadanie ograniczyło się do dwóch osób — Olivier zabrał Dave'a do jego matki, do Anglii.
— Dzień dobry — przywitała się Arianna. Bethany obdarzyła córkę szerokim uśmiechem i natychmiast podała jej przygotowane wcześniej naleśniki z owocami i bitą śmietaną. — Ktoś... umarł? — zapytała, podejrzliwie spoglądając na posiłek.
Zazwyczaj kobieta nie pozwalała jej jeść tak dużej ilości cukru — była jeszcze bardziej nadpobudliwa, a przecież już na co dzień była przeładowana energią. Większa dawka nie była wskazana. Wyjątkami od cukrowego reżimu były ważniejsze wydarzenia, jak jakieś urodziny, święta bądź uroczystości. Arianna nie przypominała sobie, bo coś podobnego miało dziś miejsce.
— Czy już nie mogę sprawić przyjemności własnej córce? —Bethany upiła łyk kawy z trzymanego w dłoniach kubka. — Nie chcesz, to zjem sama.
Arianna pośpiesznie potrząsnęła głową. Nie zamierzała oddawać takiego pysznego śniadanka, jeśli sama matka jej takie podarowała. Mimo to nadal coś nie pasowało jej w zachowaniu kobiety. Była zbyt spokojna, opanowana i uśmiechnięta jak na ostatnią ich kłótnie. Córka Zeusa spodziewała się raczej wymownych spojrzeń, groźnych pomruków i ponurej ciszy. Zamiast tego otrzymała wyborny posiłek godny króla, a sama Bethany wyglądała, jakby wybierała się na spotkanie z jakimś monarchą... Tylko w okolicy monarchów brakowało. Kobieta miała na sobie swoją najlepszą, elegancką sukienkę, którą przed rokiem zakupiła na organizowany przez kancelarię Oliviera bankiet. Niestety nigdy jej nie założyła — uroczystość niespodziewanie została odwołana, a Bethany nie miała więcej okazji, by się w niej zaprezentować. Włosy upięła w wymyślnego koka, usta pociągnęła błyszczykiem, a oczy podkreśliła tuszem. Arianna nie mogła przestać gapić się na matkę, wyglądała olśniewająco!
— Nie odmawiam, gdy dają — mruknęła wreszcie, sięgając po leżące przed nią pyszności. Sam zapach posiłku sprawiał, że ściskało ją z głodu w żołądku. Nie zaczęła jednak jeść. Krępowało ją spojrzenie matki, która cały czas jej się przyglądała jak eksponatowi w muzeum. — Chcesz trochę? Patrzysz tak na mnie, jakbyś chciała mnie zjeść.
— Miałabym po tobie zgagę. — Uśmiechnęła się niewinnie. — A dziś nie mogę sobie na to pozwolić.
— Wybierasz się gdzieś? — zapytała Arianna. — Może na spotkanie z prezydentem?
CZYTASZ
Heros z Nowego Jorku
FanficŻycia Arianny Mason nigdy nie można było nazwać normalnym czy spokojnym. Słowo "problem" przyjęła na drugie imię, lecz ona niezmiennie utrzymywała, że znalazła się w złym miejscu, o złym czasie. Wypadki chodzą po ludziach, lecz po Ariannie po prostu...